Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

OSCARY 2014: PODSUMOWANIE

Artykuły /

Tegoroczne rozdanie Oscarów emocjonowało nas jak zawsze. Postanowiliśmy tym razem dać upust emocjom i opiniom – chwaląc Akademię za słuszne werdykty, płacząc razem z Leonardo DiCaprio i utyskując na pominięcie naszych faworytów. Dość ględzenia, nie mamy konferansjera na poziomie Ellen DeGeneres. Może w przyszłym roku!


NAJLEPSZY FILM

ZWYCIĘZCA: ZNIEWOLONY. 12 YEARS A SLAVE

Olga Szmidt: Każdy wybór byłby lepszy – Zniewolony to moim zdaniem bezwzględnie najsłabszy film z całego zestawienia. Sentymentalny, oczywisty i zmarnowany. Mam poczucie, że Akademia obawiała się nie przyznać Zniewolonemu Oscara, co stawia ją w najgorszym świetle. Zniewolony ani nie będzie skutecznym filmem rozliczeniowym, ani nie zmienia nic w kinie i w jego sposobach mówienia o niewolnictwie (jak Django). Jeżeli Akademia wybiera laureatów ze względu na poruszane przez filmy tematy*, mamy prostą drogę do licytowania się na rany, co zawsze jest bardzo złym pomysłem. Moim faworytem (choć żadnych pieniędzy bym nie stawiała, bo wiem, jak jest) była Ona – film znakomity, odważny i pozbawiony konserwatywnych wizji podmiotowości i relacji międzyludzkich, nie nurzający się w lękach nowego wieku. Żałuję, że przepadła też Nebraska – film poruszający i błyskotliwy, pozbawiony hollywoodzkiego rozmachu. Pozostałe dzieła chętniej widziałabym na miejscu, które ostatecznie zajął Zniewolony, a które wróżyłam jednak filmowi Martina Scorsese – Akademia konsekwentnie nie darzy go jednak miłością. Nie będę w tej sprawie szaleńczo protestować.

*To też wyjaśnia, dlaczego kiedyś nominację dostał Katyń Wajdy.

Mateusz Witkowski: Przypomniało mi się, dlaczego na dość długi czas odpuściłem coroczne wręczanie Oscarów. O ile „uczestnictwo” w tej całej bizantyjskiej hucpie sprawia mi niekłamaną przyjemność, to nie ma nic bardziej irytującego niż nagradzanie tzw. filmów „ważnych”, „poruszających istotne tematy” tylko dlatego, że są to filmy „ważne” i „poruszające istotne tematy”. Mamy więc pojedynek na ukrywanie i odkrywanie treści – co z tego, że pod kokainową otoczką Wilka z Wall Street kryją się spore pokłady napięcia i dramatyzmu oraz wiele bystrych obserwacji dotyczących współczesności, kapitalizmu i czego tylko chcecie, przecież na pierwszy rzut oka to dość zabawny film, ot, kolejna historia typu „rise and fall”. Trudno, odkładam na bok swoje rozczarowanie, przecież wszyscy mówili, że tak będzie. Mimo to Wilka... szkoda po tegorocznej ceremonii szczególnie (choć nie obraziłbym się na Oscara dla Witaj w klubie).

Bartek Przybyszewski: Zniewolony to bezpieczny, ale nudny wybór. Z punktu widzenia Europejczyka to jedynie sprawnie opowiedziana historia, jakie w kinie widzieliśmy już wielokrotnie. Być może tak pozytywny odbiór tego filmu w Stanach ciężko jest mi zrozumieć właśnie ze względu na szerokość geograficzną, pod którą mieszkam. W Stanach bowiem Zniewolony jest filmem ważnym, bo rozliczeniowym. Niemniej: tegoroczna gala to kolejna zmarnowana szansa na uhonorowanie najważniejszą statuetką filmu nieco odważniejszego formalnie (Ona), skromniejszego (Nebraska) lub mniej poprawnego politycznie (Wilk z Wall Street).

Jacek Skałecki: Werdykt nie mógł być inny. Zniewolony jest czymś, co w kontekście Oscarów zwykło nazywać się filmem WAŻNYM. Jak Lista Schindlera. Takie filmy po prostu się nagradza. Problem w tym, że spośród tegorocznych pretendentów wskazałbym kilka tytułów, do których przymiotnik „ważny” pasuje znacznie lepiej. Chociażby Tajemnica Filomeny, która opowiada historię równie bolesną. W filmie Frearsa zło nie jest jednak uzbrojone w nahajkę, a po ekranie hula sobie Alan Partridge. Więc jak to może być na poważnie?

Ewa Merta: Mogę śmiało zaryzykować stwierdzenie, że wśród osób śledzących wczorajszą ceremonię znajduje się niewielka grupa tych, którzy w okolicach godziny szóstej czasu polskiego przecierali oczy ze zdumienia. Historię opowiedzianą przez McQueena widzieliśmy już wiele razy i niestety ani przez chwilę nie miałam wrażenia, że coś wydarzyło się inaczej. Po obejrzeniu filmu dominująca była myśl, że to jest film, który dostanie Oscara i żeby dojść do takiego wniosku niepotrzebne są ogromne kompetencje filmoznawcze. Takie filmy po prostu wygrywają. A szkoda. A może by tak dla odmiany dać wygrać lepszemu? Co w tym przypadku znaczy dla mnie głównie: ciekawszemu, a takich kandydatów wśród tegorocznych nominowanych nie brakowało.

Rozalia Knapik: O tym, czemu Zniewolony to zbyt oczywisty wybór, i czemu ciekawszym głosem w kwestii niewolnictwa pozostaje Django, już było. Zamierzam jednak bronić filmu McQueena, bo – niezależnie od przewidywalności werdyktu – pozostaje on filmem co najmniej dobrym. Kino rozrachunkowe ma wyjątkowo wysoko postawioną poprzeczkę; wisi nad nim stała groźba popadnięcia w zbyt łatwe moralizatorstwo. Zniewolony umiejętnie dozuje konieczne do przedstawienia treści: widz niemalże czuje spływającą po plecach krew, ale zaraz potem sceny śpiewu niewolników pozwalają mu nabrać brakującego powietrza. Film ma wiele mocnych punktów, także od strony technicznej (montaż, zdjęcia, scenografia, muzyka!) i nie odnoszę wrażenia, żeby odstawał od reszty, bardzo silnej zresztą, konkurencji. Trochę żal nienagrodzonego (mimo że sprostał niełatwej sztuce ciągłego trzymania
w napięciu) Kapitana Phillipsa, powalających dialogów z Nebraski i bezpretensjonalnego Witaj w klubie, ale nie ma co narzekać – mogło być gorzej.

 

NAJLEPSZY REŻYSER

ZWYCIĘZCA: ALFONSO CUARÓN (GRAWITACJA)

Jacek Skałecki: Oscar dla Alfonso Cuaróna nie dziwi. Grawitacja to w zasadzie film bez scenariusza, za to z koszmarnie obsadzonymi rolami, łopatologiczną symboliką i szczekającą Sandrą Bullock. A mimo to… Grawitację SIĘ OGLĄDA. I nie jest to wyłącznie zasługa technologii 3D. Po prostu Meksykanin jest piekielnie zdolnym reżyserem, który przy Grawitacji udowodnił, że potrafi zrobić coś z niczego. Dobrze, że statuetki nie dostał Steve McQueen. W Zniewolonym Brytyjczyk pokazał, że swoją dotychczasową oryginalną narrację (Głód, Wstyd) gotów jest porzucić na rzecz pretendowania do miana kolejnego Spielberga. Za takie wolty nie powinno się dostawać Oscarów. Z kolei Alexander Payne odstawał od reszty nominowanych pod względem filozofii robienia filmów. Jego Nebraska uzmysławia, że są jeszcze twórcy, którzy od lat piszą kolejne rozdziały własnej, niepodrabialnej opowieści (Schmidt, Bezdroża, Spadkobiercy). Za tę żelazną konsekwencję Payne powinien w końcu Oscara otrzymać. Może w tym roku było jeszcze za wcześnie.

 

NAJLEPSZY SCENARIUSZ ORYGINALNY

ZWYCIĘZCA: SPIKE JONZE (ONA)

Rozalia Knapik: Spike Jonze zgarnął w tej kategorii jedyną statuetkę dla filmu Ona, co dziwi mnie z przynajmniej kilku powodów. Scenariusz nie grzeszy nowatorstwem – podobnie ukazaną, futurystyczną wizję wyewoluowania relacji międzyludzkich odnajdziemy chociażby w mocniejszym Czarnym lustrze, a tępo wpatrzonych w ekrany przechodniów znamy już z (nagrodzonej Oscarem) animacji WALL.E. Do tego dochodzi jeszcze wrażenie słabego zakończenia, choć z drugiej strony – Ona to wciąż ciekawe, aktualne treści, podane przez zdolnych aktorów w pastelowej, dizajnerskiej scenerii. Gdyby decyzja należała do mnie, Ona otrzymałaby nagrodę za scenografię, za to statuetką za scenariusz cieszyłaby się historia chorego na AIDS, który w słusznej sprawie wszczyna bój ze służbą zdrowia (Witaj w klubie) albo opowieść o staruszku, który uwierzył w wygraną na loterii (Nebraska).

Olga Szmidt: A ja boleję nad niedocenieniem filmu Jonze’a i uważam, że przynajmniej w tej kategorii sprawiedliwości stało się zadość. Czarne lustro? Toż to w porównaniu do nagrodzonego tu filmu smutny spektakl lęku o utratę autentyczności. Ona-Ona-Ona!

 

NAJLEPSZY SCENARIUSZ ADAPTOWANY

ZWYCIĘZCA: JOHN RIDLEY (ZNIEWOLONY. 12 YEARS A SLAVE)

Ewa Merta: Cóż,  stało się.  Najlepszy film musiał mieć najlepszy scenariusz i akcent kładę tu na słowo „musiał”. Będąc Akademią (ach!) również nagrodziłabym w tych kategoriach jeden film, ale nie byłby to Zniewolony. Jednak doskonale odwzorowuje on oscarowy typ filmu i znalazło to odzwierciedlenie także w tej kategorii.  Jakże marzyła mi się statuetka dla Wilka z Wall Street! Moje własne przewyższa chyba tylko marzenie samego Leonarda o statuetce. Tegoroczny wybór był bezpieczny i przewidywalny, podobnie jak losy Solomona, któremu udało się nie tylko przetrwać,  ale żyć (kolejne ach!). Cudem jest, że przetrwać udało się także Jordanowi Belfortowi, ale na Oscara szczęścia już niestety nie wystarczyło.

 

NAJLEPSZY AKTOR PIERWSZOPLANOWY

ZWYCIĘZCA: MATTHEW MCCONAUGHEY (WITAJ W KLUBIE)

Bartek Przybyszewski: Tegoroczny werdykt w kategorii „najlepszy aktor pierwszoplanowy” ma jedną, zasadniczą zaletę: wszyscy radośnie będziemy mogli kontynuować zabawę z memem pt. „Leonardo DiCaprio bardzo pragnie Oscara”.

Chociaż większe wrażenie zrobiła na mnie szalona kreacja głównego bohatera Wilka z Wall Street, McConaughey otrzymał statuetkę zupełnie zasłużenie. Jego rola w Dallas Buyers Club jest znakomita. Zwłaszcza w pierwszym akcie filmu, kiedy to postać Woodroofa jest jeszcze nieokrzesanym redneckiem.

Rozalia Knapik: Jeżeli cokolwiek w kwestii tegorocznego rozdania Oscarów było pewne, to szum wokół postaci DiCaprio. Pomijając już humorystyczny aspekt całej sprawy (nic nie dorówna memowym wariacjom nt. Figury Pominiętego), statuetka zwyczajnie mu się należy. Nie jestem jednak pewna, czy akurat za rolę Belforta w Wilku... – DiCaprio ma już na koncie sporo filmów, za które z powodzeniem mógł zgarnąć statuetkę (Django, Infiltracja), a mimo to obszedł się smakiem. Przypadek? Być może Akademia bierze aktora na przeczekanie, żeby na koniec męki wręczyć mu nagrodę za całokształt twórczości. Wciąż pozostaje jednak możliwość, że konsekwentne pomijanie go od czasów (nagrodzonego za wszystko inne) Titanica to coś więcej niż chwilowy kaprys Kapituły.

Leonarda żal, co nie zmienia faktu, że podpisuję się pod ostatecznym wynikiem. Już w improwizowanej scenie w Wilku z Wall Street, gdzie obok DiCaprio występuje McConaughey, wyraźnie widać, kto tak naprawdę rozdaje karty. Aktorski popis, jaki Matthew serwuje w Witaj w klubie, nie tylko pozwala udźwignąć mu cały film, ale wydaje się być czystą definicją „oskarowej roli”. McConaughey wykrzesuje z siebie pełne spektrum emocji, a przy tym (o dziwo!) udaje mu się nie przeszarżować, jak chociażby Streep w Sierpniu w hrabstwie Osage. Niedowiarkom podtrzymującym, że Matthew jest tylko przeciętnym aktorzyną, który statuetkę zawdzięcza zrzuconym kilogramom, polecam nowy serial HBO, Detektywa.

Mateusz Witkowski: A ja napiszę tylko tyle, że nie jest mi szkoda DiCaprio, jest mi szkoda Scorsese i Wilka z Wall Street jako takiego. I w gruncie rzeczy nie wierzę, że nad ulubieńcem reżysera Chłopców z ferajny ciąży jego klątwa.
W przeciwieństwie do Johnny’ego Deppa, Leonardo potrafi zrobić więcej niż dwie miny i doczeka się swojej nagrody, gdyż jest po prostu zdolnym aktorem (być może odszczekam te słowa, jeśli Depp nauczy się miny numer 3 i otrzyma Oscara jako pierwszy). Tymczasem można śmiało ogłaszać rok 2014 rokiem Matthew McConaugheya – będą konkursy plastyczne i literackie dla klas 1-6, piórniki, t-shirty i murale.

 

NAJLEPSZA AKTORKA PIERWSZOPLANOWA

ZWYCIĘŻCZYNI: CATE BLANCHET (BLUE JASMINE)

Olga Szmidt: Od momentu obejrzenia dość przeciętnego filmu Blue Jasmine nie miałam najmniejszych wątpliwości, że Oscara za najlepszą kobiecą rolę pierwszoplanową dostanie Cate Blanchett (a konkurencja była jeszcze nieznana!). Spektakularna rola neurotycznej bogaczki, która upada do świata swojej prostolinijnej siostry. Po Tramwaju zwanym pożądaniem nikt nie zagrał tak świetnie postaci, która zbudowana jest ze złudzeń na własny temat.

Dobrze, że nie wygrała Meryl Streep, którą należy obsypywać nagrodami, ale nie za Sierpień…, o którym już mówiłam kiedy indziej. Sądzę, że nominacja należała się Sandrze Bullock, która z pewnością rozwinęła skrzydła w świetnej Grawitacji. Nie była to z pewnością rola zapierająca dech w piersiach (jak zdjęcia kosmosu!) ale to z pewnością – proszę wybaczyć – kawał dobrej roboty, z którym dotąd nie kojarzyłam gwiazdy Speed i koszmarków w rodzaju Narzeczonego mimo woli. Role Amy Adams i Judi Dench są w tym sezonie z pewnością warte uwagi, jednak nawet nie zagroziły tegorocznej pozycji Cate Blanchett.

Ewa Merta: Oscar dla Cate Blanchett był dla mnie największym pewniakiem wśród kategorii aktorskich i ogromnie się cieszę, że w tym przypadku intuicja nie zawiodła. Trudno mi sobie wyobrazić kogoś innego tak dobrze wcielającego się w rolę kobiety w żakiecie Chanel skupionej na zaklinaniu rzeczywistości. Role Amy Adams, Sandry Bullock (to moje najbardziej pozytywne tegoroczne zaskoczenie!) i Judi Dench były po prostu bardzo dobrze zagrane, ale aktorki miały tego pecha,  że w tym roku kandydowała również Cate.

 

NAJLEPSZY AKTOR DRUGOPLANOWY

ZWYCIĘZCA: JARED LETO (WITAJ W KLUBIE)

Bartek Przybyszewski: Bez zaskoczenia. Akademia lubi nagradzać aktorów, którzy dla roli mocno chudną, tyją, bądź mają na sobie tyle make-upu, że ciężko jest odnaleźć pod nim znajomą twarz. Jednak nie tylko w metamorfozie tkwi siła kreacji Leto. To dojrzała rola, zbudowana na drobnych gestach, spojrzeniach, subtelnej mimice. Nie ma tu groteskowej zniewieściałości.

Z pozostałych nominowanych, żałuję jedynie braku statuetki dla Barkhada Abdiego. Pochodzący z Somalii naturszczyk był fantastyczny w roli przywódcy piratów w Kapitanie Phillipsie. Mam nadzieję, że to nie ostatnia jego hollywoodzka rola, i że uda mu się jeszcze w kinie głównego nurtu namieszać.

Rozalia Knapik: Cóż, chyba nikt nie jest specjalnie zaskoczony werdyktem, choć muszę przyznać, że było to dla mnie jedno z najbardziej wyczekiwanych rozstrzygnięć – głównie dlatego, że większość nominacji była piekielnie zasłużona. Pisząc „większość” mam na myśli wszystkie poza tą dla Bradleya Coopera (odtwórcy najbardziej drewnianej i irytującej roli tegorocznego rozdania) – gdyby ktokolwiek inny opuścił galę ze statuetką, nie miałabym o to większych pretensji.

Jared Leto pokazał, że potrafi wykreować złożoną, pełnowymiarową postać transseksualisty, nie sięgając przy tym po tanie chwyty, które w przypadku tego typu ról stoją na wyciągnięcie ręki. Mam jednak wrażenie, że sam nie zdziałałby tyle, co w duecie, i że w dużej mierze to właśnie niepowtarzalny, skontrastowany duet z McConaugheyem pozwolił mu sięgnąć po zwycięstwo. Przyłączam się za to do płaczu po zostawionym z niczym Barkhadzie Abdim, moim prywatnym wygranym w pojedynku czarnoskórych debiutantów. Przekrwione oczy somalijskiego pirata wyrażały o wiele więcej niż tysiąc słów i niż cała twarz Lupity Nyong’o.

Mateusz Witkowski: Dobra, przyznaję, że kiedy znajomy zarekomendował mi rolę Leto w Witaj w klubie, raczej nie dowierzałem. Aktor (mimo udziału w kilku ważnych produkcjach) kojarzył mi się jednak w pierwszym rzędzie z różnymi muzycznymi nieprzyjemnościami oraz z byciem Panem Ładnym. Pierwsze sceny, w których pojawia się postać Rayona, również nie zwiastowały niczego dobrego – wydawać się mogło, że Leto ograniczy się do stałego zestawu trików typu „chłop udaje babę” i „gram przegiętego”, a efekt całości będzie mniej piorunujący niż Wojciech Pokora w Poszukiwany, poszukiwana. Nic podobnego: mamy tutaj do czynienia z całym wachlarzem subtelnych gestów i zabiegów, które sprawiają, że postać Rayona to jeden z najważniejszych powodów, żeby oglądnąć (bardzo udane zresztą) Witaj w klubie. Nadmienię tylko, że w metamorfozie Leto ogromną rolę odgrywa doskonała charakteryzacja, Oscar w tej kategorii również nie jest przypadkiem.

 

NAJLEPSZA AKTORKA DRUGOPLANOWA

ZWYCIĘŻCZYNI: LUPITA NYONG’O (ZNIEWOLONY. 12 YEARS A SLAVE)

Olga Szmidt: Moja niezgoda na Oscara dla Lupity Nyong’o jest tak samo duża jak stracona nadzieja na docenienie June Squibb w Nebrasce. Rola Patsey w Zniewolonym jest na pewno przyzwoita, sceny dokonywanej na niej przemocy – wymagające i niełatwe w odbiorze. To jednak rola niezła, ale nie zmieniająca w postrzeganiu tego rodzaju postaci oraz w myśleniu o  problemie niewolnictwa (jak zresztą cały, do bólu przewidywalny i sentymentalny, Zniewolony). Rola Squibb jest na pewno skromniejsza, bo porusza zupełnie inne rejestry emocjonalne. To jednak znakomite aktorstwo drugoplanowe właśnie – wyraźnie zaznaczające się w krótszych sekwencjach i błyskotliwych dialogach. Reszty nie żałuję.

Jacek Skałecki: Lupita Nyong’o dostała statuetkę nie tyle za rolę, co za postać, którą przyszło jej w Zniewolonym zagrać. Może to porównanie trochę na wyrost, ale czuję, że równie dobrze Oscara mogłaby zgarnąć Dziewczynka W Czerwonym Płaszczyku z Listy Schindlera. Dobrze, że nie wygrała Jennifer Lawrence za American Hustle. Jeśli nagrodziłoby się ją za najbłahszą z możliwych ról, to skali zabrakłoby na prawdziwie wielkie występy (w przypadku tej aktorki to tylko kwestia czasu). Moją faworytką też była June Squibb w Nebrasce. Trudno nie czerpać przyjemności z oglądania jej na ekranie i słuchania wygłaszanych przez nią kwestii.

Ewa Merta: Rola tegorocznej zwyciężczyni jest dla mnie jednym z wielu elementów, które złożyły się na sukces Zniewolonego. Mam wrażenie,  że jej wyróżnienie tak naprawdę mogłoby przypaść każdemu z aktorów nominowanych za rolę w tym filmie i jest ona swego rodzaju reprezentantką całości. Również kibicowałam June Squibb, która o wiele bardziej niż Lupita zapadła mi w pamięć. Muszę też dodać, że Jennifer Lawrence po raz pierwszy od filmu Do szpiku kości wydała mi się aktorką zasługującą na nominację do Oscara, ale dobrze, że na nominacji się skończyło.

 

NAJLEPSZE EFEKTY SPECJALNE

ZWYCIĘZCA: GRAWITACJA

Bartek Przybyszewski: Nie mogło być inaczej. Grawitacja to kiepski scenariuszowo, ale oszałamiający wizualnie film. Katastrofę kosmiczną z pierwszego kwadransa wspominać będziemy być może tak samo, jak natarcie aliantów na plażę w Normandii w Szeregowcu Ryanie.

A przy okazji, jest to jeden z tych filmów, w których 3D po prostu… działa. Trójwymiar w Grawitacji stwarza symulację płynięcia przez próżnię, a my odruchowo ruszamy głową, żeby któryś z odłamków stacji kosmicznej nie „trafił” nas w nią.

Rozalia Knapik: To prawda – wygrana Grawitacji była z góry przesądzona właściwie we wszystkich technicznych kategoriach, także w „zdjęciach” czy w znanym i lubianym „montażu dźwięku”. Cuarón miał jeden cel – wcisnąć
w fotel – i świetnie się z tego zadania wywiązał. Ważna wskazówka dla spóźnialskich: Grawitację naprawdę TRZEBA zobaczyć w kinie, inaczej nie sposób w pełni docenić jej wizualnych aspektów. Bo przecież o co może chodzić w filmie, który zaczyna się prawie siedemnastoma minutami zawieszenia w przestrzeni kosmicznej, jeśli nie o powalający obrazek? Przewagę nad innymi kandydatami zapewnił zwycięzcy zbawienny, zdrowy umiar. Twórcy Hobbita… zrezygnowali z magii plenerów, jaką pamiętamy jeszcze z Władcy Pierścieni, i postawili na przekombinowane efekty, które pogrzebały cały potencjalny majestat. Na tle reszty nominowanych Grawitacja jest wyjątkowo wysublimowana, a przez to znacznie bardziej atrakcyjna.

 

NAJLEPSZA MUZYKA ORYGINALNA

ZWYCIĘZCA: GRAWITACJA

Jacek Skałecki: Ratując Pana Banksa (muzyka Thomasa Newmana) i Złodziejka książek (John Williams) stały na z góry przegranej pozycji. Pewnie nie wszyscy akademicy kłopotali się, by obejrzeć te filmy, nieobecne w pozostałych kategoriach. W tym kontekście zwycięstwo Grawitacji było rozwiązaniem najbezpieczniejszym. Oscar dla filmu Ona byłby policzkiem dla środowiska (muzyki nie stworzyli „prawdziwi” filmowi kompozytorzy, ale były i obecny członek grupy Arcade Fire). Z kolei Alexandre Desplat ma w swoim dorobku ciekawsze partytury niż ta do Tajemnicy Filomeny – muzyka jest przyjemna, ale nie zawsze pasuje do obrazka.

 

NAJLEPSZA PIOSENKA

ZWYCIĘZCA: LET IT GO (IDINA MENZEL) 

Mateusz Witkowski: AAAAAAAAAA. Ktoś to w ogóle czyta? Czy kogoś elektryzuje myśl o tym, kto wygra? Zasadności istnienia tej kategorii nie należy upatrywać w niczym innym, niż w tym, że widzom, którzy zasiedli w Dolby Theatre, trzeba zapewnić jakiś „program artystyczny”. Potwierdzeniem tej tezy może być nominacja dla U2 (przypomnę, że jest to zespół z Dublina, który od jakiejś dekady zajmuje się parodiowaniem Coldplay) za, delikatnie rzecz ujmując, dość przeciętny utwór. I o ile bez Oscara dla Pharella Williamsa mogę jakoś żyć, to żałuję trochę, że nie doceniono Moon Song z udanego Her, coś z tyłu głowy podpowiada mi, że piosenka miałaby szansę zostać nowym The Moon River (i nie tylko o tytuł tutaj idzie), które zostało nagrodzone w 1961 roku. A co do nagrodzonego wczoraj Let It Go: wyobrażam sobie, że kawałek trafia do repertuaru Celine Dion, wzruszam ramionami, myślę o piosenkach
z dawnych produkcji Disneya.

 

NAJLEPSZY PEŁNOMETRAŻOWY FILM ANIMOWANY

ZWYCIĘZCA: KRAINA LODU

Bartek Przybyszewski: Wszystkie trzy amerykańskie filmy nominowane w tej kategorii to co najwyżej średniaki. Statuetkę zdobył najlepszy z nich, co nie zmienia faktu, że wygrać powinien frankofoński Ernest i Celestyna. Urocza, pięknie narysowana (a właściwie namalowana akwarelami) historia. Bez efekciarstwa, wybuchów i zawrotnej akcji, za to stylowo, ze smakiem i ogromnym wyczuciem przy budowaniu postaci.

 

NAJLEPSZY FILM NIEANGLOJĘZYCZNY

ZWYCIĘZCA: WIELKIE PIĘKNO

 

Olga Szmidt: Doskonały wybór Akademii. Wygrał film znakomity, elektryzujący i nieoczywisty, mimo że grający na najbardziej popularnych wyobrażeniach dotyczących włoskiej kultury (brakowało mi chyba tylko włoskiej telewizji). Historia pierwszego z kabotynów, wirującego w rytm Far l’amore Boba Sinclara, spotykającego striptizerkę z wytatuowanym Janem Pawłem II na ramieniu – czegóż można chcieć więcej? No, może skończenia filmu przed pojawieniem się zakonnicy. Na liście faworytów wymieniane było też Polowanie – niezła rzecz, ale trącąca kinem europejskiego moralizatorstwa.

Ewa Merta: Muszę przyznać,  że o ile do momentu rozdania statuetek gorąco kibicowałam Polowaniu, o tyle teraz podzielam radość Olgi. Wygrał film, któremu nie brakowało właściwie niczego, a i zbędnych elementów nie znalazłam zbyt wiele. Jeśli mieliśmy do czynienia z nadmiarem, to był to nadmiar uzasadniony. Muszę podkreślić znakomitą rolę Toniego Servillo. Włochy piękne a film (pokuszę się o to stwierdzenie) wielki. No i sprawił,  że przez chwilę nie mogłam się doczekać 65. urodzin, a przynajmniej imprezy z tej okazji.

Obficie pisaliśmy o oscarowych filmach:

„Zniewolony”, a ja znowu jestem Žižkiem („Zniewolony. 12 Years a Slave”)

O społecznie akceptowalnym szaleństwie („Ona)

Głębokie dekolty, płytki film („American Hustle”)

Ferajna z Wall Street („Wilk z Wall Street”)

Przyjaciel księżniczek ma klucze do wszystkich drzwi („Wielkie piękno”)

To stypa, nie walka kogutów („Sierpień w hrabstwie Osage”)

Dobry dziadzio Disney i ta wiedźma Travers („Ratując pana Banksa”)

Między wyobrażonym a niemożliwym („Wielki Gatsby”)

DO ZOBACZENIA ZA ROK!