Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Jak odnieść sukces w 1931 roku? Poradniki samorozwoju z początków XX wieku

Artykuły /

Jednym z pomysłów na prześledzenie społecznych przemian mogłaby być analiza tego, jak na przestrzeni lat ewoluowało rozumienie dobrego życia oraz dróg do niego prowadzących. Lepiej postawić na skromną codzienność, czy może jednak usilnie dążyć do władzy i majątku? Czym jest powodzenie? Jak osiągnąć życiowy sukces i co jest jego miarą? 

„Dobre życie” to kwestia bardzo złożona, trudna do obiektywnego zdefiniowania, a przez to poddawana różnym, często sprzecznym interpretacjom. Dostarczają ich religie, filozofie, ideologie polityczne, a nawet mody. Czy powinniśmy w duchu słynnego hipisowskiego sloganu spopularyzowanego przez Timothy’ego Leary’ego – turn on, tune in, drop out – zrezygnować ze spełniania oczekiwań społeczeństwa? A może jednak chodzi o to, by „zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi”? Należy pokornie realizować napisane dla nas (przez Boga, karmę bądź położenie klasowe) scenariusze, czy podjąć walkę? Jeśli walka – to indywidualna czy też raczej na barykadach rewolucji? Mieć czy być? 

Abstrahując już nawet od kwestii ostatecznych – współczesna poradnikowa literatura oraz olbrzymi biznes szkoleniowy również dostarczają sprzecznych odpowiedzi. Czy można rozpłynąć się w hygge, a jednocześnie poddać nieustannej samooptymalizacji? Niedoskonałości ciała i charakteru to coś, co trzeba zaakceptować, czy jednak należy je przezwyciężyć? Czy wzór na szczęście jest zapisany w małych rzeczach, czy jednak mamy mierzyć wysoko? Pogoń za kolejnymi przepisami na życiowe spełnienie może nie mieć końca – od niego zawsze dzieli nas jeszcze jedna książka, jeszcze jedno szkolenie, jeszcze jeden zimny prysznic. Stąd też pojawiające się w publicystyce określenie „samopomocowy ćpun”, które ma opisywać osobę uzależnioną od samego poszukiwania drogi do zadowolenia – czyli, w praktyce, od zakupów kolejnych okołocoachingowych produktów.

Przeczytałem w swoim życiu sporo różnego rodzaju poradników samorozwoju – od tych od Timothy’ego Ferrissa, po te od Jacka Nashera. Zazwyczaj robiłem to z ironicznym dystansem, z pewnym wstydem – nigdy w miejscach publicznych, by nikt, olaboga, nie skojarzył mnie z taką literaturą – ale i nadzieją, że a nuż wyciągnę z nich coś dla siebie. Muszę uczciwie zaznaczyć: czasem nawet coś wyciągałem. Obok bełkotu, który można było czytać wyłącznie jako guilty pleasure, zdarzało mi się znajdować tam sensowne rady, a także proste obserwacje, które może i ocierały się o banał, ale chyba właśnie dlatego nie można było odmówić im racji. Pomimo sporych wątpliwości wobec kształtu tego biznesu i wydawniczej niszy, nie mogę podejść do nich jednoznacznie negatywnie.

Okazuje się, że poradniki dotyczące sięgania po sukces nie są w Polsce zjawiskiem związanym wyłącznie z epoką III Rzeczpospolitej i towarzyszącym jej młodym kapitalizmem. Skany wielu pozycji spośród takiej literatury – zarówno z okresu międzywojennego, jak i nawet sprzed 1918 roku – znajdziemy w przepastnych zbiorach Polona.pl, czyli cyfrowym archiwum Biblioteki Narodowej. 

A zatem: co radzono naszym przodkom w ich pogoni za materialnym sukcesem, udanym życiem uczuciowym i szeroko pojętym dobrostanem?

Przekwalifikuj się, oszczędzaj, załóż firmę!

Nie każdy może rozpocząć przygodę z samorozwojem od przekroczenia przeciętności – niektórzy muszą najpierw wznieść się na jej poziom. O tym opowiada broszura J. Jurczykowskiego pt. Jak zdobyć pracę (opatrzona podtytułem Jak dopełniać zarobki) z 1931 roku. To frapujące dziełko: coś między poradnikiem a materiałem propagandowym. Wydany w warunkach kryzysu ekonomicznego druk przekonuje, że rezygnacja z państwowych świadczeń socjalnych jest kwestią wyboru – wystarczy ambicja, wiara w siebie i inicjatywa. Na nic wymówki – Każdy odpowie: „Szukam pracy, lecz jej znaleźć nie mogę, wszędzie redukcja, zastój, likwidacja.” Prawda. lecz od czego WŁASNA INICJATYWA, ENERGJA (sic – wszystkie cytaty pozostawiam w oryginalnym zapisie), RÓWNOWAGA AMBICJA, HONOR I OBOWIĄZEK? Autor wyraźnie ceni wielkie litery i darwinizm społeczny: ZROZUMIAŁEM JEST, ŻE SŁABY ELEMENT JEST REDUKOWANY – SILNIEJSZY POZOSTAWIONY.

W dalszej części broszura wymienia zajęcia, którym można oddać się w celu zarobkowania. Zredukowanym ze stanowisk w wyniku kryzysu, zapewne słabo wykształconym osobom autor proponuje m.in. pisanie artykułów, udzielanie korepetycji, malowanie pejzaży czy wyrób ozdób choinkowych. Więcej uwagi poświęcono pracy w handlu (którą warto podjąć niezależnie od wysokości prowizji) i przemyśle (przez co autor rozumie chociażby naprawianie tapczanów). Kolejnym doskonałym sposobem zarobkowania okazuje się opracowywanie wynalazków. 

Broszurę wieńczą dobre przykłady – ku nauce i pokrzepieniu serc. Choć pierwszy z nich – o ubogim urzędniku kolejowym, który zaczął pisać i został bohaterem narodu – to aluzja do losów Władysława Reymonta, później próżno szukać przekonującego konkretu. Kolejne studia przypadków przypominają raczej szemrane internetowe reklamy: Znamy rodzinę urzędniczą, która po zajęciach biurowych zajmuje się wyrobem różnych drobjazgów jak lalek, maskotek, poduszek i t. p. – zarabiają bardzo dobrze. Lata mijają, a pewne narracje pozostają niezmienne.

Załóżmy jednak, że bezrobocie nam nie grozi, ale i tak nie czujemy się zadowoleni. Oczekujemy czegoś więcej: finansowej wolności, zamożności, prestiżu. W osiągnięciu tych celów z pewnością pomoże nam własny biznes oraz książka P. Kowalskiego z 1935 roku – Droga do sukcesu. Jak zwiększyć obroty i pomnożyć zyski. Jej pierwszy rozdział każe odrzucić fałszywą skromność – wręcz odwrotnie, należy kiedy to tylko możliwe pokazywać się w jak najlepszym świetle. Ta zapewne słuszna obserwacja staje się tylko pretekstem do opowieści o regułach sprzedaży i marketingu. Pod wieloma względami pozostają one nad wyraz aktualne. Autor chociażby radzi poddawać nowe produkty badaniom konsumenckim i to wprost u ich grupy docelowej (choć oczywiście nie określa tego tymi słowami). Podobnie wytłumaczone zostają zasady perswazji w reklamie: to ona powinna kreować potrzebę – Trzeba więc zawsze w kupującym wzbudzać przekonanie, że to on jest stroną odbierającą, a nie dającą. Kowalski radzi rozsądnie inwestować środki w reklamę – stąd opowiada o pomiarach efektywności konwersji (raz jeszcze: nie nazywa tego tymi słowami) przy ulotkowych kampaniach w różnych dzielnicach miasta. Rozsądnym pomysłem może okazać się jakże dziś popularny content marketing: Wielkie firmy — przynajmniej zagranicą — wydają nieraz swój własny organ, który obok zwykłego działu redakcyjnego zawiera ogłoszenia dotyczące wyłącznie produktów tej firmy.

Kto ci ukradł marzenia?

Prawdziwy samorozwój nie może jednak zatrzymać się wyłącznie na trosce o sferę finansową. Drogę ku holistycznemu rozwojowi ciała i umysłu oświetli nam książka Jak doskonalić samego siebie?, którą Mieczysław Rościszewski wydał w 1906 roku. Już na wstępie autor przekonuje: Każdy człowiek dobrej woli, rozumiejący własne braki i pragnący się ich pozbyć w sposób jaknajłatwiejszy, jaknajtańszy i jaknajszybszy, uczuwa potrzebę rad praktycznych i wypróbowanych wskazówek, któreby go pozbawiły smutnego miana niedołęgi i pasożyta. Nie sposób się nie zgodzić! Wypróbowane wskazówki wydają się być jednak umiarkowanie konkretne: należy zrozumieć prawo przyczyny i skutku, myśleć pozytywnie (bo myśli jednakowe przyciągają się wzajem i odwrotnie: niejednakowe odpychają się), wreszcie – wszędzie szukać inspiracji (uderzającą właściwą umysłu człowieka magnetycznego jest to, że go wszystko obchodzi i zaciekawia. To, o czem mu dziś opowiadamy (…), wysłuchuje z całą uwagą, a jutro staje się to dlań kopalnią złota). W dalszej części książki znajdziemy mnóstwo rad jakby dziwnie znajomych ze współczesnych narracji – jak chociażby:

»Innym« nie staniesz się nigdy, począwszy od przyszłego tygodnia lub od pierwszego przyszłego miesiąca. Kto chce seryo stać się »innym«, ten zacznie z a r a z !

Przez 6 sekund oddychaj głęboko, przez 6 sekund powstrzymaj oddech, poczem wypuść z siebie powietrze szybko i gruntownie. Ćwiczenie to, doznając uczucia strachu, powtórz 3 – 5 razy. Skutek – zadziwiający!

Powinieneś się przedewszystkiem odgrodzić, jak czarodziej, święconem kołem, t. j. linją powietrzną, po za obręb której nikogo się nie wpuszcza. »Zdaleka« ma być twojem hasłem przy wszystkich rozmowach, jakie prowadzisz z równymi sobie, ze zwierzchnikami lub podwładnymi.

Wrażenie robi rozmach tematyczny dzieła – autor znalazł przestrzeń na opis mnemotechnik, sposobów rzucania palenia, zdobywania pewności siebie, a nawet hipnotyzowania kanarków. Samodoskonalenie niejedno ma imię.

Jak uwieść dobrą partię?

Chyba najbardziej wstydliwą częścią szeroko pojętej literatury samopomocowej, z którą miałem do czynienia, były podręczniki uwodzenia tworzone przez tzw. PUA (pickup artists, czyli „artystów podrywu”). Z perspektywy czasu uważam zawarte w nich recepty jako wybitnie szkodliwe połączenie myślenia magicznego i przemocowego podejścia wobec kobiet. Z punktu widzenia licealisty koncepty PUA wydawały się jednak kuszące, tym bardziej, że próbowały pasożytować na języku nauki – poprzez odwołania do programowania neurolingwistycznego czy psychologii ewolucyjnej. Choć idee te rozkwitły w Polsce już kilkanaście lat temu, to jednak do dziś funkcjonują w pewnej internetowej niszy.

Skoro współczesne poradniki tego typu przerażają emocjonalną nędzą, to może lepsze wzorce znajdziemy w książkach sprzed około stu lat?

Zacznijmy od pozycji niejakiego M.A. Zawadzkiego, czyli Przewodnika zakochanych czyli Jak zdobyć szczęście w miłości i powodzenie u kobiet? z dołączeniem Rozmówek salonowych i towarzyskich i Zbioru listów miłosnych z 1903 roku. Już pierwsze zdanie pierwszego rozdziału nakreśla nam, z jakim podejściem będziemy mieć do czynienia: Jeżeli mówimy, że człowiek jest królem stworzenia, to z pewnością godną jego towarzyszką na ziemi jest kobieta. Autor zdaje sobie jednak sprawę, że chyba przeszarżował z tym szacunkiem, więc od razu dodaje: Oczywiście, że nie wszystkie kobiety mogą sobie rościć pretensyę do tego zaszczytnego miana „Królowej”. Nieco później czytelnik otrzyma radę, by pod żadnym pozorem nie wiązać się z artystkami: Człowiek pojmujący życie i jego obowiązki poważnie nie powinien nigdy lokować uczuć swoich u kobiet, których przedewszystkim zawód nie daje rękojmi, że będą dobrymi żonami i matkami. Mam tu na myśli przedewszystkiem artystki i aktorki. Pikanterii tej opinii dodaje fakt, że pod pseudonimem M.A. Zawadzkiego kryje się aktor teatralny, Konstanty Krumłowski

Drugi rozdział Przewodnika zakochanych… nieco nudzi, dotyczy bowiem tego, czego należy oczekiwać od kobiety (odpowiedź: równej mężczyźnie pozycji klasowej oraz, rzecz jasna, właściwego prowadzenia się). Praktycznych wskazówek dostarcza, na szczęście, rozdział trzeci, gdzie jako oczywisty pretekst nawiązywania nowych znajomości podaje się bywanie w kilku domach, gdzie są panny. Później jednak narracja od razu przeskakuje do oświadczania się i zaleca rozkoszowanie się stanem narzeczeńskim, bo po ślubie… rozmaicie to bywa! W wypadku, jeśli znajomość zostanie zawiązana poza kontekstem bywania w dobrych domach, należy przeprowadzić subtelny wywiad dotyczący m.in. stosunków rodzinnych i majątkowych potencjalnej partnerki. Jeżeli wszystko okaże się w porządku, to już można zaproponować pierwszą randkę – a właściwie pierwszą wizytę u rodziców, której czas nie powinien przekraczać pół godziny. Uwaga: podczas późniejszych spacerów z narzeczoną (pod pilnującym spojrzeniem rodziców) nie wolno czynić aluzyi do chwil poślunych! Warto natomiast zdobyć się na upominek – najlepiej pierścionek, ale na pewno nie z brylantem, bo to w symbolistyce zakochanych łzy oznacza. Jeśli jednak relacja zmierza donikąd, należy z narzeczoną zerwać – listownie, by uniknąć przykrych wyrzutów, przykrzejszych jeszcze wyjaśnień a nierzadko – i scen. Rozdział piąty, poświęcony ubiorowi, dostarcza rady zasadniczo aktualnej: zaleca dbałość o czystość bielizny. Kolejny tłumaczy natomiast, jak prowadzić towarzyski dyskurs i proponuje, by żaden wypowiadany przez mężczyznę sąd nie był zbyt zdecydowany.

Podsumowując: nie jest dobrze, ale chyba i tak lepiej niż z tym, co można znaleźć w podręcznikach PUA.

A co w celu uniknięcia samotności mogła zrobić panna? Literatura poradnikowa pomoże również i jej – a to za sprawą wydanej w 1930 roku broszurki Jak zdobyć męża, której autorem lub autorką jest J. Milred. Pozycję rozpoczynają teoretyczne rozważania o tym, że kobieta wydaje się istotą wcześniej istniejącą niż mężczyzna (bo jest mniej owłosiona), ale jednak tak nie jest – no bo, a jakże, mężczyzna jest zasadniczo panem stworzenia i świata. Później dowiadujemy się, że żona to jak dziecko. Dba się o to i pilnuje się tego. To jest wszak taka własność. Niekoniecznie to zachęcające do zamążpójścia (choć w zamyśle pewnie zachęcać miało), niemniej za chwilę trafia się fragment już nieco odważniej opisujący rozkosze alkowy. Przesłanie całego drugiego rozdział broszurki sprowadza się z kolei do jednego zdania: Los starej panny jest doprawdy godzien politowania.

Praktyczne wskazówki panna znajdzie w trzeciej części traktatu: Jak zdobyć mężczyznę. Trzeba przyznać, że przynajmniej na początku – biorąc poprawkę na wrażliwość epoki – nie są to wcale takie złe rady. Autor(ka) lekceważąco podchodzi do różnic między kobietami i mężczyznami, radzi się nimi zbytnio nie przejmować, zaś poszukiwania szczęścia w związku – rozpocząć od odnalezienia akceptacji siebie samej. Później jednak porady wracają na bardziej klasyczne tory: szukając męża, nie należy pod żadnym pozorem sprawiać innego wrażenia niż osoby bezbronnej. Warto też prowadzić notatki dotyczące zwyczajów i upodobań upatrzonego kawalera, należy go nieustannie chwalić, ale nigdy nie strofować. Brzmi niezbyt przyjemnie? Z tym zgodzi się nawet i narracja broszury: To trudno, moje drogie Czytelniczki! – ja wiem, że to jest trochę i śmieszne i nudne i może nawet przykre – to całe udawanie i studjowanie tego kapryśnego mężczyzny, lecz, jeżeli celem jest zdobycie go na męża, nic innego nie pozostaje do roboty. Jednocześnie – pomimo wcześniejszych pochwał intryg – doradza się: Być sobą. To znaczy kobietą. Zachowywać się naturalnie. A nie operować sztuką i robić z siebie cudaki, rokoka jakieś. Podobne sprzeczności dotyczą porad związanych z ubiorem: Ubranie kobiece powinno być zawsze skromne, jak najskromniejsze. A zarazem lekkie, (niechcąco nieskromne) iżby wdzięki nie były w zupełności zagubione. To w końcu jak? Jak widać – autorom poradników nigdy nie dogodzisz.

Nic nowego pod słońcem

Lektura leciwych książek o samorozwoju – a jest ich więcej; niechaj szuka, kto ciekawy – uderza zadziwiającą zbieżnością zawartych w niej wskazówek ze współczesnym językiem samopomocy. Podręcznik sukcesu okazuje się – wbrew tytułowi – wyłącznie podręcznikiem marketingu i sprzedaży. Książka poświęcona szeroko pojętemu samodoskonaleniu chętnie podpiera się autorytetem (pseudo)nauki – choć w tym wypadku chodzi o zwierzęcy magnetyzm i hipnozę, a nie NLP. Kluczem do finansowego spełnienia (a więc, między słowami, społecznej przydatności) jak zwykle okazują się inicjatywa, energia i branie spraw we własne ręce (cokolwiek to znaczy). Istotnie odmienne okazują się być wyłącznie pozycje poświęcone relacjom romantycznym – bo w nich, zamiast propozycji „eskalacji dotyku”, znajdujemy de facto opis silnie skonwencjonalizowanych rytuałów społecznych, a czasami wręcz transakcji handlowych.

Kto wie – być może dyskurs samooptymalizacji to nieodłączna część kapitalizmu, która próbuje uzasadnić panujące w jego ramach stosunki niezależnie od miejsca w czasie i przestrzeni?

 

Projekt „Kultura w akcji” jest współfinansowany ze środków Miasta Krakowa.

Rafał Sowiński

(ur. 1992) – kulturoznawca, na co dzień pracuje jako copywriter, marketingowiec i wykładowca. Założyciel Facebookowego bloga „niskie teorie” oraz pomysłodawca i administrator grupy „Jak będzie w Polonii 1? – sekcja retromanii, duchologii i nostalgii”. Mieszka w Krakowie, pochodzi z Więckowic pod Tarnowem.