Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Żyjąca sztuczna inteligencja („Free Guy”)

Recenzje /

Choć zwiastun nie zachęcał, Free Guy okazał się nie tylko świetnym blockbusterem, ale także niezwykle dojrzałą i intermedialną produkcją, do której można przyłożyć dużo więcej niż najczęściej pojawiający się w recenzjach Truman show.

Tytułowy bohater filmu – Guy (Ryan Reynolds) – mieszka w grze (Free City) i jest tak zwanym NPC (non-player character) – bohaterem niezależnym, w którego nie wciela się żaden gracz, a jego obecność jest jedynie drugoplanowa. NPC rzeczywiście występują w wielu grach, a ich funkcją jest przede wszystkim dodawanie rozgrywce realizmu – dzięki nim na przykład nie szarżujemy samochodami po bezludnych miastach. Jednak oprócz tej podstawowej funkcji bohaterowie niezależni pełnią także rolę „mięsa armatniego” – wielu graczom strzelanie do nich, rozjeżdżanie czy okradanie sprawia dużą przyjemność.  Guy ma dosyć tej nieustannej przemocy i rutyny, dlatego postanawia wejść w rolę gracza – rzeczywistego człowieka. Nie jest to jednak cud technologiczny, ponieważ za „ożywienie” Guya odpowiadają autorzy Free City – Molly (Jodie Comer) i Keys (Joe Kerry), którzy napisali kod umożliwiający NPC ewoluowanie w formy bardziej humanoidalne – w filmie używa się oksymoronu: „żywa sztuczna inteligencja”. Kod zostaje skradziony przez growego Midasa (Taika Waititi), który tworzy brutalną rozrywkę afirmującą przemoc – czyli podobną do tej, którą oferuje nam większość gier ze szczytów rankingów popularności. 

Warto podkreślić, że dotychczas powstało wiele filmów, których głównym tematem były gry – większość z nich jest niestety mierna, a sposób ich ukazania (dotyczy to także środowiska gamerów) nieadekwatny, przekłamany i oparty na stereotypach – coś na kształt absurdalnego przedstawienia pracy hakerów w kinie akcji. Oglądnąwszy Free Guya jako graczka, na dodatek w towarzystwie informatyka, wychodziłam z kina z przeświadczeniem, że temu filmowi jesteśmy w stanie uwierzyć. Podczas seansu znaleźliśmy dla siebie wiele smaczków – Free City do złudzenia naśladuje serię Grand Theft Auto, studio produkcyjne nosi nazwę Soonami (co stanowi aluzję do dwóch wielkich producentów gier – Sony i Konami), a historia Molly i Keysa nieco przypomina losy Hideo Kojimy – autora gry Metal Gear Solid. Nie jest to jednak film, który spodoba się wszystkim graczom – wielu może poczuć się dotkniętych, bo przecież Free Guy postuluje zaniechanie przemocy, a dla wielu z nich stanowi to kwintesencję i nieodłączny element gier. „Jak uzasadnić jatkę?”, pytała Marzena Falkowska w dwutygodnikowej recenzji gry The Last of Us 2. To poważny problem, który dotyka branżę – wszyscy wiedzą, że gra bez przemocy nie sprzeda się tak dobrze, bo nie do tego przyzwyczajeni są gracze. Dodatkowo Free Guy stawia gamerom kolejne niewygodne pytanie – dlaczego tak chętnie sprawiasz ból bohaterom, którzy wyglądają jak przeciętni ludzie i nie są dla ciebie realnym zagrożeniem, z którymi nie rywalizujesz, którzy jedynie „żyją” sobie spokojnie, wypowiadając zawsze te same kwestie i przemieszczając się zgodnie z wytyczonym algorytmem? Free Guy pokazuje, co stałoby się, gdyby ten ostatni napisany przeze mnie cudzysłów zniknął. 

Czerpanie przyjemności ze sprawiania bólu bytom humanoidalnym według niektórych może wskazywać na wadliwą moralność graczy oraz skłonność do przemocy. Brian Tomasik – współzałożyciel Foundational Research Institute, ośrodka badającego możliwe sposoby zmniejszania cierpienia ludzi i innych czujących istot, teraz i w przyszłości – już kilka lat temu zwracał uwagę na niebezpieczeństwo leżące w naszym braku empatii wobec NPC, alarmując jednocześnie, że w przyszłości bohaterowi niezależni będą coraz bardziej „życiowi” i „inteligentni”. W finale Free Guya brutalna strzelanka przeradza się w grę pozbawioną przemocy, w której gracze wcielają się w pokojowe postacie, prowadząc w grze niejako alternatywne życie – coś na obraz i podobieństwo gry Second Life, która cieszyła się sporą popularnością lata temu. Osobiście marzę o dużych grach, takich z najlepszych studiów, których wspaniałe fabuły nie ścieliłyby się tysiącami trupów. Oczywiście nawet, gdyby to pragnienie się ziściło, to dalej znaleźliby się gracze, którzy zamurują simów, uniemożliwiając im spełnienie potrzeb fizjologicznych, oraz tacy, którzy usuną im drabinki z basenu – ale przynajmniej wówczas nie byłoby to normą. 

Jak można się domyślić, główny bohater dowiaduje się, że jest wyłącznie awatarem, a jego świat jest fałszywy, bo ten rzeczywisty istnieje poza serwerami, od których istnienia tak naprawdę wszystko zależy, natomiast Bogiem okazują się ludzie z gamedevu. Przybity Guy podczas rozmowy z przyjacielem – również NPC – pyta: „Co by się stało, gdybyś dowiedział się, że nie jesteś prawdziwy, świat, w którym funkcjonujesz to fikcja, ale istnieje za to inny świat, który istnieje rzeczywiście?”. Przyjaciel odpowiada, że nie jest to istotne, ponieważ ich rozmowa, trwający moment, ich uczucia wobec siebie są prawdziwe. Te słowa trafiają do głównego bohatera, momentalnie podbudowując go i pomimo że część krytyków odebrała tę reakcję za przejaw naiwności, sądzę, że była ona najlepsza z możliwych. Uważamy siebie za ludzi rzeczywistych, którzy żyją w prawdziwym świecie, jednak skąd ta pewność? Teorie filozoficzne, które można by przyłożyć w celu porównania naszego świata do Free City, są liczne – teoria symulacji Nicka Bostroma, mózgi w naczyniu Hilary’ego Putnama, a nawet dobrze nam znany z edukacji motyw theatrum mundi. Guy w tej decyzji jest mądrzejszy od wielu z nas, którzy przyjmują za pewnik kryterium prawdziwościowe, mając do dyspozycji jedynie intuicję lub common sense (jak w dowodzie na istnienie świata zewnętrznego George’a Edwarda Moore’a).

W dzień wyjścia do kina miałam okazję uczestniczyć w V edycji konferencji poświęconej filozofii w twórczości Stanisława Lema. Jeden z referatów dotyczył kreacji sztucznej inteligencji w beletrystyce pisarza, który zapowiadał, na przykład w Golemie XIV, oszałamiający rozwój AI, która może ostatecznie przekroczyć granice kosmosu, a także granice ludzkiego rozumowania. Oglądając Free Guya po wysłuchaniu konferencji, towarzyszyły mi dwie myśli i emocje – frasunek, dlaczego tak mało rozmawiamy i nie staramy się wypracować pewnych postaw etycznych wobec tego, co czeka nas w przyszłości – konieczności obcowania z nieznanymi nam dotąd bytami (Lem doskonale zdawał sobie z tego sprawę – to tak naprawdę główny temat Solaris). Drugim uczuciem była radość, że ten i podobne problemy zaczyna w ciekawy sposób poruszać kultura masowa – co znaczy, że trafią one do milionów ludzi.

Free Guy

reżyseria: Shawn Levy

scenariusz: Matt Lieberman, Zak Penn

USA, 2021

115 min.