Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Życie pod zastaw („Ręce do góry”)

4/2024

Artykuły /

Spomiędzy gęstwiny pionowo wzniesionych rąk przemawia facet, któremu owinięta makabrycznie chusta zasłania całą głowę. Czyta jakiś list, ale wygłasza go niczym formacyjny apel, żałosne wezwanie do nie wiadomo kogo. Facet zrywa białą chustę, ale mówi dalej, próbując przekrzyczeć roztańczone towarzystwo i coraz głośniejszą muzykę. Andrzej Leszczyc zgrywa tutaj prometejskiego bohatera, który pamięta o człowieku, chce upomnieć się o człowieka, ale, podobnie jak jego znajomi spotkani na zlocie absolwentów akademii medycznej, równie prędko o nim zapomina. Przyklejeni do swoich wygodnych garniturów zastygają w niedwuznacznej pozie.

W tak zwanej tetralogii Jerzego Skolimowskiego (obok Rysopisu, Walkowera i Bariery) Ręce do góry zajmują zasadnicze miejsce, bo kończą polską filmografię reżysera w czasach PRL-u. W 1967 roku zostaje on zmuszony do emigracji, a film – odesłany na półkę. Ręce do góry leżakowały tam czternaście lat. Wrażliwe oko cenzury nie mogło zdzierżyć szczególnie jednej sceny: wspomnienia bohaterów z czasów stalinizmu, kiedy mieli wykonać plakat radzieckiego wodza z okazji pochodu pierwszomajowego. Jednak „coś” poszło nie tak – podobizna Stalina zyskała dwie pary oczu. Tak wrogi element nawet w czasach Gomułki drażnił, był niedopuszczalny, nieprzepuszczalny. Stanowił zarówno dobry powód, jak i dobry pretekst, by odłożyć na półki cały materiał, który aż kipiał od politycznych konotacji.

Skolimowski w zręczny sposób wbił szpikulec w instytucję cenzury (i to nie tylko tej stalinowskiej), ale też we własne pokolenie – pokolenie trzydziestolatków wtłoczonych w machinę konsumpcjonizmu i mydlącej oczy „małej stabilizacji”. Nie poznajemy tak naprawdę imion bohaterów, a jedynie marki ich samochodów, które stają się metonimiami ich tożsamości, zamożności i ambicji, a w gruncie rzeczy są po prostu jednym ze sposobów na mierzenie fallusów. Prześwity takiego myślenia reżyser przedstawiał już w Barierze, gdzie „cyniczne i bezideowe pokolenie” mierzyło swoją wartość grubością portfela. Uderzające jest, że to właśnie to pokolenie przeżywało traumę braku traumy, nieprzeżycia czegoś tak wielkiego jak Wojna – a stało się (paradoksalnie? a może w konsekwencji?) pierwszym pokoleniem tak przeżartym imperatywem gromadzenia, konsumowania i trawienia

Wirtuozeria realizacyjna filmu Ręce do góry to także zasługa ekipy filmowej, m.in. scenografa Jarosława Świtoniaka czy debiutującego operatora Witolda Sobocińskiego. Większość scen rozgrywa się w wagonie towarowym, który – siłą skojarzeń i kontekstów, a wolą bohaterów – staje się sztafażem narodowej mitologii. W jednej ze scen grupa przyjaciół, wspominając zmarłych w czasie hekatomby wojennej ojców, zastanawia się, ile osób, ile ludzkich istnień mogło zmieścić się do bydlęcych wagonów. Kamera Sobocińskiego oddala się, ukazując przytłaczającą przestrzeń – cmentarzysko świec. Sceneria tego wagonu nieodparcie odwołuje też do kibitki, wehikułu zsyłki na Sybir, ale w kompletnie demitologizujący sposób, bo tu nie zdarzają się już romantyczne porywy. Bohaterowie Skolimowskiego nie porywają się bowiem na nic, wręcz nie ruszają się z miejsca..

Napisane przez Skolimowskiego (wespół z Andrzejem Kostenką) postaci w ogóle są trudne do wstawienia w ramy jakiejś interpretacji. Świetnym tego przykładem jest sam Andrzej Leszczyc, protagonista i alter ego reżysera. Ciężko określić jego tożsamość, która z każdym kolejnym filmem (wcześniej Rysopis i Walkower) ulega aktualizacji, ponownemu przepisaniu, nadpisaniu. Co więcej, znajomość poprzednich inkarnacji wcale nie ułatwia zrozumienia jego sensu. Choć myślę, że nie rządzą nim wcale sprzeczności, a raczej komplikacje historii i życiorysu, idiomy samego Skolimowskiego-postbikiniarza i sikstisowe instytucje nowoczesności. Zmącony portret Leszczyca, którego gra zresztą sam Skolimowski, podkreśla jeszcze bardziej jego zagubienie, ale też niewiarygodność, niemoc, imposybilizm. Jak we wczesnym wierszu reżysera: Człowiek na dworcu / który mówi / nie wiem po co tu przyszedłem / aż po wielu latach / albo po czymś takim / jak młodość albo miłość / z ręką na gardle / chce wszystko naprawić / i poprawia krawat. Andrzej Leszczyc jest w tym sensie widmem braku sprawczości, figurą outsidera, który zawsze znajduje się na ofsajdzie. Dziś czytam Leszczyca jako ostrzeżenie przed słabym podmiotem, pasywnością zbiorową i od-ludnością.

Niekonsekwencja rodzi dezorientację, dezorientacja rodzi niepokój. Ręce do góry stają się komendą. Zastawa, Opel Rekord, Wartburg i Romeo stają w bydlęcym wygonie z wyciągniętymi do góry rękami. Jak grupa rekonstrukcyjna z serii obrazów Andrzeja Wróblewskiego – czekają na rozstrzelanie. 

Kamil Walczak

(ur. 2001) – kulturoznawca, krytyk filmowy, kociarz i redaktor w serwisie Filmawka. Publikował m.in. w czasopiśmie „EKRANy”, autor w antologii „Nikt Nikomu Nie Tłumaczy. Świat według Kiepskich w kulturze”. Zajmuje się polityką/politycznością, kinem współczesnym oraz swoją trikolorkową kotką.