Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Życie na krawędzi („Dzikie historie”)

Recenzje /

Kino_Pod_Baranami_zaprasza (1)

Gasną światła, w sali kinowej zapada cisza. No, prawie, bo pan siedzący obok głośno żuje gumę. Coraz bardziej mnie to drażni i jeszcze chwila, a zachowam się jak bohaterowie filmu, który właśnie z nieszczęsnym panem zaczynamy oglądać.

Mowa oczywiście o Dzikich historiach Damiána Szifróna, nominowanych w tym roku do Oscara w kategorii filmów nieanglojęzycznych. Film, składający się z sześciu nowel, pokazuje co może się wydarzyć, gdy doprowadzonym do ostateczności ludziom w końcu puszczą nerwy. Muzyk łamiący się pod naporem krytyki, pragnąca zemsty kelnerka, elegant prowokowany podczas podróży samochodem, sfrustrowany specjalista od materiałów wybuchowych, zirytowany biznesmen czy zdradzona panna młoda – wszyscy bohaterowie balansują na granicy szaleństwa. Widz obserwuje, jak rośnie w nich poziom wściekłości i agresji, prowadzący do wybuchu. Opanowujące ich emocje okazują się tak rozszalałe, że aż absurdalne. Człowiek zapomina o wypracowanych normach cywilizacyjnych i opuszcza ich ramy – wskazuje na to czołówka filmu, złożona z fotosów dzikich zwierząt. Homo sapiens, na co dzień cywilizowany i wtłoczony w konwencję, nagle zostaje zderzony z czymś, z czym nie potrafi sobie poradzić – w rezultacie wychodzi z niego zwierzę. Zaczyna walkę o przeżycie, jest agresywny i wulgarny. Podczas tego typu scen prawie całe kino pękało ze śmiechu. Co sprawia, że przemoc budzi taką reakcję?

Widzowie śmieją się, jakby sytuacje przedstawione w Dzikich historiach w ogóle ich nie dotyczyły. Lubimy dystansować się od wydarzeń tego rodzaju, czujemy się wtedy bezpiecznie. Producent filmu Szifróna, Pedro Almodóvar (jego nazwiskiem reklamowany jest film, chociaż niewiele ma wspólnego z almodóvarowskim universum), w jednej ze swoich produkcji uświadamiał widzom, że jednak nic nie jest proste. Tutaj ta puenta bardzo dobrze pasuje, bo granica między fikcją a rzeczywistością nie jest jasno postawiona, a rozbrajające i absurdalne sytuacje są przemieszane z nieco przerażającym realizmem. Otwierająca film „samolotowa historia” wywołała u wszystkich rozbawienie, bo nie nosiła zbyt wielu znamion prawdopodobieństwa. Jak często zdarza się, by człowiek poddany nieustającej krytyce decydował się na jakiś brawurowy akt, którym przeciwstawi się opinii krytykujących? Szifrón bierze pod uwagę właśnie takie ekstremalne rozwiązania, które zwykle nie są uważane za możliwe. W konsekwencji film wydaje się ostrzegać przed tym, czego w ogóle się nie spodziewamy, a co jest bardziej prawdopodobne, niż sądzimy.

Dzikie historie można nazwać wielkim apogeum – przemocy, agresji, śmierci. A jednak wszystko to zanurzone jest w czystym absurdzie, który tak wypacza przedstawiony obraz, że zasztyletowany mężczyzna czy zabita na pasach ciężarna kobieta nie wywołują standardowych reakcji. Nasuwa się pytanie: czym właściwie jest tu śmierć, a raczej – po co ona jest? Na pewno nie dla metafizycznej refleksji. Jest raczej narzędziem, które służy przedstawieniu tego, co może się zdarzyć, gdy przekroczy się granicę.

Film Szifróna najpierw przesuwa za tę granicę tylko duży palec, potem stopę, aż w końcu przechodzi tam cały – ma to miejsce w najpopularniejszym chyba segmencie ślubnym. Pod wieloma względami to najbardziej fascynująca część Dzikich historii, bo pokazuje sytuację, w której człowiek świadomie doprowadza do totalnej katastrofy. Chyba właśnie w tej sekwencji najlepiej widać rolę fenomenalnej muzyki Gustavo Santaolalli (zdobywcy dwóch Oscarów za najlepszą muzykę do filmów Tajemnica Brokeback Mountain i Babel) – ścieżka dźwiękowa pojawia się i znika, podkreślając emocje towarzyszące bohaterom. Często to właśnie soundtrack pozwala na wskazanie miejsca, w którym absurd przechodzi w niekontrolowaną przemoc. Co więcej, ostrzega przed mającym nadejść zwrotem akcji – nagła zmiana charakteru ilustrującej nowelę muzyki sprawia, że na sali zapada cisza, jakby widzowie wiedzieli, że zaraz nastąpi jakiś szokujący przełom.

Obok „ślubnej” noweli, największe emocje budzi historia Pana Bombki – inżyniera, który wypowiada walkę systemowi. Jedno wydarzenie pozbawia go praktycznie wszystkiego i popycha do niekonwencjonalnych metod radzenia sobie z regułami rządzącymi jego życiem. W Panu Bombce ciekawi sposób walki ze stresem – już od pierwszych scen z jego udziałem widać, że to człowiek, któremu już mocno bulgocze pod pokrywą. Swoją wściekłość na biurokrację rozładowuje w pracy – jest specjalistą od materiałów wybuchowych, pracuje przy wyburzaniu opuszczonych budynków. Pozbawiony tej możliwości, szuka ujścia dla buzujących w nim uczuć. Gdy oglądałam tę część, przypomniał mi się mistrz zen Thích Nhất Hạnh i jego rozważania dotyczące gniewu i wszelkich negatywnych uczuć, z którymi człowiek musi sobie radzić. Wyobraziłam sobie Pana Bombkę, który stara się uspokoić świadomie oddychając lub kosząc trawę kosą (nie kosiarką!). Czy medytacje pomogłyby Panu Bombce? Mocno w to wątpię. Ktoś, kto nosi w sobie taki ładunek wściekłości na wszystko dookoła, może już tylko „eksplodować”.

Dzikie historie to podlany czarnym humorem film o życiu na krawędzi, które większość z nas praktykuje. Na tym, wcale nie najlepszym ze światów, zwykle nie ma innej możliwości – dlatego często pada pytanie, jak się dostosować do tego, co mamy. Może wcale nie powinniśmy grzecznie siedzieć cicho, tylko z hukiem pokazać, co potrafimy, wzorem panny młodej? Czy powinnam była użyć przemocy wobec pana, który mlaskał i zakłócał mi odbiór na sali kinowej? Sama już nie wiem.

 

Dzikie historie (Relatos salvajes), reż. Damián Szifrón, Argentyna, Hiszpania 2014

Joanna Barańska

(ur. 1992) – absolwentka kulturoznawstwa na WP UJ. Zimą programowo czyta XIX-wieczną literaturę rosyjską. Interesują ją przedstawienia postapokalipsy w tekstach kultury.