Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Zofia i niepokalany rycerz (M. Wójcik „W rodzinie ojca mego”)

Recenzje /

Zofia żadnej pracy się nie boi – była pokojówką w amerykańskiej ambasadzie, sprzątaczką, praczką i kucharką, tym razem już w prawdziwych Stanach. Uprawia pomidory, do niskiej emerytury dorabia jako pomoc dentystyczna. Obyta w świecie, zatęskniła za tym, co prawdziwie polskie. Zatęskniła też za mężem i córką – umarli dawno temu, zostawili Zofię samą w pustym mieszkaniu i z działką do obrobienia. Ale samotność nie jest taka ciężka, kiedy ręce zajmuje szydełko, a niespokojne myśli uciszają Rozmowy niedokończone. Zofia lubi słuchać Radia Maryja. Lubi też dobrze wyglądać – na ślub „w rodzinie” kupiła sobie nową sukienkę: niebieską, przewiewną. Niech Polska widzi, że nie tylko szczerbate i w moherowych beretach popierają radio – mówi. A mój spójny obraz „maryjnego” środowiska rozpada się po raz pierwszy.

Jadwiga też ma smak i gust. Może trochę niedzisiejszy (nie te wzory, nie te fasony), ale „tego czegoś” przecież nie traci się z wiekiem. Całe życie spędziła przy maszynie – dziś nazwalibyśmy ją kostiumografką, ale w latach siedemdziesiątych po prostu szyła Barbarze Niechcic bluzeczkę i spódnicę do filmu. Trzy dni i trzy noce. Teraz zostały jej tylko poprawki krawieckie i zainteresowanie tym, co dzieje się w Polsce i na świecie: Trzeba wiedzieć, co się w Polsce dzieje, bo z normalnych gazet człowiek się tego nie dowie. Sprawnie łączy modlitwę i zaangażowanie w sprawy społeczne i polityczne. Szuka wsparcia i je znajduje: nie w mężu, który zamiast miłość wybrał wódkę, ale we wspólnocie słuchaczy – ta nie zawodzi nigdy.

Powszechna „beka z moherów”, zintensyfikowana medialną burzą wokół reformy szkolnictwa Romana Giertycha, a powracająca przy okazji walki o krzyż po katastrofie smoleńskiej. Ok, jeszcze głośna sprawa Telewizji Trwam, zdjętej z platformy cyfrowej,
i protestów pod budynkiem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Bardziej insajdowo – „piosenka tygodnia w Radiu Maryja” i audycja Madzi Buczek, która odbijała się w moich nocnych koszmarach upiorną czkawką. Więcej grzechów nie pamiętam i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie – tak mniej więcej przed lekturą reportaży Wójcika wyglądała moja znajomość tematu: była raczej gówniarska, zapośredniczona przez filmiki na youtube i memy, festynowa. I trochę chciałabym, żeby wróciła do dawnego kształtu: oswojonego, takiego „jak u wszystkich”. Niestety, W rodzinie ojca mego (cytując klasyka) nie jest kolorowo. Tzw. „mohery” mają czasem 19 lat i studiują na prestiżowych zagranicznych uczelniach, wierni słuchacze zabijają żony, o swoje pięć minut upomina się rycerski ojciec Natanek, a Tadeusz Rydzyk handel samochodami zamienia na budowę term. Tylko Zofia i Jadwiga siedzą spokojnie w swoich ciasnych kuchniach, klepiąc kolejną dziesiątkę różańca.

Pisząc o tekstach Wójcika, nieprzypadkowo wybieram raczej perspektywę opisową, stronię od analizy, wyłączam podejście krytyczne. Trudno bowiem zamykać w ramach tradycyjnej recenzji pisarstwo tak niejednoznaczne i wielopłaszczyznowe, w którym rola zdystansowanego obserwatora przenika się z pozycją zaangażowanego uczestnika wydarzeń, członka wspólnoty. Chyba właśnie ten brak wyraźnego podziału na to, co jeszcze „moje” (jako jednego z wiernych), i na to, co „ich” (fanatyczne, dziwne, sekciarskie) jest źródłem lekturowego niepokoju. Bo komu (i czy w ogóle) właściwie pozwolić na niewybredny żart z mainstreamowych mediów? Jak go odbieramy, kiedy zostaje podesłany w mailu przez dowcipnego studenta Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej, a jak, gdy pada z ust starej krzykaczki z flagą maryjną w dłoni? Czy można oddzielić ciepłe, „babcine” gesty jednej z protestujących pod KRRiT, która przynosi naszemu narratorowi kalesony i małe radyjko na baterię, od najgorszych wulgaryzmów padających z ust jej towarzyszy? Z takimi dylematami pozostajemy sami – Wójcik uchyla rąbka tajemnicy, wprowadza nas w świat swoich bohaterów, których stara się nie oceniać. Oddaje im głos, zostawiając miejsce na indywidualny komentarz. Ten zaś więźnie w gardle, bo nie sposób sprzeciwić się jednomyślnie, nie sposób w pełni zaakceptować…

Podczas lektury W rodzinie ojca mego stosunek czytelnika do „sprawy” (a właściwie spraw wielu, bo o jednorodności opisywanego środowiska nie może być mowy) zmienia się w zawrotnym tempie. Ze zrozumieniem słuchamy byłego redemptorysty śmiało występującego przeciwko ojcu Rydzykowi i oskarżającego go o porzucenie zakonnych ideałów na rzecz sławy, rozgłosu i łatwych pieniędzy. Wstydliwie kiwamy głowami, przyznając rację Zofii i Jadwidze, które jak nikt inny wiedzą, że „życie to nie bajka”, ale łatwiej przez nie iść, kiedy ktoś za tobą stoi, podpowiada ci i cię wspiera – nawet jeśli to tylko głos z eteru. Z przerażeniem za to bierzemy udział w pararycerskich rytuałach suspendowanego księdza Natanka i zapoznajemy się z fragmentami wykładu dotyczącego zagrożeń płynących z konsumowania kłamliwych i manipulatorskich mediów. Oswojony obrazek moherowych starowinek, trzymających sztandar z charakterystycznym logiem „katolickiego głosu w twoim domu” rozpada się bezpowrotnie. Pozostaje lęk przed rozproszonym innym, nie tak łatwym do rozpoznania, a tym bardziej sklasyfikowania.

Jak już napisałam, próżno szukać w książce Wójcika próby zrehabilitowania środowiska Radia Maryja – przykłady pozytywne można dostrzec tylko w pojedynczych zachowaniach, konkretnych osobach, nie zaś w mechanizmach rządzących całością organizacji. Mimo tego zauważyłam niezwykły (szczególnie w przypadku reportażu) opór towarzyszący lekturze, wynikający z niechęci zmiany, już dawno wykształconego wobec tematu, stanowiska. Mówiąc prościej: choć wierzę Wójcikowi, bezpieczniej czuję się w rzeczywistości, którą sama sobie stworzyłam – tej czarno-białej, stereotypowej do bólu, ale za to łatwej do ogarnięcia, zamknięcia i wyrzucenia poza nawias. Na zawsze.

W rodzinie ojca mego pozbawionej świątecznej celebry, odartej z iluzji, nieugrzecznionej pozostajemy na długo po lekturze książki (nawet jeśli chcemy uciekać jak najszybciej). Jest to wizyta bardzo męcząca, ale intensywna – podczas niej poznajemy wszystkie familijne sekrety i rozliczamy błędy przeszłości. Tylko przyczyn radości i planów na przyszłość jakoś mało – jeszcze mniej niż na imieninach cioci Grażyny. A to już prawdziwy powód do zmartwień.

 

Marcin Wójcik

W rodzinie ojca mego

Czarne, 2015

Liczba stron: 272

Katarzyna Pawlicka

(ur. 1988) - absolwentka krakowskiej teatrologii, studentka krytyki literackiej i doktorantka na Wydziale Polonistyki UJ. Publikuje m.in. w "Res Publice Nowej", "Nowej Dekadzie Krakowskiej" i "Popmodernie". Interesuje się problemem niewyrażalności traumy poholocaustowej i estetyzacją śmierci.