Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Zmierzch ery piosenek albo nowa polska muzyka

Artykuły /

Tak jak na wieść o „końcu historii” historia upomniała się o swoje, tak o swoje w ostatnich czasach upominają się słuchacze muzyki „na serio”.

Lata 90. i „lata powyżej zera” dostarczyły polskim słuchaczom wielu smutnych singerów i songwriterów. Jeszcze więcej pojawiło się ich lepszych lub gorszych naśladowców – cóż zrobić. Piosenkowy obłęd trwa zresztą gdzieniegdzie do dziś – znawca i promotor muzyki transformującej się Polski, Paweł Dunin-Wąsowicz, wciąż prowadzi na swoim fejsbukowym profilu plebiscyt na najlepszego tekściarza ostatnich dekad. Nie zgadniecie, kto wygrywa.

Tak, Grabaż.

I ten, który był klątwą i przekleństwem, niedokończoną przyjemnością, wychował swoich godnych następców (którzy np. chwalą się, że nie umieją śpiewać jak Johnny Cash). Wszystko to powolutku przestaje się podobać, a kolejne Youtube’owe seanse gitarowych pretensji są rytuałem podobnym do radosnego śpiewania Pocahontas nad ranem, po nocy spędzonej z prosecco (cyt. Agnieszka Staszczak). Poza tym: nie sposób już dostać trunków, z którymi kojarzą się piosenki dawnych idoli, natomiast poza na „zbitego psa”, z której korzystali wspomniani, wydaje się już lekko zużyta. Frajda frajdą, ale szanujmy się. Oto kilka podstawowych praw słuchacza:

  1. Słuchacz ma prawo do muzyki.
  2. Słuchacz ma prawo do muzyki, która nie jest wtórna.
  3. Słuchacz ma prawo nie lubić punkrockowego etosu i uważać, że najważniejszy jest nie koncept, a kompozycja.
  4. Słuchacz ma prawo do korzystania z dobrodziejstw techniki nagraniowej i słuchania muzyki w dobrej jakości.
  5. Słuchacz ma prawo słuchać niebanalnych wykonań, które składają się z czegoś więcej niż odegrania utworu od początku do końca. Przypomnijmy: elementy dzieła muzycznego to nie tylko rytm i melodia, ale też dynamika, tempo, artykulacja, harmonika i kolorystyka.

I choć powyższe podstawowe prawa słuchacza zostały przeze mnie wymyślone naprędce, to poniższy wybór był poprzedzony kilkutygodniowymi przemyśleniami. Chciałbym zaprezentować Państwu pięć zespołów, które pozwolą słuchaczom polskiej muzyki obudzić się ze stagnacji i w końcu przestać litować się nad „chodnikowymi latawcami” (Zbigniew Herbert, polecam!). Wysłuchajcie ich uważnie, bo naprawdę na to zasługują.

 

Furia

Kolejne generacje obśmiewały muzykę metalową, widząc w niej prymitywną, nieokrzesaną rozrywkę dla kuców. Kiedy jednak w 2015 roku na Off Festiwalu gościł zespół Furia, całe to śmieszkujące towarzystwo zamilkło jak przy trzecim golu Raula na Camp Nou. Śp. Robert Sankowski pisał w Wyborczej: Jak na zespół blackmetalowy Ślązacy zaskakująco często grają klimatem, ale zdarza się im też uderzyć piekielnym jazgotem godnym klasyków pokroju Burzum. To jest metal, który uwodzi zarówno gatunkowych ortodoksów, jak i festiwalowych hipsterów.

Wszystko to prawda. Zmierzające w stronę avant metalu brzmienie, które wypracował charyzmatyczny wokalista Nihil i jego upiorna załoga, staje się jedną z wizytówek nowej polskiej kultury. By nie być gołosłownym, wspomnieć należy, że Furia stworzyła muzyczną oprawę Wesela w reżyserii Jana Klaty, odgrywaną przez nich osobiście podczas kolejnych spektakli, na które – z powodu dużego zainteresowania – bardzo trudno dostać bilety. Furia nie gra już (jak na pierwszym albumie) piosenek o krwi w kolorze bursztynu (choć te były naprawdę znakomite), a dostojne, blackmetalowe impresje. Zespół cieszy się również coraz większą popularnością na Zachodzie, ale to, o czym nie wszyscy wiedzą, dotyczy wielu polskich artystów z tego gatunku.

 

Syny

Wprawdzie od lat pojawiają się w Polsce raperzy, którzy oferują „coś więcej niż nawijki o ławce, blokach i trawce”, ale nie doczekaliśmy się jak dotąd na naszej scenie żadnego Madvillain, Dalka czy nawet Roots Manoova. I pewnie nie doczekamy, za to mamy coś jeszcze innego: Syny. Syny, których najchętniej określiłbym post-rapem, ponieważ ich styl, według mnie, w znacznej mierze nawiązuje do post-punku i jego wszystkich dark and minimal waves. Okołohiphopowy duet zrezygnował z klasycznych, rapowych tracków. Charyzmatyczny frontman (bo przecież nie MC) Piernikowski podkreśla zresztą, że ich muzyki należy słuchać całościowo, przeżyć ją jak film. Nie sposób się z nim nie zgodzić.

Brzoska/Marciniak/Marcinkiewicz

Zestaw „poeta + zespół” zdążył się już zapewne niektórym przejeść. I choć czasem się to udaje (patrz: Świetliki), wszystko kończy się często wrednym kompromisem – poeta, na potrzeby muzyki, pisze piosenkę. A poeci nie są od piosenek, lecz od poezji. I na szczęście nie wziął się za piosenki Wojciech Brzoska, który z finezją obronił swój instrument liryczny wśród tak pierwszorzędnych muzyków jak Łukasz Marciniak (gitary) i Marcin Kozer Markiewicz (trąbka). I znowu najchętniej użyłbym słowa impresja, albowiem właśnie w ten sposób najłatwiej opisać te arcyprecyzyjne, a jednocześnie swobodne utwory.

(Jak w przypadku innych artystów, polecam lekturę całościową.)

 

Mgła

O kolejnym w tym zestawieniu zespole metalowym – Mgle – napisano już właściwie wszystko. Po albumie Excercises in Futility (2015) krakowscy muzycy stali się marką rozpoznawalną w całym środowisku. Nic dziwnego, bowiem sześć kompozycji, które składają się na tę płytę, to solidna porcja ciężkiego grania, w pełni kontynuującą mroczną tradycję black metalu i jednocześnie stanowiąca nową jakość, wyczuwalną już przy pierwszym zetknięciu się z ich nagraniami. Muzyka ta – choć  surowa i agresywna – jest niezwykle hipnotyczna, a jej powtarzalne progresje ewoluują w kompletnie nieprzewidywalny sposób. I choć trudno wyłuskać znaczenie z jazgotliwie wykrzykiwanych tekstów, wszystko to sprawia wrażenie, że mamy do czynienia z wielkim dziełem. (Ten patos dodaje już jednak od siebie, nie wysłyszymy go w muzyce.)

 

Fraktale

Iiii… na koniec jeszcze jeden zespół z Krakowa. Zdecydowanie najmniej znany, za to bardzo dobrze się zapowiadający. Młodzi muzycy, wywodzący się głównie z kręgów jazzowych, stworzyli niezwykle intrygujący album będący połączeniem avant-jazzu, rocka progresywnego, rocka psychodelicznego i… twórczości Chopina. Można by zresztąa długo wymieniać: słychać tu też Coltraine’a czy Sun Ra. Przede wszystkim jednak: to Fraktale.

 

 

 

Konrad Janczura

(ur.1988) – kiedyś dobrze zapowiadający się pisarz i krytyk, teraz... pracownik bankowego IT. Autor powieści „Przemytnicy” (Ha!art, 2017). Trzeźwy jak świnia miłośnik gier video