Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Zimny ogień („Piosenki o miłości”)

Recenzje /

Robert (Tomasz Włosok) i Alicja (Justyna Święs) poznają się przypadkiem – w restauracji, do której on przychodzi na rodzinną kolację, a w której ona pracuje jako kelnerka. Usłyszawszy, jak dziewczyna podśpiewuje na zapleczu, chłopak usilnie próbuje namówić ją na spotkanie. Chce jednak czegoś więcej niż tylko kolacji, spaceru czy wernisażu: marzy o wspólnym doszlifowaniu utworu, który tak przypadł mu do gustu. 

Przed spotkaniem z Alicją pomysł Roberta na siebie sprowadza się właściwie do jednego: chce wyjść z cienia sławnego – przy okazji despotycznego i egocentrycznego – ojca (Andrzej Grabowski). Nie ma się co dziwić: podczas urodzinowej kolacji jest przez niego odpytywany ze znajomości utworów Wysockiego, Jesienina i Okudżawy, a w scenie rodzinnego obiadu stary Jaroszyński wydaje się – jak słusznie zauważa Piotr Kowalczyk – połączeniem klasycznego Mariana Dziędziela i wersji light Logana Roya z Sukcesji. Jego lekceważąco-pogardliwe uwagi dotyczące zainteresowań chłopaka (Takich chłoptasiów jak ty, brzdąkających sobie na tych swoich instrumencikach, jest w Polsce tysiąc) przywodzą na myśl przyciężką wersję dowcipnej wymiany zdań jazzmana Rolanda Turnera i początkującego artysty, Llewyna Davisa z filmu braci Cohen Co jest grane, Davis? (– Co grasz?Folk – Folk? Myślałem, że jesteś muzykiem). W Piosenkach… regularnie pojawiające się między mężczyznami napięcia próbują co prawda łagodzić siostra bohatera, wzięta prawniczka Kamila (Patrycja Volny) i jego macocha Barbara (Małgorzata Bogdańska), ale niespecjalnie im to wychodzi. 

Wątek toksycznej relacji rodzinnej sprawia wrażenie nazbyt przewidywalnego i rozczarowującego. W dodatku potraktowany zostaje zupełnie pretekstowo – ot, protagonista potrzebuje demonów, spod władzy których mogłaby go wyrwać (albo chociaż spróbować) Manic Pixie Dream Girl. Schemat ten ogrywany jest od lat chociażby przez kolejne wersje Narodzin gwiazdy, a jego najnowsza, niszowa wersja prezentuje się następująco: pozbawiona nazwiska, przyjaciół i jakiejkolwiek backstory (jak znalazła się w Warszawie? co robi poza kelnerowaniem? studiuje? z kim i gdzie mieszka?) Alicja to nieśmiała dziewczyna z Piotrkowa Trybunalskiego, która nie chce być ani maskotką towarzystwa, ani gwiazdą YouTube’a. Nie chce też z kimkolwiek – prócz Roberta – dzielić się swoją twórczością. Próbuje przede wszystkim na siebie zarobić, co nachodzący ją w pracy, żyjący za pieniądze znienawidzonego ojca chłopak określa jako „brak ambicji”. Tak, zdaniem niektórych, wygląda mierzenie się z tematami różnic klasowych, przywileju we współczesnym polskim kinie. Mrozi, wiem. A to dopiero początek.

Jak na człowieka, któremu chodzi o coś więcej – w końcu kwestią własnego utrzymania nie musi się martwić – Robert łamie złożoną obietnicę wręcz spektakularnie. Wątpliwości pomaga mu rozwiać Kamila: przekonuje, że teraz, kiedy na horyzoncie wreszcie zamajaczyła wizja sukcesu, powinien skoncentrować się głównie na sobie – jakby dotychczas robił coś innego. Scena ta jest nie tylko antytezą siostrzeństwa czy babskiej solidarności. To także przykład sprzeniewierzenia się prawniczemu etosowi, o ile taki w ogóle istnieje, choćby na ekranie, i manifest braku elementarnej przyzwoitości. W momencie, w którym bohater namawia – na tym etapie i tak już skrzywdzoną – bohaterkę do UWAGA, SPOILER zrzeczenia się praw autorskich do własnych utworów, aby mógł je wydać jako swoje, nie mam już żadnych wątpliwości, co jest nie tak. I z nim, i z tą fabułą.

Piosenki o miłości, fot. mat. prasowe

Piosenki o miłości – fabularny debiut Tomasza Habowskiego, nagrodzony w Konkursie Filmów Mikrobudżetowych zeszłorocznego FFF w Gdyni – to, zdaniem Dominika Jedlińskiego, urzekająca od pierwszej minuty opowieść o głęboko skrywanych marzeniach, niespełnionych oczekiwaniach i konflikcie między uczuciem a ambicją. Karolina Korwin-Piotrowska opisuje film jako liryczny i czuły, uważny, ujmujący; z kolei Damian Jankowski dostrzega w nim ślady wczesnej klasyki Andrzeja Wajdy i Janusza Morgensterna, francuskiej Nowej Fali i „Frances Ha” Noah Baumbacha (Aleksander Hudzik określa reżysera mianem Baumbacha z Bielska-Białej).

Wbrew zwodniczemu tytułowi, Piosenki o miłości nie są jednak kameralną, ujmującą prostotą love story, która z powodzeniem trafiłaby w gusta osoby takiej jak ja – fanki folkowego brzdąkania, kina indie, a przede wszystkim filmu Once. To fałszywie uromantyczniona historia o bogatym, pozbawionym talentu i pomysłu na siebie warszawskim hipsterze, który nie dość, że łamie serce zakochanej w nim, zdolnej dziewczynie z małego miasteczka, to jeszcze przywłaszcza jej własność intelektualną. Ich relację próbuje naprawić dopiero wtedy, gdy grozi mu demaskacja. Każdy ma jakąś ścianę, musisz dojść do swojej – stwierdza podczas jednej z ich pierwszych rozmów Alicja. – No chyba że ty nie masz, nie wiem – dodaje po chwili. Wykorzystana przez kogoś, komu zaufała, zostaje sama i musi jakoś sobie poradzić. Odchodzi z pracy, wyjeżdża ze stolicy, znika. Nic prostszego, wziąwszy pod uwagę, że od początku jest jedynie chwilową atrakcją dla pogubionego – czy raczej: znudzonego – protagonisty, nie zaś autonomiczną postacią. Spod drzwi mieszkania w Piotrkowie Trybunalskim zdesperowanego Roberta odprawia matka bohaterki, słusznie zauważając, że chociaż on znowu potrzebuje jej pomocy, ona z całą pewnością nie potrzebuje już jego obecności. 

Jakbyś czegoś teraz nie zrozumiał, to… To sobie potem puścisz – mówi w jednej ze scen Alicja, tym samym zapowiadając utwór, który idealnie streszcza interesowny stosunek Roberta do łączącej ich relacji. Oh well, ewentualnie ukradniesz, dopowiadam w myślach, coraz bardziej poirytowana i zniesmaczona rozwojem wydarzeń. Oczywiście typ nie bardzo rozumie. Oczywiście sam nie potrafi niczego fajnego napisać ani skomponować. Oczywiście wybrana przez wytwórnię zastępczyni autorki tekstów, Tośka (Iga Krefft, znana jako Ofelia), brzmi karykaturalnie i przesadną ekspresją kaleczy dotąd subtelne kawałki. Oczywiście topór wojenny Jaroszyńskich zostaje chwilowo zakopany. Oczywiście, wywołany sytuacją guilt-trip anty-bohatera nie trwa zbyt długo i przebiega według niewyszukanego schematu: żali się ojcu i siostrze, bluzga w samochodzie, rozwala pokój. Ostatecznie dostaje pracę po znajomości i właściwie zapomina o sprawie. 

Piosenki o miłości, fot. mat. prasowe

Włosok, którego po raz pierwszy zobaczyłam na ekranie w słabiutkiej drugoplanowej roli z Wojennych dziewczyn, a ostatnio w jeszcze gorszej kreacji, stworzonej na potrzeby jednego z najbardziej żenujących polskich gniotów ever, czyli Jak pokochałam gangstera, nie przekonuje i tym razem. Ani jako pogubiony wrażliwiec, ani bananowy amant, ani cyniczny, choć modnie przyodziany (czapka beanie i bawełniana torba na ramię robią robotę), łajdaczyna. Święs, wokalistka popularnego electropopowego duetu The Dumplings, wokalnie i muzycznie radzi sobie bez zarzutu – jako wielka fanka akustycznych smętów z czystym sumieniem daję okejkę soundtrackowi. Mimo to jej aktorski debiut nie zostanie raczej uznany za objawienie. Nadal mam ciarki na wspomnienie makabrycznego Bo we mnie jest seks, którego twórcy, zamiast przejmować się m.in. synchronami czy jakością montażu, postawili na cringe’ową bieda-wersję Lip Sync Battle. Doceniam więc sztuczki wykorzystane w Piosenkach… – nawet zbliżenia na zasłaniający większą część twarzy Święs mikrofon to, na tym tle, jakiś pomysł.

Habowskiemu nie udało się to, czego przed laty dokonał John Carney, reżyser wspomnianego już, również niskobudżetowego, wielokrotnie nagradzanego hitu Once – bezpretensjonalnej opowieści o spotkaniu irlandzkiego buskera (Glen Hansard) i czeskiej imigrantki (Marketa Irglová). On leczył rany po rozstaniu, pomagając ojcu naprawiać sprzęty AGD i pisząc piosenki, ona pracowała jako sprzątaczka i handlowała kwiatami na ulicach, żeby bez pomocy nieobecnego męża utrzymać matkę i córeczkę. Po tym, jak nagrali razem płytę, każde z nich postanowiło – wbrew oczekiwaniom kibicującym im widzek i widzów, wbrew sztampowym hollywoodzkim happy endom – dać swoim poprzednim związkom drugą szansę. Doświadczenie wspólnego tworzenia muzyki było dla nich czymś budującym, wyzwalającym i niezapomnianym, a przy tym z powodzeniem wymykało się ckliwie romantycznym, naiwnym ujęciom. 

Piosenki o miłości, fot. mat. prasowe

Właśnie tego brakuje Piosenkom o miłości – autentyzmu, lekkości, pozytywnego wydźwięku i równego traktowania obojga bohaterów. Za dużo tu toksyczności, wyzierającej zarówno spod artystycznych czarno-białych kadrów, jak i krótkich, kolorowych filmików dokumentujących nagrywanie utworów. Wyłącznie przy pomocy ziarnistych nagrań z ajfonów nie da się stworzyć chemii między postaciami. Przekomarzania i small talki nie pogłębią ich porozumienia, a odtwarzanie oklepanych scenariuszy konfliktów nie zagęści atmosfery. Nawet satysfakcję z emancypacyjnej wymowy finału osłabia konsekwentnie instrumentalne wykorzystanie postaci kobiecej. Cóż, wrażenia towarzyszące seansowi najlepiej podsumowują chyba wersy jednego z pojawiających się w filmie utworów: Widzę jak płonie / Ten zimny ogień / Nic nie zostawi po sobie

Wydanie powstało dzięki wsparciu Krakowskiego Biura Festiwalowego i Krakowa Miasta Literatury UNESCO

Aleksandra Kumala

(ur. 1995) – kulturoznawczyni, doktorantka UJ, współredaktorka tomu „In(ter)wencje. Analizy kulturoznawcze”. Niegdyś zagorzała fanka Ich Troje i „Zbuntowanego anioła”, obecnie skłania się raczej ku Glenowi Hansardowi i kinu indie (choć sentyment pozostał). Teksty o filmach i literaturze publikuje też na łamach „Dwutygodnika”, „Fabulariów” czy „Przekroju”. Pochodzi z Chrzanowa, mieszka w Krakowie, uwielbia Wrocław. Chipsom nigdy nie odmawia.