Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Zakazany owoc kapitalizmu („Dyskoteka Pana Jacka”)

Artykuły /

Jeśli Dyskoteka Pana Jacka wraca we wspomnieniach dzisiejszych trzydziestolatków, pełni zwykle funkcję magdalenki odsyłającej do sielskiego, pozbawionego trosk dzieciństwa. Tymczasem program stworzony w drugiej połowie lat 80. można traktować jako przejaw pogoni za Zachodem, której finał jest mało satysfakcjonujący.

Najpierw jednak trochę historii PRL-owskiego kina. W 1986 roku premierę miało Cudowne dziecko, polsko-kanadyjski film wyreżyserowany przez Waldemara Dzikiego. Historia obdarzonego nadprzyrodzonymi mocami Piotra znacznie odbiegała od standardów wyznaczanych przez popularne produkcje adresowane do ówczesnej młodzieży. Publiczności przypadł do gustu rozmach produkcji i nowatorskie rozwiązania scenograficzne rodem z amerykańskiego kina. W zachwytach wtórowali widzom wschodnioeuropejscy krytycy, czego dowodem są laury na międzynarodowych festiwalach w Belgradzie i Moskwie oraz nagroda Poznańskie Koziołki.

Z dzisiejszej perspektywy Cudowne dziecko, choć niepozbawione uroku, wydaje się jednak filmowym kuriozum. Mimo że mamy do czynienia z dziełem polskojęzycznym, zrealizowanym w łódzkich plenerach, w tytułową rolę wciela się pochodzący z Kanady Rusty Jedwab, który został ostatecznie zdubbingowany przez Przemysława Wąsowicza. Budynki widoczne w filmie są przy tym opatrzone szyldami w języku angielskim. Poczucie „zachodniości” potęgują też wystrój wnętrz oraz jadłospis bohaterów: w jednej ze scen obserwujemy wspólny posiłek Piotra i jego rodzeństwa. Dzieci raczą się tostami i zdrowym zielonym koktajlem.

Cały film składa się zresztą z mniej lub bardziej zręcznie przetworzonych klisz zaczerpniętych z zachodniego kina dla młodzieży. Mamy tu wyjątkowego, a przy tym nieakceptowanego przez otoczenie nastolatka, bezlitosnych naukowców, którzy chcą przeprowadzać na nim eksperymenty, oraz tajemniczą substancję (oznaczoną, a jakże, jednoliterowym kryptonimem), nad której transportem czuwają specjalnie wyszkolone służby w stylowych kombinezonach. Dodajmy do tego patetyczno-ekscytującą ścieżkę dźwiękową autorstwa Krzesimira Dębskiego i dostajemy polskie kino nowej przygody. A przynajmniej coś, co bardzo chce je przypominać.

Udział Dębskiego w całym przedsięwzięciu nie kończy się zresztą na muzyce instrumentalnej. W kilku scenach natrafimy na zgrabne popowe numery wyśpiewywane – rzecz jasna: w języku angielskim – delikatnym, chłopięcym głosem. W momencie premiery Cudownego dziecka publiczność nie mogła jeszcze zdawać sobie sprawy, że utworom tym już niebawem będzie towarzyszyć polski tekst, a twórcza spółka Dębski-Cygan na dobre zawładnie wyobraźnią najmłodszych słuchaczy (do czego jeszcze wrócę).

Przyjmując periodyzację zaproponowaną przez Olgę Drendę, należy zauważyć, że premiera filmu zbiegła się niemalże z początkiem epoki duchologicznej, okresem desperackich reform gospodarczych przeprowadzanych przez rząd Zbigniewa Messnera w obliczu bankructwa Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Drastycznie niski poziom życia i szalejąca inflacja skłaniały obywateli do pragmatyzmu i rozwijały umiejętność utrzymywania się na powierzchni, z drugiej strony jednak skutkowały kontrolowanym eskapizmem i marzeniami o życiu, które jest gdzie indziej. Sprzyjała temu coraz większa – choć bynajmniej nie masowa – popularność magnetowidów (w roku 1988 w Polsce znajdowało się około miliona odtwarzaczy, podaje Drenda za Polską Kroniką Filmową). Zupełnie spodziewane w przypadku mieszkańców bloku wschodniego sny o Zachodzie zaczęły wizualizować się, a wręcz: ucieleśniać (jak w utworze Anny Jurksztowicz Video dotyk) dzięki kasetom VHS, które można było nabyć u szemranych sprzedawców-miłośników copyleftu lub w dewizowej Baltonie.

Popularnością cieszyło się wówczas głównie kino akcji. Między innymi dlatego obraz dostatniej i sprawiedliwej Ameryki nijak miał się do stanu faktycznego. Był zlepkiem fantazmatów, rojeń i uproszczeń. Układał się w opowieść o krainie pełnej obfitości, przygód i smaku. Fantazja nie musi jednak podlegać weryfikacji opartej na wskaźnikach społeczno-gospodarczych, a ewentualna rozbieżność ze stanem faktycznym w żaden sposób nie zagraża jej żywotności. Tym bardziej, że równolegle zaczęły rozkwitać indywidualne inicjatywy powiązane z importem towarów, które pozwalały na szybkie pomnożenie gotówki. Marek Krajewski w tekście Koniec lat 80. Rewolucja wyobraźni pisze:

Zmiana, o której tu mowa, nie była więc prostym przekształceniem tego, co konstytuowało społeczną świadomość, podmianą jej treści, ale radykalną transformacją jej mechanizmów. To ona właśnie spowodowała, iż wyobraźnia przestała mieć swoje granice, że wszystko wydawało się możliwe i zależne od jednostki (…) ówczesne marzenia były proste i ograniczone, zaś horyzont wyobraźni rysowały przede wszystkim nowe potrzeby konsumpcyjne, ale jednocześnie pojawił się wówczas zupełnie nowy tryb doświadczania świata – traktowanie go jako pola możliwości, a nie jedynie konieczności i wymogów, którym trzeba sprostać, a które narzuca system.

W obliczu gospodarczo-społecznego impasu, który mógłby wskazywać, że demokratyczny świat jeszcze nigdy był aż tak odległy, odtrutką staje się widoczne gdzieś na horyzoncie migotanie utkanego z klisz Zachodu. Dokładnie takiego, jaki widzimy w Cudownym dziecku rozgrywającym się w anonimowym mieście z polskojęzycznymi obywatelami i anglojęzycznymi szyldami.

Film Dzikiego był rozczulająco-groteskowym wyrazem tęsknoty, bajką o lepszym życiu, a także próbą stworzenia dzieła porównywalnego do produkcji kręconych przez amerykańskich kolegów po fachu. Nie znaczy to jednak, że polscy twórcy wykazywali się podobną nieporadnością, gdy przychodziło im zmierzyć się z importowanymi wzorcami. Dyskoteka Pana Jacka jest tego najlepszym przykładem.

Logotyp programu został zaprojektowany przez Andrzeja Pągowskiego.

Podobno zaczęło się od Osieckiej. To ona w 1984 roku skłoniła znanego tekściarza, aby wspólnie z nią przygotował słowa do piosenek, które miały trafić na płytę Majki Jeżowskiej. Konfrontacja z dziecięcymi gustami wypadła na tyle pomyślnie, że Cygan zdecydował się na kontynuację tej działalności. Kilka lat później zainicjował powstanie programu muzycznego, w którym młodzi wykonawcy będą prezentować utwory autorstwa uznanych polskich kompozytorów, takich jak Seweryn Krajewski, Stanisław Sojka czy Andrzej Korzyński.

W 1987* Dyskoteka Pana Jacka (czyt. „Dżeka”) trafiła na antenę polskiej telewizji jako jeden z segmentów wchodzących w skład słynnego Teleranka. 31 grudnia 1989 telewizja wyemitowała odcinek specjalny Dyskoteki, który przyciągnął przed ekrany około ośmiu milionów widzów.

Program wygenerował masę przebojów, które znacząco odbiegają od nużącej dziecięcej średniej i dowodzą, że ich autorzy doskonale orientowali się w zachodnim popie tamtych lat. Najjaśniej świecą utwory duetu Dębski-Cygan (co ważne: kompozytorsko i produkcyjnie wspierał ich również Rafał Paczkowski, muzyk).

Wspomniane wcześniej anglojęzyczne piosenki, które trafiły na ścieżkę dźwiękową Cudownego dziecka, to Przyjaciel wie i Za mały. Obie pojawiły się w Dyskotece… w wykonaniu Krzysztofa Antkowiaka. Choć w programie swoje kariery zaczynały takie osoby jak Karolina Gruszka, to właśnie młody wokalista wydaje się tak naprawdę kluczową postacią całego przedsięwzięcia.

Można traktować zainicjowany przez Cygana program jako niewinne, pozbawione ukrytych znaczeń show adresowane do młodzieży. Proponuję jednak czytać Dyskotekę… jako produkcję nieco dywersyjną, w synthpopowo-szamański sposób przywołującą ducha – nieznanego jeszcze, a więc: jedynie wyobrażonego – kapitalizmu. Sprzyja temu zarówno wizerunek Krzysia („Koszulka Krzysia to chyba z darów z RFN”, stwierdza jeden z komentujących wideo, nawiązując do zachodniego ubioru chłopca), jak i tembr jego głosu i sposób frazowania, który musi przywodzić na myśl młodziutkiego Michaela Jacksona z czasów świetności The Jackson 5. Wszystko to zostało opatrzone syntezatorowym groove’em – jest w tym coś z ducha Motown, ale i z debiutanckiego albumu Madonny**. Antkowiak sprawia wrażenie dziecka przyszłości, w której czeka na nas urzeczywistnienie pielęgnowanych fantazji o konsumpcji i komforcie. Porównajcie zresztą muzykę z czołówek programu Jacka Cygana oraz Klubu Myszki Miki z tamtego okresu.

Warto zaznaczyć, że w Dyskotece… występowali również dorośli: w Złudzeniach telelenia Paweł Stasiak wraz z Papa Dance krytykuje tych, którzy spędzają zbyt dużo czasu przed telewizorem, stwierdza też oskarżycielsko: To teleleń, dyżurny cień, co dadzą, połknie. Nie chodzi jednak rzecz jasna o „łykanie” rządowej propagandy, a o zwyczajne próżniactwo. Sama sugestia, że nadmierna konsumpcja jest w 1987 możliwa***, wydaje się dość wymowna.

Doskonale komponuje się to z zawartością solowego debiutu Antkowiaka, Zakazanym owocem wydanym w 1989 roku. Choć dominują tu treści kumpelsko-inicjacyjne, znajdziemy tu również utwory takie jak rapowana (!) Lekcja angielskiego (ze słowami: niechaj nikt się nie tłumaczy, że dziś nie wie, co to znaczy, bo się nie da dziś, kolego, nie znać trochę angielskiego) czy Nie ma jak rajd, wyraz zachwytu motoryzacją, ale i zapowiedź przyszłego wyścigu o status i uznanie.

Powyższą analogię można śmiało rozszerzyć o wątki potransformacyjne. Dyskoteka Pana Jacka była swego rodzaju festiwalem beztroski i niegroźnej niedojrzałości (czy „Pan Dżek” nie był aby przypadkiem „Panem Kleksem”?). Solowy debiut Antkowiaka obiecuje nieznane dotąd raje, ale i sugeruje pewien rodzaj obowiązku wobec świata zachodniego. Obowiązku, który kłóci się z dobrą zabawą. Młody wokalista na przełomie lat 80. i 90. cieszył się w naszym kraju gwiazdorskim statusem. W latach 90. zniknął na jakiś czas z pola widzenia, by wrócić w 1997 roku z wyprodukowanym przez Grzegorza Ciechowskiego albumem Delfin.

Druga solowa płyta Antkowiaka, pełna powtórek z modnego w połowie dekady trip-hopu, nie zdołała przywrócić mu miejsca na popowym tronie, co sprawia, że jej tytuł można odczytywać jako niezamierzenie autoironiczny. Po drodze muzyk zmagał się nie tylko z dość chłodną recepcją swojej twórczości, ale i – być może przede wszystkim – z uzależnieniem od alkoholu i hazardu. Jego historia wpisuje się w popkulturowy etos dziecięcego gwiazdora, który z biegiem lat bezpowrotnie utracił swój status.

Choć daleki jestem od sugestii, że na niepowodzenia dorosłego Antkowiaka miała wpływ wyłącznie zmiana ustroju politycznego i gospodarczego, jego losy można potraktować jako metaforę bolesnego zderzenia z rzekomą zachodniością, która nijak miała się do marzeń na jej temat. Potransformacyjne rozwarstwienie ekonomiczne sprawiło, że nie każdy mógł wziąć udział w rajdzie, gdzie mazdy, toyoty, blask i szpan, w obiecanych rajach czekały na nas natomiast nowe nałogi.

Pan Jack nas oszukał. Zrobił to jednak przy pomocy naprawdę świetnych numerów.

_

* W niektórych źródłach pojawia się rok 1988.

** Album ten miał jeszcze większy wpływ na debiut Anny Jurksztowicz Dziękuję, nie tańczę, niesłusznie zapomnianą przez szerokiego odbiorcę popową perełkę z 1987 roku, za którą współodpowiedzialni są również Jacek Cygan i Krzesimir Dębski.

*** W opisie podlinkowanego nagrania widnieje błąd.

Tekst jest częścią projektu „Po(p)land. Baza polskiej muzyki rozrywkowej” realizowanego dzięki stypendium twórczemu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Mateusz Witkowski

(ur. 1989) – redaktor naczelny portalu Popmoderna.pl, stały współpracownik Gazeta.pl, „Czasu Kultury" i „Dwutygodnika”. Stypendysta MKiDN w roku 2018, stypendysta NCK w roku 2020. Interesuje się związkami między literaturą a popkulturą, brytyjską muzyką z lat 80. i 90. oraz włoskim futbolem. Autor facebookowego bloga Popland, współprowadzący Podcastexu, "Podcastu roku" w plebiscycie Influencers Live Awards 2022 i laureata nagrody Best Stream Awards 2023 w kategorii podcast "Kultura/popkultura". Wraz z Bartkiem Przybyszewskim napisał książkę "Polskie milenium" (W.A.B., 2023). Prowadzi zajęcia dotyczące muzyki popularnej na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.