Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Wyżej mózgu nie podskoczysz (Andrij Bondar, „Cerebro”)

Recenzje /

Jeśli znużyły was książki o wojnach, traumach pokoleniowych i alternatywnych wizjach dziejów, sięgnijcie po Cerebro, poczytajcie o sobie. Zagubieni neurastenicy, niewolnicy mózgu – sami jesteście dla siebie największą udręką. Mózg, ten genialny i kapryśny lokator naszej czaszki, stał się zakulisowym bohaterem nowego zbioru opowiadań ukraińskiego pisarza Andrija Bondara.

Bondar (rocznik 1974) należy do wiecznie młodego pokolenia, które świadomie przeżyło traumatyczny proces transformacji. To jeden z najpoczytniejszych i najbardziej wpływowych ukraińskich intelektualistów, uważny i złośliwy komentator życia publicznego. Cerebro jest jego czwartą książką wydaną w Polsce, poprzedził ją tom wierszy Jogging (2005, przeł. Adam Wiedemann, Bohdan Zadura) oraz dwa zbiory małej prozy: Historie ważne i nieważne (2011, przeł. Bohdan Zadura) i Nogami do przodu (2017, przeł. Bohdan Zadura, Marek Zadura).

Autor urodził się w owianym legendą Kamieńcu Podolskim, ale w jego twórczości trudno doszukać się motywów kresowych. Jest za to zasłużonym tłumaczem literatury polskiej, m.in. Witolda Gombrowicza i Sławomira Mrożka. Duchy mistrzów groteski unoszą się nad Cerebrem. I z całą pewnością nie są rozgniewane. Nie znaczy to, że mamy do czynienia z epigońską wariacją na temat polskich klasyków. W głosie Bondara, konsekwentnie wybierającego krótkie formy prozatorskie, pobrzmiewają również echa przypowieści Franza Kafki czy niektórych nowel Tomasza Manna, a także humoresek Antoniego Czechowa.

Oryginalne wydanie zapewniło autorowi pierwszą nagrodę ukraińskiej redakcji BBC za książkę roku (z niejasnych przyczyn w kategorii „eseistyka”). To szesnaście historii, które polski wydawca zmieścił na stu szesnastu stronach. Realistyczne, autobiograficzne, wyssane z palca, fantastyczne i niedorzeczne. Czyta się je duszkiem, pod wrażeniem wielopiętrowej wyobraźni autora oraz brawury tłumaczy – Walerego Butewicza i Macieja Piotrowskiego, którzy przeszczepili tę prozę na szeleszczący grunt polszczyzny.

Narracja prowadzona jest przeważnie w pierwszej osobie, co uprawomocnia podejrzenie, że mówi do nas alter ego autora – wschodnioeuropejski „inteligiencik”. Wszystko zaczyna się od invocatio Dei w opowiadaniu Delfiny i szynszyle. Ten żartobliwy manifest ekologiczny (męczenie delfinów to absurd) jest także głosem wrażliwca wołającego na opuszczonej przez Boga pustyni, apelem o zaktualizowanie przebrzmiałych tablic z dekalogiem. Panie, czy mogłeś przewidzieć, że cudze żony będą siedziały z nami w tych samych knajpach, pracowały w tych samych zakładach pracy, opalały się topless na plażach? – pyta retorycznie narrator, choć dobrze wie, że mówiąc do Boga, zwraca się do samego siebie.

Zaraz po modlitwie wjeżdżamy na drogę krzyżową. Via Dolorosa prowadzi czytelnika przez kronikę hańby towarzyszącej pierwszej jeździe samochodem po otrzymaniu prawa jazdy. Kończy się, rzecz jasna, spektakularną katastrofą: Czujesz, jak samochód zrywa się z miejsca i soczyście wjeżdża w starą gruszę. Słyszysz swój krzyk i histeryczne wycie silnika. Dociskasz gaz do dechy, próbując przezwyciężyć fatum. Jaki kierowca, takie katharsis. Ale jedziemy dalej. Pierwsze Boże Narodzenie w willi S.O.W.A to komiczny opis bezradności ciamajdowatych wykształciuchów w obliczu przerastających ich wyzwań technicznych. Na nic burza mózgów i wytężanie szarych komórek, znowu klęska. Ale i happy end po wschodnioeuropejsku: Napijmy się. Zasłużyliśmy.

Albo inna przygoda, dziwniejsza – konfrontacja Andrija pisarza z Andrijem szambiarzem (Ahmad). Nie jest to typowe spotkanie inteligenta z chamem. Ten drugi, domorosły filozof, zaskakuje autoironicznego narratora swą nieoczekiwaną przemianą i niepokojącą wszechwiedzą. Przypomina nie tylko destrukcyjnego Edka z Tanga Mrożka, lecz również demiurgicznego Pijaka ze Ślubu Gombrowicza. Co dalej? Różnorodność. Komiczna, frapująca, smutna. Przejdziemy dziarskim, choć chwiejnym krokiem przez rozważania o trudnej sztuce wyboru (Menel), krwawą górnośląską makabreskę Adolf albo zasady gościnności (ręka, noga, mózg na ścianie!), wzruszającą nowelkę Tam, gdzie nie widać już nic czy tytułowe Cerebro (requiem dla uzależnienia od seriali), aż po wieloznaczną w wymowie i kafkowską z ducha przypowieść Bez końca (trafny tytuł, bo czytelnik nie chce bynajmniej, żeby się skończyło).

Mikrokosmos ludzkiej samotności. Małe klęski osłodzone błyskotliwymi puentami. I co z tego wynika? Gówno – odpowiada szambiarz Andrij. Nie trza cwaniakować, trza żyć prosto!. I uważać na mózg, nader często kreujący sytuacje, z których mamy dwa wyjścia. Pierwszym, jak mówi inny bohater książki, jest miejska klinika psychiatryczna, drugim – szpital wojewódzki dla nerwowo i psychicznie chorych. Im dłuższe opowiadanie, tym lepsze i bardziej immersyjne – podsumowuje jeden z recenzentów, sygnalizując, że nadszedł czas na prozatorskie opus magnum ukraińskiego autora. Być może Tomasz Wojewoda ma rację, ja jednak nie czekam na powieść, celebruję Cerebro – nienasycony lekturą, wciąż do niej powracam. To nowy Bondar, niemniej dowcipny niż wcześniejszy, ale zmuszający do głębszej refleksji. Pamiętnik z okresu dojrzałego. Rozproszony niepokój porządkuje tę prozę w formy klarowne i wzajemnie się uzupełniające. Krótkie, ale całe. Powtórzmy więc za innym literackim patronem tej książki – Stanisławem Jerzym Lecem: Sursum corda! Ale nie wyżej mózgu!

Andrij Bondar

Cerebro

tłum. Walery Butewicz, Maciej Piotrowski

Wydawnictwo Warstwy, 2020

Liczba stron: 116