Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Wyrazy bez wyrazu (J. Fiedorczuk „tuż-tuż”)

Recenzje /

Kiedy coś zapiszę, to nie muszę / czytać, uwierz […] (Pole Mokotowskie, s. 14) – wierzę. Nie podejrzewam Julii Fiedorczuk o perwersję wielokrotnej lektury swojego najnowszego tomiku tuż-tuż. Każdy człowiek ma jakiś limit przyswajania westchnień do księżyca, słońca, deszczu, wiosny itd. Natrętność przyrodniczych apostrof połączona z „wydmuszkowatością” zawiłych metafor sprawia, że poezja zadaje ból. Nie emocjonalny, nie intelektualny, nie estetyczny – boli pobudzona ciekawość, której romans z tekstem w tym przypadku nie przynosi zaspokojenia.

Zapowiada się niezwykle interesująco. Na okładce zbioru widzimy hybrydyczne połączenie rośliny mięsożernej (na oko laika – muchołówki) i waginy. Ta ostatnia okazuje się roślinną pułapką – rozwartą, gotową do schwytania i pożarcia kolejnej ofiary. Jest też biały kwiat, wiadomo: niewinność, delikatność i cała masa określeń kulturowo skojarzonych z kobiecością. Pod spodem paleta dwunastu barw ziemi oraz – niczym inicjał – para chromosomów osobnika żeńskiego i męskiego „XX/XY”. Tym samym wyłożona zostaje niemal cała zawartość tematyczna zbioru, traktującego o mistycznym współistnieniu człowieka i przyrody; o tym, że człowiekowi bliżej do natury niż kultury, czego dowód stanowi nieokiełznana przez cywilizację, wciąż dzika i drapieżna seksualność; o tym, że nie ma nic poza światem doczesnym, a ludzi od przedstawicieli fauny i flory odróżnia uczucie miłości, a także – twórczość artystyczna. Stronę tytułową zdobią trzy pierścienie różnej wielkości – niewinna, dziewczęca ozdoba? symbol zaślubin? insygnium władzy? – jakiekolwiek nie byłoby ich znaczenie, można je potraktować jako protezę kultury na ciele kobiety. Dla przeciwwagi, zdjęcia rozrzucone wewnątrz tomiku pokazują przyrodę zostawiającą swój ślad w postaci odgnieceń na rękach i nogach. Autorka nie tyle wartościuje któryś z dwóch porządków, ile wskazuje na powszechne niedocenianie natury, którą też czyni bohaterem swojego tomu. Poświęcam tak wiele miejsca wizualnemu aspektowi tuż-tuż, gdyż – przemyślany, precyzyjnie skonstruowany – nadaje on tomikowi multimedialny charakter, a przez to przyjemnie urozmaica lekturę. Wydaje mi się, że z obrazu wynika tu chwilami więcej niż z tekstu.

Tematyka zbioru, presuponowana przez okładkę, wiele obiecuje. Krach następuje w chwili, gdy rozochocony czytelnik zderzy się z semantycznymi monstrami w stylu: naturalnie, sen / zmiękcza bryły zjaw i wiersz / rozpuszcza warkocze jak roztulane / morze w rączkach dziewczynki / z gwiazd. // zarozumiałe oko / wreszcie wstydzi się złota gęstniejącego / tu i ówdzie w ciało, kamień, wiatr; toteż mówimy / dłońmi z piasku na wilgotnych skałach / prawie bezszelestnie […] (Ekloga, s. 17). Przybyszewski pewnie byłby zadowolony, ja nie jestem. Nieczułość na daną formułę poetycką dyskwalifikowałaby mnie jako krytyka/czytelnika, gdyby nie fakt, że Fiedorczuk lubi czasem (co i ja lubię) wyrazić się nie tylko ładnie, ale i komunikatywnie. Rzecz w tym, że tuż-tuż jest tomikiem nierównym, częściej niż perełki typu: My, zarażeni, musimy wszystko zaczynać od nowa. / Więc pozwól, że ukocham twój mrok. / Co w tobie rośnie, niech we mnie zakwita. / A owoce tych kwiatów niech ciebie nasycą (Wyjście, s. 20) pojawiają się w nim hermetyczne zapisy stanów emocjonalnych, nieprzeniknione dla postronnych obserwatorów (doprawdy, majaki Dyckiego mają w sobie więcej logiki i uniwersalnego przesłania!). Poszczególne wiersze rozpoczynają się niejako w pół zdania: ale nauczyć się, że to dobra wiadomość […] (tak, s. 7), a namacalna, i gdyby nie „ty” […] (nielita, s. 11), sprawiają wrażenie fragmentarycznego wypisu z nieustannego przebiegu myśli. Każdy utwór opatrzony jest datą i miejscem powstania, co wzmaga efekt autentyczności, ale też intymności, kameralności – unicestwia odbiorcę. Wierzę, że Fiedorczuk po mistrzowsku zapisała drżenia kobiecej duszy (trudno jest mi w przypadku tej poezji posługiwać się kategorią podmiotu lirycznego, wprowadzającą dystans i obiektywizm), ale powstałe w ten sposób wiersze są jak zdjęcia z wakacji – wzruszające dla uczestników, na dłuższą metę nużące dla oglądających. Szkoda, bo metaforyka – l’art pour l’art – pociąga swoją oryginalnością, plastycznością, zmysłowością.

Te i inne cechy przechylają szalę na stronę kobiecości w rozterce, która dopadła mnie w trakcie lektury – czy jest to jeszcze poezja kobieca, czy może już feministyczna? Poetyka Fiedorczuk jest niezwykle subtelna, bazuje na niedopowiedzeniach, za ulubiony środek ekspresji ma sugestię. Balansowanie między wyrażaniem a utajaniem to cenna, ale i trudna sztuka. W tuż-tuż dominuje tendencja do zaciemniania, ewokowania, prezentowania tego, co nieuchwytne, za pomocą symbolicznych, mocno niekonkretnych obrazów. Trochę brakuje feministycznego wyrazu, dosadności, gdyż w tym wydaniu za kobiecością idzie także infantylność – być może zamierzona, w każdym razie dość irytująca, jak wówczas, gdy puenta wiersza grafik daje się zamknąć w znanych frazach: w życiu piękne są tylko chwile; zaś w Proszę porozmawiać ze mną brzmi następująco: gdzie już nie kocham, nie patrzę, nie znam ciem. W świecie poetyckim Fiedorczuk brak granicy między światem ludzkim i przyrodą, stąd też liczne obrazy przenikania, mieszania się, rozpływania jednego w drugim. Zjawiska natury są też często partnerem dialogu, czy raczej – adresatem słów głosu poetyckiego. Deszczu, po coś mi?, Burzo, czy wiesz, co znaczysz? – wybrzmiewa raz po raz, niczym wyznania Calineczki.

Co nie sprawdza się w przypadku pojedynczych, krótkich wierszy, staje się siłą poematu Matematyka, wieńczącego zbiór. Wciąż niekonkretne metafory oddychają w nim pełną piersią, naświetlają się wzajemnie, tworząc obraz niezwykły, przesycony emocjami, refleksjami: […] w czasie / pokoju, w domu pełnym chleba znajdziesz niczyją garstkę, / położysz / na progu?; angażujący wszystkie zmysły: weźmy ten pięknie pionowy / deszcz jak strugi koralików w drzwiach, udające kryształ, / ssące szarość nieba, żeby z niej zrobić zachrypnięte światło / w nieodległych górach. Wnikliwe, obszerniejsze studium emocji – choć zarysowane równie limfatycznym pędzlem – pozwala czytelnikowi wejść w możliwie wieloaspektowy świat poetycki, oswoić się z nim. To sytuacja dużo wygodniejsza i zajmująca niż bezstronne przeglądanie migawek z drgania duszy – jak mogłabym scharakteryzować wiersze Fiedorczuk.

Ostatecznie tuż-tuż nie jest zbiorem złym, lecz pełnym sprzeczności – frapuje, by za chwilę znużyć; dojrzałe treści ujmuje za pomocą momentami naiwnych środków; urzeka bogactwem wyobraźni poetyckiej, która jednak rozmienia się na drobne w postaci metafor bez wyrazu. I choć przyjemności czytelniczej nie doświadczyłam, niejako zamknięto mi do niej dostęp, naprawdę chciałabym poczuć głód / Między nami podobny do łąki pod śniegiem.

___

Julia Fiedorczuk

tuż-tuż

Biuro Literackie, 2012

Liczba stron: 42

Malwina Mus-Frosik

(ur. 1987) – doktor literaturoznawstwa związana z Wydziałem Polonistyki UJ. Zainteresowana związkami literatury z popkulturą – bada działalność Marcina Świetlickiego, chętnie zajmuje się krytyką literacką, okazjonalnie także muzyczną.