Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o elitarnym festiwalu, ale boicie się spytać

Recenzje /

Ostatnie Misteria Paschalia nie przyniosły mi wielu godzin muzycznej uczty. Cieszę się o tyle, że Krakowskie Biuro Festiwalowe na dobre zrezygnowało z włączania w program festiwalu premier odkopanych barokowych oper, pozostawiając tę przyjemność widzom Opery Rara. Nie uważam, żeby te utwory miały większą wartość tylko dlatego, że są nieznane. Wracając do Misteriów, cierpię wraz z nimi. Czasami wydaje mi się, że Festiwal Beethovenowski miał łatwiejszą sytuację – nie miał aspiracji do bycia nowoczesnym festiwalem posługującym się strategiami marketingowymi ani zapraszającym wszystkich w swoje progi. Misteria Paschalia męczą się w swoim niezdecydowaniu, rodzą problem za problemem obiecując odbiorcom, że zrozumieją proponowaną sztukę wysoką, serwując im później ukulturalniającą musztrę, z której wielu ucieka jak najszybciej.

Festiwal powstał w trudnej sytuacji, wypełniając lukę po przeniesionym do Warszawy Festiwalu Beethovenowskim. Nie byłem niestety świadkiem debiutu Misteriów, ale przeglądając archiwalny repertuar i opis, odnoszę miłe wrażenie, że mógł już wtedy być obiecującym i inspirującym wydarzeniem. Widać, że miasto w niego zainwestowało. Już w 2005 roku pojawia się Philippe Jaroussky, którym kierownictwo Misteriów do tej pory chwali się jako pierwszą odkrytą przez festiwal gwiazdą. Przeszłość wyglądałaby różowo, gdyby nie jedno „ale” – Misteria Paschalia od raz narzuciły widzom pewien wymóg wiedzy i doświadczenia muzycznego.  Teraz jest już prościej – oprócz Bacha i Vivaldiego rozpoznajemy takie nazwiska jak Scarlatti, Pergolesi, Caldara, odróżnimy muzykę renesansową od barokowej, być może wysiedzimy nawet półtorej godziny muzyki średniowiecznej. Nie wyobrażam sobie jednak pierwszej edycji z wieńczącym całość Marcelem Péresem, wybitnym interpretatorem chorałów.

Dlaczego uważam Misteria Paschalia za kłopotliwy festiwal? Z jednej strony, formuła i cel festiwalu jest jasna: organizowanie koncertów muzyki przedklasycznej w czasie Świąt wielkanocnych – w tym jest on znakomity. Z drugiej strony, jest wiele aspektów tego festiwalu, które od niego odrzucają. Misteria Paschalia są festiwalem elitarnym i nigdy nie będą innym. Nie wiem, czy przeważyło tutaj przejęcie schedy po Festiwalu Beethovenowskim, czy sama treść festiwalu, czyli prezentowany tam muzyczny materiał, ale kiedy widzi się tak wielki procent siwych głów na koncercie, można poczuć się nieswojo. To samo trapi zresztą Filharmonię Krakowską i Operę – instytucje opierające się na muzyce tzw. poważnej praktycznie nie mają publiczności do 25. roku życia. Sam doświadczam dyskomfortu z tego powodu, ponieważ znam tylko parę osób, które kiedyś były lub chciałyby pójść na koncert w ramach Misteria Paschalia, a z tej garstki to bodajże tylko jedna byłaby skłonna kupić bilet, bo nie miała szansy na zdobycie wejściówki. Składają się na ten stan nieatrakcyjność materiału muzycznego (albo inaczej: niepewności satysfakcji z występu), który po nitce do kłębka doprowadzi nas do braków w edukacji, ewentualnie indywidualnej nienawiści do muzyki poważnej wyniesionej z przestarzałego systemu edukacji muzycznej oraz względnie wysoka cena biletu, której osoby nieprzekonane do muzyki dawnej nie chcą płacić. Umyślnie nie wspomniałem powyżej o indywidualnych preferencjach, sądzę, że najpierw warto poznać muzykę, żeby mieć szansę uznać, że się jej nie lubi. Albo chociaż raz pójść na koncert. Nad muzyką klasyczną ciąży fatum o skomplikowanym pochodzeniu – największej nudy i pretensjonalności na świecie.

Na odmłodzeniu publiczności nie zależy mi tylko dlatego, żeby było raźniej. Przyjrzyjmy się obecnym widzom festiwalu. Napisałem, że festiwal jest elitarny. Pierwsze skojarzenie, jakie można mieć z tym określeniem jest takie, że chodzą na niego sami eksperci i znawcy.  Przypuszczam, że tak myśli większość osób niezainteresowanych muzyką klasyczną. Tak oczywiście nie jest, ponadto eksperci są bardzo wybredni i pójdą na festiwal prawdopodobnie tylko, jeżeli muszą. Publiczności eksperckie są nie do zniesienia, szczęśliwie festiwal Misteria Paschalia nie jest celowo elitarny. Kuriozum, takiego jak festiwal w Bayreuth, nie da się przełknąć bez postrzegania go zarazem jako arystokratycznego fetyszu. Kto zatem chodzi na Misteria Paschalia? Po pierwsze, ci, którzy chodzą do opery, czyli ludzie, których motywacje leżą gdzieś pomiędzy estetycznymi a społecznymi. Wykrzywię obraz radykalnie, ale wszyscy widzieliśmy takich ludzi: małżeństwo – dyrektor czegokolwiek, którego żona o nieco mieszczańskim usposobieniu, aspirując do klasy wyższej, wyciągnęła na liczące się wydarzenie kulturalne. On pije trzeci kieliszek wina w foyer oglądając hostessy, ona stara się wypaść jak najlepiej. Za każdym razem mam nadzieję, że te  postawy są w mniejszości, okazuje się, że niestety nie. Przykładem niech będzie ostatni koncert tegorocznych Misteriów, który został zakończony wykonaniem na bis jakiegoś utworu afrykańskiego kompozytora, całkowicie niezwiązanego z muzyką dawną. Bis polegał na powtarzaniu chwytliwego tematu, który publiczność szybko podłapała i klaskała prawie do rytmu. W tym momencie wali się każdy pomysł na upowszechnianie muzyki dawnej. Po co takiej publiczności wirtuozowskie koncerty, skoro siedzą na nich jak na szpilkach, z ulgą przyjmując smutny żart orkiestry? Wierzę, że publika, która nie jest zdominowana przez trywialne podejście do kultury przyjęłaby podobny wyczyn przynajmniej ozięble.

Sytuacja jest jednak patowa, ponieważ przez wspomniane wcześniej preferencje (niech będzie), kapitał ludzki odmawia współpracy. Nie mam nikomu za złe, jeśli znudzi mu się oratorium lub długi koncert muzyki średniowiecznej. Jedyne, na czym mi zależy, to żeby więcej osób podjęło się konfrontacji z muzyczną tradycją. Idealne do tego celu są koncerty pod kierownictwem Jordiego Savalla. Jeżeli już znajdzie się ktoś, kto może by i posłuchał arii barokowej np. w samochodzie, to  zniechęca go znaczne rozciągnięcie w czasie utworów muzyki poważnej, szczególnie w porównaniu do muzyki popularnej. Koncerty Savalla nigdy nie są jednym wielkim utworem, są zawsze przekrojowe, tworzą muzyczny komentarz do historii i czerpią z wielu kultur. W tym i w wybitnie dobrym zespole muzyków leży siła jego występów w kościele św. Katarzyny. Jordi Savall jest szczerze mówiąc jedynym artystą spośród plejady wykonawców występujących na Misteria Paschalia, na którego koncert czekam i z radością bym za niego zapłacił.

Rozmawiając przed jednym z koncertów z koleżanką, doszedłem do wniosku, że wyłącznie wysoka jakość występów prowadzi do niechcianej standaryzacji i zagubienia. Mówiliśmy o Marcu Minkowskim, ja narzekałem na to, że nie znam dobrze Pasji św. Mateusza, wobec tego nie potrafię ocenić jego interpretacji. Odpowiedziała mi, że powinienem w takim razie pójść na złe wykonanie, np. na wykonanie orkiestry Akademii Muzycznej. Jest to dla mnie paradoksalny wniosek z ostatnich Misteriów: brakuje mi złych wykonań. Z tego tworzy się cały łańcuch. Jeżeli koncerty są starannie dobierane, to jest ich mało, ale są na dobrym poziomie; jeżeli jest ich dużo i kultura muzyczna jest rozwinięta, zdarza się więcej złych koncertów, które pobudzają do myślenia nad utworami. Kiedy wskażemy, co nam się nie podoba w wykonaniu, to przejdziemy na poziom szczegółowej krytyki bez bólu i na przekór przekonaniom o wywyższaniu się melomanów nad resztą rasy ludzkiej.

Maciej Szuba

(ur. 1989) – codzienny gracz i niedzielny badacz gier. Twierdzi, że kiedyś będzie projektował gry komputerowe, chociaż nigdy nie uda mu się zrozumieć programowania. Oprócz gier interesuje się popkulturą, muzyką dawną i kotami w internecie.