Amerykańska choroba z tytułu książki Snydera w oryginale jest Naszą chorobą (Our Malady). To przesunięcie, na które zdecydował się tłumacz lub wydawca, nie wydaje się kontrowersyjne. Społeczeństwo, które tworzy „my” w tym tomie, to niewątpliwie Amerykanie. Kontekst jest więc istotny. Mimo to nie tylko empatia, ale i sam tekst skłania nas do myślenia wspólnotowego.
Doświadczenie choroby, cierpienia, długotrwałego pobytu w szpitalu jest dla autora czymś więcej niż dramatem samotności. Wielokrotnie pisze o tym, jak często jego bólowi czy poczuciu, że osuwa się ku śmierci, towarzyszy poczucie empatii wobec innych – także tych, którzy pośrednio i bezpośrednio przyczynili się do jego stanu. Taka postawa wydaje się niemal nieprawdopodobna. Prowadzone w szpitalu zapiski, robocze obserwacje, wreszcie notatki, które raczej są dowodem stanu zdrowia, aniżeli zalążkiem późniejszych tekstów, wypełnione są osobliwą cierpliwością. Czytelnik nie otrzymuje kopii ani całych fragmentów zapisków – stanowią one raczej pre-tekst tej książki. Autobiograficznej, ale przede wszystkim eseistycznej. Owa cierpliwość cierpienia, którą można rozpoznać u autora, nieobca jest także jego rozważaniom dotyczącym stanu służby zdrowia w Ameryce i kondycji społeczeństwa uzależnionego od prywatnej, kosztownej opieki lekarskiej. To jeden z tych aspektów książki, który budził we mnie bardzo dwuznaczne emocje. W wydaniu Vintage Publishing zmieniono podtytuł z pierwszej publikacji i wprowadzono istotny człon: Our Lessons in Liberty and Solidarity. Nieobecność tego ostatniego w polskiej edycji jest znacząca, choć – ponownie – uzasadniona.
Lektura opowieści wybitnego historyka o początkowej błędnej diagnozie, bólu i niezdolności do wyrażenia go, a także krótkich opisów poszczególnych procedur medycznych nie należy do łatwych. Odnoszę wrażenie, że żadna taka historia – szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy trudno uciec chociaż na chwilę przed doniesieniami o kolejnych setkach cierpiących i umierających w samotności ludzi – nie pozostawiłaby czytelnika obojętnym. Czytając te słowa napisane przez Snydera – autora, którego żywo i aktywnie pamiętam z wykładów o Zagładzie, książek o totalitaryzmach, nagrań z Muzeum Polin – nie sposób nie dostrzec, jak bardzo wspomniana już cierpliwość wobec własnego bólu i samotności zawieszona jest w wiedzy i pamięci autora. Jednym z najbardziej poruszających fragmentów jest niewątpliwie ten, gdy leżąc w szpitalnym łóżku, otoczony prowizorycznymi zasłonkami, Snyder przypomina sobie (są to, jak pisze, wspomnienia nieproszone) obrazy Zagłady, obrazy z warszawskiego getta, dzieci, które przed śmiercią chciały świeżego powietrza i dzieci, które wydrapywały na ścianach synagogi wiadomości dla rodziców. Snyder pisze o tym w bardzo subtelny sposób, pokazując nie tyle tragizm swojego położenia, co dzieląc się obrazami i myślami, które nawiedzają go w tej granicznej sytuacji. Odnoszę wrażenie, że samotność, która staje się jednym z najbardziej dotkliwych doświadczeń w szpitalu, współbrzmi w tym świadectwie z oczekiwaniem. Nie ma tu krzyku, nie znajdziemy też – chyba spodziewanej – ekspresji. O wściekłości raczej się dowiadujemy, aniżeli obserwujemy ją w tekście. Autor sam zauważa, że jego powściągliwość w wyrażaniu bólu, dziedziczona po ojcu i dziadku, a także przekazana synowi, jest jedną z przyczyn, dla których wcześniej nie zatroszczono się o niego i nie zdiagnozowano go wystarczająco wnikliwie w wysoko przez niego cenionych europejskich szpitalach.
Tytułowa wolność zdawać się może biegunowym doświadczeniem wobec tu opisanego przeżycia. Można odnieść nawet wrażenie, że ideą wypełniającą karty tej króciutkiej książki jest brak wolności albo jej zagrożenie. Refleksja ta nie dotyczy jednak wyłącznie poczucia zamknięcia czy separacji, utraty wolności w wyniku choroby. To z pewnością części składowe tej refleksji, pierwszoplanowa wydaje się jednak myśl autora bliska współczesnej lewicy – człowiek nie może być wolny, jeżeli nie stać go na podstawowe dobra i usługi. Człowiek nie może korzystać z wolności, jeżeli jest głodny, nie może liczyć na leczenie, faktycznie nie ma prawa do opieki zdrowotnej. Snyder bardzo subtelnie łączy swoje doświadczenie z refleksją systemową, dostrzegając od początku swoje relatywnie dobre położenie. Pisze o umierających przy porodzie Afroamerykankach, o ludziach zmuszonych pracować tak dużo, że nie stać ich na kilka dni chorobowego, o matkach, które nie mogą poświęcić noworodkom nawet kilku miesięcy, wreszcie o lekarzach, których wyczerpanie dostrzegł cały świat zaledwie rok temu. Temu poświęcona jest duża część rozważań w Amerykańskiej chorobie – światu, który zapadł się pod ciężarem pandemii, ponieważ nie opłacało się planować. Szykować awaryjnych scenariuszy, robić zapasów sprzętu medycznego i higienicznego, wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy i porzucić wizję świata, który zostanie uleczony za pomocą cudu.
Samotność jest zbawienna, ale tylko w odpowiedniej dawce. Nie jesteśmy wolni, jeżeli nie wiemy, jak być sobą i być samemu, lecz nadmiar samotności odbiera wolność – najpierw osamotnionym, a potem wszystkim innym. Samotna wściekłość jest częścią wolności, ale tylko jej częścią. Jeżeli nie możemy liczyć na pomoc innych, nasza wściekłość już nie chroni nas, lecz zagraża wszystkim. Kiedy duma przechodzi w urazę, zapominamy, że potrzebujemy pomocy, i twierdzimy, że tylko inni jej potrzebują. Ślepa wściekłość nie jest oznaką wolności, lecz sposobnością dla polityków, którzy wskazują jej cel.
Społeczno-ekonomiczna diagnoza rozpisana przez Snydera na kilka niedługich tekstów nie jest ani odosobniona, ani zaskakująca. Dla czytelników takich pozycji jak na przykład An American Sickness: How Healthcare Became Big Business and How You Can Take It Back autorstwa Elisabeth Rosenthal, Amerykańska choroba nie będzie pewnie lekturą rewelatorską. Wydaje się jednak, że nie w tym tkwi jej istotność. To, co pokazuje autor, to przede wszystkim katastrofa opieki zdrowotnej widziana przez indywidualnego pacjenta. Błędy organizacyjne i obsesja wizerunku, które odciskają się na traktowaniu zdanych na łaskę rozkojarzonych lekarzy pacjentów. Szpital, jak to kreśli Snyder, jest przedsiębiorstwem nastawionym na zysk. Zdrowie wydaje się więc z tej perspektywy nieopłacalne, a czas – stracony na opiekę nad umierającym człowiekiem. Po drugiej stronie samotności mieści się obojętność, nie zła wola.
Kiedy autor O tyranii pisze o swoich nieudanych próbach zwrócenia na siebie uwagi lekarzy, budziła się we mnie wściekłość pozbawiona tekstowego dystansu. To jedna z podstawowych rzeczy, które obserwuję za każdym razem, kiedy mam za mało szczęścia, aby uniknąć szpitala, nie przekroczyć albo nie przejechać progu SOR-u albo nawet pozostać przy „swoich” lekarzach. Doświadczenie własnego bólu w takich miejscach jest każdorazowo samotnym i wspólnym cierpieniem. Obserwowanie innych pacjentów, których personel omija wzrokiem, jest koszmarną mieszanką poczucia empatii i odosobnienia. Mimo że autor idealizuje europejską opiekę zdrowotną – nawet mimo fatalnej w skutkach diagnozy, której sam doświadczył – nie sposób nie poczuć, że to jedynie rzecz kontrastu. Nie zaś dowód, że żyjemy – albo żyją Austriacy i Niemcy – w medycznym eldorado. Myślę, że żaden polski czytelnik nie będzie miał poczucia obcości czy niepełnej zrozumiałości tego tekstu. Wydaje się, że różnica jest mimo to znacząca – nie tylko dlatego, że w przeciwieństwie do większości Amerykanów, wychodząc ze szpitala, większość z nas nie drży w obawie przed ujrzeniem rachunku.
Lektura tekstu Snydera – jak wielu wydanych w ostatnich latach pozycji o życiu i ekonomii w Stanach XXI wieku – stawia pod znakiem zapytania wyobrażenia o amerykańskiej wolności. Demistyfikowanej przez dziennikarzy, pisarzy, reżyserów, manifestacje publiczne i indywidualne świadectwa, ale mimo to wciąż idealizowanej i romantyzowanej, budującej kolejne warianty podmiotowości opartej na ideałach autonomii, samowystarczalności i męskości. Wolność nie jest – mówi Snyder – doświadczeniem człowieka, którego przeżycie czy ulga w cierpieniu zależy od mijających go zabieganych lekarzy czy głuchych na prośby pielęgniarek. W Ameryce narodziny to moment, gdy umiera nasza narracja o wolności. Nigdy nie wspominamy o tym, że sprowadzanie na świat nowego życia nie daje się pogodzić z heroicznym indywidualizmem.
Timothy Snyder
Amerykańska choroba. Szpitalne zapiski o wolności
Przeł. Bartłomiej Pietrzyk
Znak Horyzont, 2021
Liczba stron: 192