Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

[W poprzednim odcinku] „You Me Her”

Artykuły /

Od trzech sezonów czekam – już wcale nie tak cierpliwie – na szok, zaskoczenie czy choćby drobne pęknięcie w tej doskonale niewywrotnej konstrukcji gatunkowej. Historia miłosna Izzy, Emmy oraz Jacka jest powabna i oczywista jak reklamy w wydawanych na papierze kredowym magazynach dla pań. Jest tam już trochę szaleństwa, estetycznej nieoczywistości i zaczepek wobec widza, ale ostatecznie – świat się zmienia, a my wciąż tacy sami.

You Me Her to serial, który swoją premierę miał w 2016 roku i niezmiennie jest niezobowiązującym 10-odcinkowym serialem komediowym, którego kolejne odcinki – zanim na dobre się rozwiną i dotkną jakiegoś wyraźnie określonego problemu – mkną ku puencie z prędkością światła. Niby wydaje się, że niepostrzeżona lektura czy seans serialowy to komplement sam w sobie, a jednak serial Johna Scotta Shepherda tym właśnie niepokoi. Historia escort girl, która spotyka się z żonatym mężczyzną łaknącym odmiany od przewidywalności stałego związku, ma wszelkie szanse stać się banalną historią o fałszywych nadziejach albo równie oczywistą opowieścią o upadku i podniesieniu się po serii błędnych decyzji. Z tego przekonania twórcy wyprowadzają nas bardzo szybko. Izzy (escort girl, w tej roli Priscilla Faia) spotyka się bowiem niewiele później z żoną Jacka, Emmą (Rachel Blanchard) – ni to z ciekawości, ni ze złości na męża, ni z powodu dawnych lesbijskich fascynacji. Potencjał dramatyczny narasta, ale – i tu trzeba przyznać twórcom pierwszą gwiazdkę – ostatecznie to nie kulminacja, a zwrot akcji jest najbardziej zaskakujący. Izzy pojawia się w domu Trakarskych (spokojne przedmieścia, aspirująca klasa średnia, resztę można sobie dopisać zgodnie ze znanym schematem) i od sceny do sceny, od kuszącego wzroku do półsłówek, już śledzimy historię poliamorycznego związku. Chciałoby się powiedzieć: no i tyle.

https://www.youtube.com/watch?v=UpUkfpFcVPM

Konwencja i schematy komedii romantycznej wydają się z perspektywy You Me Her tak dramatycznie wszystkożerne, że zastanawia mnie od jakiegoś czasu, co skłania twórców do tak daleko idącej ortodoksji gatunkowej. Nie sposób odmówić im jednak świadomości konwencji czy ironicznego rozgrywania niektórych tropów. Jednym z przykładów jest scena, w której Emma cytuje najsłynniejszą frazę z Notting Hill. W jej wersji jest to jednak: I am just a girl standing in front of a boy and a girl… Jest to zabieg o subtelności porównywalnej do hasła reklamowego serialu, a więc: I love you two. Okazuje się zatem, że z samej świadomości gatunkowej, a nawet pewnego dystansu wobec niej niewiele wynika – ani dla światopoglądu serialu, ani jego estetyki, ani kreacji postaci. Dochodzi tu wręcz do ziszczenia koszmaru Jacka Halberstama, w którym każda nienormatywna tożsamość uklepana jest wedle dominującej normy, a ziszczeniem marzeń jest małżeństwo, reprodukcja norm i zaniechanie wszelkiej antysystemowej transgresji. To przecież, co jest ostatecznie najbardziej szokujące w tym serialu, to fakt, że nie ma tu w rzeczywistości mowy o jakimkolwiek przekroczeniu – relacja pomiędzy trójką kochanków odbywa się wedle schematu komedii romantycznej, tyle tylko, że rozpisuje się tu role na trzy, nie zaś na dwie postaci. Są więc zwątpienia, perypetie, ujawnienie prawdziwego, zranionego „ja”, traum z dzieciństwa, a nawet konserwatywna wizja, wedle której nic tylko przeć do legalizacji związku i radosnej trzyosobowej prokreacji. Normalizacja poliamorycznego związku jest w jakimś sensie przewrotnym gestem. Próbuje się w ten sposób z jednej strony oswajać widza z innymi formami życia związkowego czy rodzinnego, z drugiej zaś pokazywać, że jakich bohaterów nie wybierałaby miłość, to ona jest przecież najważniejsza.

Ostatecznie jednak zabawa polega wyłącznie na podmienieniu bohaterów i pozorowaniu, że nie może nas spotkać nic lepszego niż model związku oparty na schematach klasy średniej (który przecież od początku realizują Emma i Jack; jedyna zmiana to trochę więcej rozrywki, ale nic poza tym) a zasadnicze dylematy życia dotyczą wyłącznie sfery prywatnej i związkowej. Nie może umknąć uwadze także to, że bohaterowie w gruncie rzeczy nie interesują się przez bite trzy sezony niczym poza własną relacją. Co z tego, że Emma jest wziętą architektką, Jack psychologiem (!), a Izzy doktorantką psychologii (!), skoro po pierwsze ma to nikłe znaczenie dla ich ekranowych działań, a po drugie pozostaje raczej w sferze deklaracji oraz krótkich kilkusekundowych scenek (Izzy wciela się w rolę „pacjentki” Jacka i uwodzi go w biurze i tym podobne koszmarki). Mimo że to ambicje związane z pracą ostatecznie prowadzą do punktu przełomowego w serialu, decyzja dotyczy przede wszystkim zmiany jej lokalizacji. Nadal zainteresowania dotyczą tylko i wyłącznie przejmującego dylematu: czy życie w trójkę się uda, czy jednak się nie uda? Czy zaręczyny? Czy dziecko? Czy ślub? Wszystkie pytania i wątpliwości, które podsuwa widzowi serial, sprowadzają się do kwestii matrymonialnych. Nie pytamy więc nawet o normy (w pierwszych sezonach zmarnowanym wątkiem jest relacja z sąsiadami i ich nastoletnią córką) i co z nich wynika, nie pytamy o seksualność czy podmiotowość bohaterów (nawet w komediowej ramie jest to przecież możliwe), ich zmienność i transgresyjność. Interesować nas powinien tu właściwie wyłącznie palący od wieków problem, a więc: kto z kim?

You Me Her to serial, który ma kilka dobrych momentów, a nawet – zaryzykujmy – refleksji na temat mechanizmów rządzących ludzką seksualnością skonfrontowaną z nagłą szansą na realizację skrytych fantazji. Wszystko to jednak natychmiast jest kastrowane, pozbawione jakiegoś punktu zaczepienia, który nie sprowadziłby wszystkich potencjalnych rewolucji do porozumienia i nudnego powabu à la „Zwierciadło”. Bardziej niż normalizowanie odmienności i transgresji, frapowałoby mnie queerowanie czy też jakiekolwiek wytrącanie z poczucia stabilności normy wszelkich tożsamości i relacji – pokazywanie tego, jak bardzo bohaterów ta życiowa rewolucja zmienia, co jest wynikiem buntu wobec własnej pozycji czy klasy społecznej, a co wynikiem pragnienia realizacji seksualnych fantazji. Gdzie w tym wszystkim jest wątek ekonomiczny? Trakarscy są przecież zamożną klasą średnią, Izzy jest początkowo opłacaną przez nich atrakcją seksualną. Rozumiem, że jesteśmy już dobrych parę lat po Pretty Woman, ale nawet tam zostało sproblematyzowane, włącznie z naocznym pokazaniem (w butiku czy podczas spotkania ze śmietanką towarzyską), jak działa Bourdiańska dystynkcja. A przecież film z Julią Roberts to nadal nie jest szczególnie wyrafinowana produkcja, zwłaszcza w zakresie reprezentacji pracowników seksualnych. Tutaj kwestia znika równie szybko, jak kolejni partnerzy przyjaciółki Izzy. Skądinąd: postaci wykreowanej tak komicznie, że nawet trudno traktować te sceny poważnie, nie zaś wyłącznie jako przerywniki „dla odmiany”. Powierzchownie i nieciekawie potraktowany jest wątek przyjaciół Trakarskych, którzy mają problemy z ogarnięciem swojego życia z dwójką dzieci i godzeniem go z ambicjami zawodowymi. W tej sprawie odsyłam do bardzo interesującego, zabawnego i błyskotliwego serialu z Australii, który pojawił się parę dni temu na Netfliksie. The Letdown robi dokładnie to, czego nie udało się zrobić ani postaci Carmen, ani całemu You Me Her. Przykuć uwagę i mimo lekkości, pokazać podszewkę tego, co oczywiste, a z reklamy z gazety wydobyć interesującą postać, która bardzo przypomina realnego człowieka, nie zaś zaprogramowaną na konkretną rolę lalkę. Ale jest coś jeszcze. You Me Her to przede wszystkim serial o poliamorii, który jest okropnie nudny i przewidywalny na każdym etapie trój- i dwuosobowych związków. I tu powinna nam się zapalić lampka ostrzegawcza.

Olga Szmidt

(ur. 1989) – krytyczka literacka i telewizyjna, doktor literaturoznawstwa, współzałożycielka i redaktor naczelna portalu Popmoderna. Pracuje w Katedrze Krytyki Współczesnej na Wydziale Polonistyki UJ, gdzie prowadzi zajęcia na temat kultury nowoczesnej, popkultury oraz współczesnej literatury światowej. Zajmuje się przede wszystkim zagadnieniem podmiotowości. Autorka m.in. książek „Korespondent Witkacy” (Universitas, 2014), „Kownacka. Ta od Plastusia” (Czarne, 2016) oraz „Autentyczność: stan krytyczny. Problem autentyczności w kulturze XXI wieku” (Universitas, 2019).