Patronem wydania jest Kraków Miasto Literatury UNESCO
Dawno, dawno temu, kiedy nie śniły się nam jeszcze platformy streamingowe ani oglądanie seriali na telefonach i czymkolwiek, co ma mikroskopijnej wielkości ekran, a serial utożsamiany był z najgorszymi ludzkimi słabościami, David Chase miał pomysł. I jego pomysł (częściowo oparty na własnych doświadczeniach rodzinnych) okazał się kamieniem milowym w dziejach telewizji. Mimo rozmaitych starań mało która produkcja złotej ery telewizji może równać się z flagowym dziełem HBO. Nie mam wątpliwości, że Rodzina Soprano jeszcze długo będzie mocno osamotniona na półce z napisem „telewizyjna klasyka”.
Tony Soprano a prawa fizyki
W czasach, gdy widz skazany był na ramówkę telewizyjną, na początku wieku TVN emitował Rodzinę Soprano w środowe wieczory. Na moje nieszczęście następnego dnia rano miałam mrożące krew w żyłach lekcje fizyki i wielkie trudności, żeby poprzedniego wieczora zignorować Tony’ego Soprano siedzącego na kanapie i oglądającego klasykę filmową lat 50. albo robiącego znacznie gorsze rzeczy. Zawsze wierzyłam w moc „wstanę o piątej rano, żeby powtórzyć materiał”, ale jak wiemy, ta metoda działa tylko wieczorem, a na pewno nie o piątej rano. To były czasy, kiedy żeby czegoś nie przegapić i nie stracić odcinka, należało go nagrać, wytropić powtórkę albo siedzieć o godzinie zero przed ekranem telewizora.
Wiele czasu w serialu poświęcono rytuałom związanym z jedzeniem, dlatego trudno było oglądać go z pustym żołądkiem. Rodzina Soprano ma włoskie korzenie, więc ich przywiązanie do domowych posiłków zjadanych w sporym gronie znajomych i przyjaciół było czymś naturalnym. Ale nawet widok samotnego Tony’ego jedzącego zimną pizzę albo lody i myślącego o tym, jak bardzo nienawidzi swojej matki, miał wielką moc przyciągania do ekranu. Nie chciałabym po raz kolejny powtarzać dobrze znanych faktów na temat fenomenu serialu, jego symboliki, złożoności motywacji bohaterów ani resuscytacji kina gangsterskiego. Wszystko to dobrze wiemy, nawet jeśli serialu nie oglądaliśmy. W końcu doczekaliśmy czasów, kiedy niewiedza na temat danej produkcji małego ekranu jest tak samo dyskredytująca jak nieznajomość danego filmu czy książki. Chciałabym przypomnieć, dlaczego do tego serialu warto wracać mimo upływu blisko dwudziestu lat od jego premiery.
Smutny mężczyzna w dresie
Bardziej niż na analizie elementów odpowiedzialnych za sukces serialu chciałabym skupić się na tym, jak Rodzina Soprano wpisała się w pejzaż popkulturowy. W dobie szalonej klęski urodzaju objawiającej się liczbą premier seriali przyprawiającą o zawrót głowy twórcom wciąż trudno zbliżyć się do tego, co osiągnął David Chase. Tony (James Gandolfini) wyprzedzał nieco swoje czasy, albo raczej sytuował się między tradycyjną, seksistowską narracją o podziale ról społecznych a epoką emancypacji. Soprano bardzo mocno zakorzeniony był w przedemancypacyjnym „etosie” (w jego małżeństwie nie obowiązywało partnerstwo, upokarzał i traktował przedmiotowo kobiety w rodzinie, jak i swoje pracownice, nie akceptował prób wyłomu w klasycznym podziale obowiązków domowych), ale równocześnie podejmował decyzje niepasujące do wizerunku macho z włoskiej rodziny (jak na przykład decyzja o podjęciu terapii, zaakceptowanie diagnozy dotyczącej depresji). Nie był takim mężczyzną, jakim chciał go widzieć ojciec, wujek Junior, o matce nie wspominając. Tony akceptuje sytuację, w której potrzebuje pomocy specjalistki, a przecież jest to całkowicie sprzeczne z tym, jak dotychczas z problemami radzili sobie mężczyźni w jego rodzinie. „Pokazywanie słabości” (jak na przykład zażywanie antydepresantów) ujmowało bohaterowi wiele z jego maczystowskiego wizerunku, a równocześnie kapitalnie zapowiadało plagę XXI wieku, czyli depresję jako chorobę atakującą współczesne społeczeństwa. Sam język mówienia o depresji znacząco zmienił się na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, ale pomysł, żeby w serialu pokazać, jak trudne jest przejście od zrozumienia złożoności swojego stanu do poszukiwania pomocy terapeuty, z dzisiejszej perspektywy wydaje się wręcz świetnym idea placement.
Matka wzorcowo rujnująca życie dzieciom
Podobnie trudna relacja z matką, która znacząco zaważyła na życiu Soprano, wydaje się wyprzedzać historię telewizji. Dzisiaj relacje rodzinne z powodzeniem stanowią oś narracyjną quality tv, a zawdzięczamy to właśnie Rodzinie Soprano i innej produkcji HBO pt. Sześć stóp pod ziemią. Kilka lat późnij inny serialowy bohater, Greg House chętnie podkreślał, że nikt tak nie niszczy nam życia jak rodzice. Widać to doskonale w Rodzinie Soprano, gdzie wszystkie problemy i nieporozumienia zamiatane pod dywan musiały w końcu dać o sobie znać. Nieudane życie dorosłych dzieci Soprano to historia stara jak świat, ale pierwszy raz tak doskonale opisana na potrzeby małego ekranu. W gruncie rzeczy bowiem to właśnie sfera problemów rodzinnych (zazębiająca się nieustannie z działalnością mafijną) jest sprawą priorytetową dla Davida Chase’a i dla nas, widzów.
Tony Soprano odziany w dres i sporą dawkę złotej biżuterii to doskonałe zobrazowanie problemów początku XXI wieku. Zaspokajanie potrzeb materialnych nie synchronizuje się z zapotrzebowaniem na spore dawki równowagi emocjonalnej. Patrzenie na bohatera i przyglądanie się jego potknięciom, w gruncie rzeczy życiowej niezaradności, egzekwowaniu posłuszeństwa przemocą sprawia, że widzimy kompletnie bezradnego i żałosnego człowieka, któremu wiele w życiu się nie udało. I nie sposób nie winić za to rodziców, bo to koniec końców oni koncertowo zrujnowali mu życie, a on dba o to, żeby tę „spuściznę” przekazać dalej.
Rodzina jako destrukcyjna instytucja
Gdy mówimy o Rodzinie Soprano, skupianie się na postaci Tony’ego to spore uproszczenie, w końcu mamy do czynienia z grupą fascynujących postaci, jak choćby żona Carmela, matka Livia i siostra Janice. Wszystko jednak sprowadza się do tego, że gdy Tony spogląda w lustro i nie może potrzeć na siebie samego, rozumiemy i podzielamy to uczucie. I to stanowi clou serialu – historia nienawiści rozrastającej się w zastraszającym tempie i niszczącej wszystkich, których na swojej drodze spotyka bohater.
Rozumiemy także frustracje żony, ale coś się w nas buntuje, gdy rozpoznajemy wszystkie elementy nieudanego małżeństwa trwającego tylko dlatego, że każdy ma swoje własne interesy do załatwienia. Interesy, których nie da się załatwić z pominięciem tej instytucji.
Łamanie kręgosłupów moralnych dzieci, nieudolne oszukiwanie ich i pozwalanie, żeby dorastali jako skrzywdzeni dorośli, nie wspominając o uderzeniowej dawce przemocy – to wszystko sprawia, że niechętnie myślimy o rodzinie jako o przyszłym fundamencie własnego szczęścia. Niewątpliwie jednak oglądanie katastrofy, jaką była historia rodziny Soprano, pozostaje jednym z najważniejszych doświadczeń telewizyjnych przełomu wieków. A towarzystwo Tony’ego w czasie seansu amerykańskiej klasyki wciąż jest nie do przecenienia.