Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

[W poprzednim odcinku] „Divorce”

Recenzje /

Nigdy więcej Gry o Tron i seriali z Sarah Jessiką Parker – mówiłam. W pierwszej sprawie nic się nie zmieniło, a Seks w wielkim mieście przeklinam do dziś. Jest jednak mała korekta. Właśnie zaczęłam drugi sezon Divorce z wyżej wymienioną w roli głównej. Dotąd obyło się bez tragedii.

Czy postaci są sympatyczne i żywi się wobec nich empatyczne uczucia? Nie. Czy Sarah Jessica Parker rozkwitła jako aktorka? Nie. Czy można ubawić się po pachy? Nie. Czy to odkrywcze dzieło na temat rozsypującego się małżeństwa? Absolutnie nie. Dlaczego więc nie uważam tego serialu za tragedię i sięgnęłam po drugi sezon? Z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ nadal frapuje mnie jego niezdrowa wręcz lekkość gatunkowa, a po drugie ze względu na wspaniałą konfekcję okryć wierzchnich, którą prezentuje na sobie Parker. Kto by się spodziewał.

divorce_201_04_-_576

Płaszcze są tu tak wspaniałe, że kiedy myślę o tym serialu, za każdym razem ta refleksja wybija się na plan pierwszy. Brzmi absurdalnie? W niemal każdej scenie Parker ubrana jest inaczej, ale co ciekawsze, w rekordowej liczbie ujęć widzimy ją ubraną od stóp do głów (no, może poza nocnymi podkolanówkami) w wersji późnojesiennej lub zimowej. Nie jest to w wypadku amerykańskich produkcji ani typowy, ani oczywisty wybór. Zdecydowana większość kostiumów jest klasyczna i gustowna, w przeciwieństwie do tego, co znamy z bijącego po oczach najntisowego SATC. Kiczowata Carrie została zastąpiona przez stonowaną i wysublimowaną Frances, dziennikarka pisząca o związkach i seksie w Nowym Jorku przez początkującą właścicielkę galerii sztuki współczesnej, a walcząca o miłość singielka przez kobietę w średnim wieku w trakcie rozwodu.

Trik z płaszczami to nie tylko bardzo udana koncepcja wizualna, która jest godna docenienia (lepiej – w klasycznym stylu – ubrane są chyba tylko Viola Davis w How to Get Away with Murder oraz aktorki z zakończonego już The Good Wife i kontynuacji w postaci The Good Fight). To też sposób na odcięcie się od kultowego w wielu kręgach Seksu w wielkim mieście, jednoznaczne „nowe otwarcie”. Trudno mimo to nie odnieść wrażenia, że to, co utrudnia twórcom dołączenie do grona najlepszych dramedy, to przede wszystkim konsekwentne aktorstwo Parker. Mimo upływu czasu oraz gigantycznego rozwoju seriali na właściwie każdym polu (od jakości aktorstwa, przez scenariusze po ambicje twórców) jej występ jest jakościowo nieodróżnialny od tego w hicie HBO z przełomu wieków. Mimo to w Divorce widać upływ czasu jak na dłoni. I co ciekawe, właśnie to sprawia, że uważam ten serial za godny uwagi.

divorce_105_05_-_576

Przejrzałe wzorce, zużyta wizja kobiecej przyjaźni i nieco już chyba nieaktualna estetyka serialu (harmonia, światło, biel) budują w istocie schyłkowy spektakl – o zawiedzionych marzeniach i oczekiwaniach wobec małżeństwa jako tradycyjnej instytucji, o nieudanych relacjach z dziećmi, o przyjaciółkach, które lepiej się sprawdzają jako towarzystwo podczas branczu niż kryzysu życiowego, o związkach, które miały być ciekawym eksperymentem opartym na osobowościowym kontraście, a okazały się katastrofą… I tak dalej, i tak dalej. Divorce to serial o neoliberalnym śnie, który boleśnie przerwały nie tylko warunki ekonomiczne (choć i ten wątek pojawia się serialu), ale przede wszystkim wyidealizowane wyobrażenia o własnej podmiotowości i oczekiwania wobec innych. Nie sposób uniknąć wrażenia, że to serial ze wszech miar niedzisiejszy. Ale to zarazem serial o tym, co dzisiaj zostało z nie tak jednak odległych wzorców i ideologii. Bohaterowie serialu nadal poruszają się wyłącznie pięknymi ulicami, pożyczają od koleżanki drobniaki na zakup galerii, piją tylko drogie alkohole w absurdalnie nieskazitelnych domach i przerzucają się kosmicznymi kwotami, mimo że częściej widzimy ich w stanie głębokiej egzystencjalnej refleksji niż w pracy.

Gdyby to było także moje marzenie, moja ocena serialu byłaby pewnie inna. Dostrzegam w nim jednak przede wszystkim dekadenckie zawodzenie i walkę o reanimację tej estetyki, a gdzieś pomiędzy tymi ambicjami – dramat o próbie wygrzebywania się spod gruzów z elementem całkiem udanej komedii spod znaku „utracone złudzenia klasy próżniaczej z krótkimi wizytami u klasy średniej”. Sarah Jessica Parker, ze swoją chybioną ekspresją, jest w tej roli doskonała. Byłaby fatalna, gdyby stawką była nowa jakość. Moim zdaniem jednak chodzi o rozrachunek z marzeniami sprzed dwóch dekad i nonszalancką próbę rozpoczęcia wszystkiego na nowo. Przeszkodą jest oczywiście logika spod znaku „mam takie samo, ale inne”, ale to chyba tu rozgrywa się właściwy dramat. Nie w potyczkach rozwodowych Frances i Roberta (Thomas Haden Church; swoją drogą bardzo przekonująca rola). Te skądinąd dostarczają sporo komediowych scen. Na głębszym poziomie są dość przygnębiające, ale lekki i nierzadko trafny dialog dostarcza równocześnie rozrywki, która może zatrzymać widza przy ekranie na kilka kolejnych odcinków.

divorce_201_01_-_576

Robert jest równie niedzisiejszą postacią jak główna bohaterka, ale w zupełnie inny sposób. To sitcomowy ojciec, który wyznaje nieco autorytarne ideały rodzinne, a jednocześnie jest dojmująco słaby, zależny i niepewny swojej męskości. Nosi się – w przeciwieństwie do Frances – bardzo konserwatywnie, dopełniając tym samym swojego stereotypowego męskiego wizerunku. Dla uspójnienia tego obrazu jest jeszcze oczywiście wąs, zgolony dopiero po rozwodzie. Para, którą tworzą obie postaci, wydaje się więc absurdalnie zestawiona. Nie chodzi nawet o to, że nie mają ze sobą nic wspólnego, co w pewnym momencie omawia nawet Frances, ale przede wszystkim o to, że dawno nie widziałam na ekranie takiego niedoboru – proszę wybaczyć – chemii między głównymi bohaterami.

Schyłek, klęska i błąd u podstaw – oto podstawowe tematy serialu. Sporo tu jednak scenek (inaczej tego nie mogę nazwać) o wysokim potencjale komediowym, a może wręcz farsowym. Czeka nas też wiele przewracania oczami. Szczęśliwie zwykle wraz z bohaterami niż wobec bohaterów. To bowiem, czego nie sposób oczekiwać od serialu Divorce, to nadszarpywanie komfortu i porozumienia z widzem. Nawet, jeżeli wspólnie uczestniczymy w pożegnaniu wyobraźni i wrażliwości przełomu wieków.

 

Fotografie: materiały HBO

Olga Szmidt

(ur. 1989) – krytyczka literacka i telewizyjna, doktor literaturoznawstwa, współzałożycielka i redaktor naczelna portalu Popmoderna. Pracuje w Katedrze Krytyki Współczesnej na Wydziale Polonistyki UJ, gdzie prowadzi zajęcia na temat kultury nowoczesnej, popkultury oraz współczesnej literatury światowej. Zajmuje się przede wszystkim zagadnieniem podmiotowości. Autorka m.in. książek „Korespondent Witkacy” (Universitas, 2014), „Kownacka. Ta od Plastusia” (Czarne, 2016) oraz „Autentyczność: stan krytyczny. Problem autentyczności w kulturze XXI wieku” (Universitas, 2019).