Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Uwagi do sprawy Jamiego Millera („Dojrzewanie”)

3/2025

Recenzje /

Pisanie o najpopularniejszej premierze serialowej ostatnich lat – i to jeszcze w trybie na gorąco – musi prowadzić do powtarzania pewnych frazesów, które mignęły większości czytelników w tweetach, tytułach, leadach i innych krótkich czy długich formach. W przypadku tak jednoznacznie pozytywnego odbioru opinie te przeradzają się niemal w medialny szum, z którego trudno wyłowić „coś więcej”: głos krytyki, wątpliwości, niuansu. W przypadku Dojrzewania sprawa jest jeszcze bardziej pogmatwana, bo dominantą narracyjną jest impuls etyczny, fala dydaktyzmu i zagrożenie paniką moralną w wydaniu najbardziej zaraźliwym – chodzi przecież o „nasze dzieci”.

Panika moralna to ostatnio popularny termin – albo to tylko moje wrażenie, bo spotykam się z nim coraz częściej. Jest poręczne, bo prowizorycznie opisuje społeczeństwo, któremu coś wymyka się spod kontroli w świecie, który wydawał się bezpieczny. „Nagle” zbiorowe „my” budzi się z ręką w nocniku, bo coś naruszyło „naszą” stabilność. Głównie dzięki narracjom rozpowszechnianym przez tradycyjne i cyfrowe media, zjawisko to zyskuje moc propagandową – sprawia, że każdy może odnieść się do zagrożenia, wyobrazić je sobie i odczuć. Tak było (i jest) z wojną z terrorem, presją migracyjną na Zachód, epidemią narkotykową, seksualnym wykorzystywaniem dzieci, a także sytuacjami w internecie: stalkingiem, cyberbullyingiem, pornografią oraz innymi treściami nieodpowiednimi dla nieletnich i niewłaściwymi dla nikogo. Panika nie zasadza się tylko na narracji popularyzowanej przez media, ma też swoje realne pokłady w lękach społecznych, w tym całkiem normatywnych obawach o los swój i swoich najbliższych.

Kiedy dotyczy to dzieci – „naszych” dzieci – reakcja częściej jest żywiołowa i emocjonalna.  W rodzicach rodzi się poczucie utraty kontroli, a zarazem winy. Choć dziecko to byt autonomiczny i stopniowo coraz bardziej samodzielny, to wciąż na jego opiekunach zasadza się odpowiedzialność – prawna, kulturowa, w tym również moralna. Jest w tym także, nie zawsze obecny, aspekt wspólnotowy, mówiący, że każda osoba wychowuje się w jakimś środowisku, nigdy w izolacji. A więc nie tylko rodzice, ale też szkoła (nauczyciele), sąsiedzi, rówieśnicy… oraz media społecznościowe. Ten ostatni fragment wyostrza Netflixowa produkcja. Wskazuje, jak bardzo dorośli nie są świadomi działania pewnych mechanizmów online, jak nie potrafią czytać kodów kulturowych, jak nie zdają sobie sprawy lub bagatelizują wpływ tego, co pisze się w internecie – a pisze się więcej, niż ma się odwagę powiedzieć. 

Zagrożenie paniki moralnej, które dostrzegam, polega w tym przypadku na reakcji nie najpierwszej świeżości: co jeśli dzieci robią w internecie coś złego? Oglądają porno albo, jeszcze gorzej, Andrew Tate’a? Czy zamknięte w swoim pokoju cały dzień są bezpieczne? Może powinno się zakazać używania telefonów komórkowych w szkołach? W Wielkiej Brytanii już rozpoczęła się na ten temat debata, która trafiła do kręgów parlamentarnych i premiera Keira Starmera. Piszę o „debacie”, choć sam problem nie jest nowy, a powstające już (na Wyspach) raporty wskazują, że znajdujemy się w środku kryzysu: nie ma przesady w stwierdzeniu, że przemoc wśród młodzieży jest powszechna, wielu doświadcza jej na własnej skórze albo w formie zapośredniczonej: jako świadkowie czy widzowie. Problem szczególnie dotyczy chłopców. Nie chodzi tylko o kulturowy obraz mężczyzny, bardziej skłonnego do agresji i bójek, pewnego siebie i skrywającego trudne emocje, ale o fenomen manosfery, inceli i męskości antagonistycznej – strategii odnalezienia się wobec podmiotowości kobiecej i wojny płci. Najnowsze badania pokazują, że polaryzacja w młodszych pokoleniach gwałtownie postępuje.

Dojrzewanie wskazuje na przypadki przemocy i rozdźwięków, zwłaszcza w odcinku „szkolnym”. Detektywi Bascombe i Frank, badający sprawę morderstwa Katie, odwiedzają placówkę i próbują dowiedzieć się od uczniów czegokolwiek o motywach zbrodni. Tam czeka ich absolutny chaos: nie tylko organizacyjny (próbna ewakuacja, dzieciaki poza kontrolą nauczycieli), ale też poznawczy, bo nieumiejętnie tłumaczą sobie młodzieżowe konflikty. Sam serial, mimo dobrych intencji, też nie jest w tym aspekcie najbardziej przenikliwy, ale znakomicie koresponduje to z przyjętą w całej produkcji perspektywą dorosłych. Ciągle natrafiają na coś, czego nie rozumieją, co ich przerasta, co wymyka się prostym racjonalizacjom. Tak jest w odcinku pierwszym, kiedy także my jako widzowie podważamy sensowność działania policji, nauczeni na instytucjonalnych błędach, pomyłkach i fałszywych oskarżeniach. Trzeci odcinek weryfikuje z kolei założenia psycholożki Briony, która początkowo gotowa jest przejść przez pięć sesji z Jamie’m, ale w trakcie trzeciej dochodzi do wniosku, że to ją przerasta – a właściwie: że on ją przerasta. Finał jest zerwaniem z iluzją, w której najdłużej trwał ojciec, wciąż wierząc, że jego syn wcale nie zamordował koleżanki – choć na własne oczy widział nagranie. W sekwencji końcowej rodzice Jamie’ego zastanawiają się, gdzie popełnili błąd, jak wychowany przez nich syn mógł zostać mordercą, na co mieli wpływ, a na co nie. Twórcy w różnych wywiadach podkreślali, że serial nie ma obwiniać rodziców, co znajduje zresztą potwierdzenie w narracji – podobnie jak syna, wychowali też przecież normalną córkę. Gdyby więc traktować Dojrzewanie jako komunikat społeczny, nie byłby raczej osądzający, ale z pewnością alarmujący. Mówiłby: coś zupełnie poza kontrolą rodzicielską wpływa na nasze dzieci.

Wewnętrzny dyskurs serialu każe wątpić w jakiekolwiek proste rozwiązanie kryzysu. W przypadku problemów systemowych nie ma bowiem prostych rozwiązań. Nie liczyłbym też, że serial jakieś zaproponuje. Jeśli dla kogoś jest to tzw. wake-up call, to przychodzi on bardzo późno – sygnały były już wcześniej, i to liczne. Myślę, że wartość Dojrzewania tkwi w trzech zasadniczych sprawach. Pierwsza to fenomen popularności, który mógł zaistnieć w próżni medialnej po sezonie nagród filmowych, ale który jest też wynikiem znakomitej ogólnej realizacji tej produkcji, dostępności na największej platformie streamingowej oraz formy miniserialu, czyli „zamkniętej” historii, która pozwala zaangażować widza bardziej niż niejeden pełnometrażowy film, a do tego składa się ze skondensowanych, godzinnych odcinków razy cztery. Właśnie za sprawą wystrzału popularności, skorelowanej z jakością, Dojrzewanie może się zapisać trwalej aniżeli inne produkcje o dorastaniu w dobie social mediów, jak nadto rozwlekłe Sex Education czy Euforia.

Sprawa druga: serial Barantiniego jest naprawdę imponującym przedsięwzięciem realistycznym – każdy z odcinków został nakręcony pojedynczym mastershotem, co przekłada się na nieprzerwany żadnymi cięciami seans w czasie rzeczywistym. Zabieg spełniający oba kryteria realistyczności (czas diegezy pokrywa się z metrażem, zachowana „jedność” kamery) jest niezwykle rzadko spotykany. Długie ujęcia pojawiają się w kinie za sprawą znakomitych operatorów, takich jak Emmanuel Lubezki czy Roger Deakins. Jedną z niewielu spełnionych realizacji filmowych w jednym mastershocie jest Victoria (2015) Sebastiana Schippera. Nie było jednak takiego projektu serialowego. Co więcej, koncept został wykorzystany w diablo ciekawy sposób – żeby przedstawić widzom cztery zupełnie różne fragmenty całej historii, które to wycinki ogranicza godzina zegarowa. Rzecz jasna rolę gra tu fikcyjne punctum, tzn. to bardzo konkretna godzina, w której dzieją się najważniejsze rzeczy. Niemniej, jest w tym ograniczeniu coś pociągającego, co z jednej strony wzmacnia poczucie realizmu, a z drugiej – zawieszona na barkach kolejnych postaci kamera „naraża” nas na skrajnie subiektywne spojrzenie. Warto też dodać, że choć w ciągu jednego odcinka punkt widzenia zmienia się kilkukrotnie, zwykle obejmuje osoby dorosłe. To przy okazji zastrzeżenie, które łączy się ze wspomnianym zagrożeniem paniką moralną – Dojrzewanie o wiele częściej patrzy z perspektywy dorosłych, chcących zrozumieć świat młodych (piszę to, czując już ból w krzyżu). Bardzo wyraźnie zaznaczona jest narracja: „to nasze dzieci”, a nie: „to my”.

Wreszcie po trzecie: tak wystudiowana perspektywa mimo wszystko bardzo ogranicza naszą wiedzę o świecie przedstawionym. Po każdym odcinku miałem poczucie, że zaczynam angażować się w dany wątek – ale po godzinie zostaje to przerwane. Dojrzewanie, mimo mnogości tematów, które podejmuje, jednocześnie tak wiele z nich zarzuca albo urywa. Co z synem agenta Bascombe? Albo Jade, przyjaciółką Katie? Jakie treści incelskie oglądali chłopcy? Co stało się z kumplami Jamiego, którzy też doświadczyli szykan? Jakie były dokładne motywy tej zbrodni? To zawieszenie wielu składowych historii podkreśla też rozstrzał czasowy: dzień, trzy dni, siedem miesięcy, trzynaście miesięcy. Można co prawda na podstawie sjużetu zapełnić białe plamy, jednak nie w tym rzecz. Odbieram to jako zabieg nieco prowokacyjny, który ostatecznie skłania do oderwania się od śledzenia fabuły dla fabuły. Podważa w ten sposób uznawane za oczywiste podstawowe mechanizmy fabularne, by podkreślić intencję realizmu, który nie bierze jeńców chcących poszerzać serialowe lore, ale też bezwzględnie realizuje swój cel społeczny. Dzięki tym zabiegom redukcyjnym, nie sprowadza historii do kazusu, ale pozwala traktować ją pretekstowo. Dojrzewanie skłania do uogólnień, zachęca do szerokiej debaty i traktowania sprawy Jamiego Millera jako symptomu, a nie adaptacji konkretnego przypadku (jak sugerowali prawicowi komentatorzy).

Z przekory lepiej nie mieć specjalnych oczekiwań co do zmiany społecznej wywołanej przez jeden serial. W najgorszym wypadku spowoduje niepokój rodziców, kolejne pretensje do nauczycieli, nieumiejętną egzekucję kontroli nad dziećmi, odgórne ograniczenia i zakazy, co jednak gruntownie mijałoby się z próbą złapania niuansów relacji dorosły–dziecko w serialu. Pierwiastek optymizmu sugerowałby raczej, że od samego początku rację miał Jan Pospieszalski: warto rozmawiać. Zwłaszcza z dziećmi.

Kamil Walczak

(ur. 2001) – kulturoznawca (dyplomowany), krytyk filmowy (samozwańczy), kociarz (faktyczny). Publikował m.in. w czasopiśmie „Ekrany” i „Czasie Kultury”, autor w antologii „Nikt Nikomu Nie Tłumaczy. Świat według Kiepskich w kulturze”. Zajmuje się polityką/politycznością, kinem współczesnym oraz swoją trikolorową kotką.