Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Tylko w Berlinie („Mur. 12 kawałków o Berlinie”)

Bez kategorii /

W Berlinie w 1989 roku ostatecznie zakończyła się II wojna światowa. Wprawdzie jej początek leżał w idei „Wielkich Niemiec”, lecz zakończenie to właściwie walka o Niemcy jako takie. O Niemcy, godność i Europę. Co właściwie się stało?

Tylko głupcy, laicy i populiści nie widzą w Niemcach faktycznej ofiary wojny, którą sami rozpętali. Niczym zbudzeni ze straszliwego snu w ‘45 roku oglądali swoje tysiącletnie miasta i miasteczka, pełne ckliwych przesądów, bajek o dziwacznych stworach, które zamieniły się w gruzowiska, jakich dotąd nie widział nikt, oprócz mieszkańców krain będących przedmiotami niemieckiej ekspansji. Krew, cierpienie oraz olbrzymia hańba, wisząca nad całym narodem. A na dodatek utrata suwerenności politycznej, bezwolne rozbicie kraju, początek rozliczeń z ofiarami. Straszny finał dla zbiorowości, która dała się ponieść utopijnym marzeniom, doprawdy niegodnym dla tak starego, zaawansowanego intelektualnie społeczeństwa. A jednak.

Wielu pisarzy, jak np. Erich Fromm, Tomasz Mann czy Heinrich Böll, wskazywało na pewne dyspozycje w kulturze niemieckiej, kształtujące się w poszczególnych okresach jej rozwoju, które pozwalały na zaistnienie dwunastoletnich rządów partii nazistowskiej. Fromm mówił o względnej moralności luteranizmu, Mann o  dyscyplinie połączonej z naiwną słabością do opery, Böll o zamaskowanym, prowincjonalnym barbarzyństwie Niemców, które wychodzi na jaw w kluczowych momentach historii. Maria Janion pisała, że Niemcy popełnili główny grzech w momencie, kiedy pozwolili na oddzielenie moralności władzy od moralności społeczeństwa. Ten polityczny pragmatyzm okazał się zgubny w nowoczesnym świecie, gdzie nie czas już na podboje i wędrówki ludów, a na doskonalenie wspólnotowości, rozwój człowieczeństwa w trudnym chaosie informacji. Tu właśnie Niemcy okazali się być może społeczeństwem niedojrzałym i anachronicznym.

Dziś, jak wszyscy wiemy, rodacy Goethego próbują nadrobić, zrekompensować Europie jej wieloletnie pogrążenie się w zgliszczach. Bo nie da się ukryć, że po wojnie hegemonia europejska: gospodarcza, kulturowa i terytorialna, poniosła ostateczne fiasko, na rzecz wzrastających w siłę potęg, które dziś faktycznie dyktują warunki. Wprawdzie Londyn i Paryż wciąż pełne są blichtru, w pełni wyrażają nowoczesną ideę multikulti, a także stanowią ważne centra światowej gospodarki, mody i nauki, lecz nie dają już miejskim gentlemanom władzy nad światem i poczucia dawnej, kolonialnej dumy. Ich spuścizna rozdzielona została przez anonimowych ludzi – rekinów biznesu. Dla nich historia wojny stuletniej jest jakimś nudnym eksponatem muzealnym, przy którym czasem trzeba się sfotografować. Tak jest już od przeszło pół wieku, podczas gdy w Berlinie, stolicy ponownie potężnej, lecz już nie jednolitej Germanii, jeszcze długo będzie trwała cicha wojna.

Od Berlina na dobrą sprawę wszystko się zaczęło, bo to tu przed wojną najbardziej Hitlerowi przeszkadzali nieliczni wówczas, ale jednak dosyć wpływowi Żydzi. Miasto z natury swej otwarte, rozprzestrzeniało na cały świat nadzwyczaj wyzwoloną sztukę, w pełni wykorzystującą potencjał wciąż jeszcze wtedy młodego kina. Tutaj także Hitler widział żydowskich baronów, którzy podczas pierwszej wojny światowej wzbogacili się na handlu bronią, kupców doskonale radzących sobie w narastającym kryzysie. I tu, jak i w Wiedniu, w skrzywdzonym przez okrucieństwa wojny austriackim kapralu rodziła się nienawiść.

Potem było już inaczej. Berlin zniszczony, Berlin podzielony. Rozpoczęły się trudne lata, a świat się zmieniał. Wprawdzie w piwiarniach wciąż siedzieli bawarscy wąsacze, którzy wierzyli, że wojnę można było wygrać, ale Niemcy czuli się oszukani i przegrani. Rozdzieleni ze swoimi bliskimi. Skazani na żmudną pracę na rzecz odbudowy kraju. W smutku, w strachu przed tym, co za murem. Tam rządzili budzący trwogę barbarzyńcy, którzy wkroczyli do wielkiej stolicy III Rzeszy jak niegdyś Germanowie do Rzymu. Gwałcili kobiety, grabili i panoszyli się po świecie rodzinnych herbów, haftowanych serwetek, pozytywek z Wagnerem. Tam był mrok.

Antologia reportaży Mur. 12 kawałków o Berlinie to zbiór historii o tym, co dzisiejsze Niemcy boli. Delikatny portret potężnego państwa, przechowującego mnóstwo introwertycznych traum i lęków. Ludzi wciąż myślących pozytywnie, pochłoniętych samorealizacją oraz bogaceniem się, a jednocześnie przechowujących w duszy ciężar historii.

Mamy tu skrawki Muru Berlińskiego, które dziś chodzą na portalach aukcyjnych za kilkanaście dolarów. Te większe służą za pomniki w różnych miejscach świata, jak chociażby w polskiej Sosnówce (wieś w powiecie oleśnickim, na uboczu historii przez duże H.). Kiedyś wchodziły w skład budowli stanowiącej granicę zachodniego świata. Budowli, pod którą kopano tunele, przez którą strzelano do ludzi.

Mamy współczesną niemiecką absolutną tolerancję. Zaproszenie dla imigrantów i wiele sposobów na poradzenie sobie z różnicami kulturowymi, jakie Niemcy wymyślają, pokazując tym samym zachowaną w narodzie szlachetność i wielkoduszność. Jest też najbardziej legendarna dziś twarz Berlina: popkulturowa. To tutaj Iggy Pop zamknął się w budce telefonicznej, tu szalała moda na punk, krautrocka, electro. Dodajmy jeszcze parady miłości, obyczajową swobodę oraz dawny symbol patologicznej narkomanii: Dworzec Zoo. Berlin jako Gotham, prawdziwy industrialny sen.

Książkę ozdobiono nietuzinkowymi fotografiami Filipa Springera. Ukazują bardzo subtelne elementy krajobrazu, jakby zupełnie nie miejskie. Bez cienia egzaltacji można powiedzieć, że ukazują berlińską ciszę. Jakiś konstans spajający ten wieloczłonowy twór.

Dlatego też najbardziej wartościową lekturą tej antologii jest lektura poetycka. Bo Berlin to symbol – zarówno tego, co pochłonęło zeszłe pokolenia, jak i tego, na co współczesne pokolenia patrzą z całą toną różnorodnych emocji. Miasto-eksponat trudnej historii najnowszej, w którym płyną komórki wielu narodowości i skąd eksplodują niezwykłe dla naszych czasów esencje.

 

Mur. 12 kawałków o Berlinie

red. Agnieszka Wójcińska

fot. Filip Springer

Liczba stron: 224

Czarne, 2015

Konrad Janczura

(ur.1988) – kiedyś dobrze zapowiadający się pisarz i krytyk, teraz... pracownik bankowego IT. Autor powieści „Przemytnicy” (Ha!art, 2017). Trzeźwy jak świnia miłośnik gier video