Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Tu idzie ulicą Marcela Leszczak („Miłość na bogato”)

Artykuły /

Emisja pierwszego odcinka Miłości na bogato wywołała medialną burzę. Każdy szanujący się portal postawił sobie za punkt honoru umieszczenie na swojej głównej stronie tekstu o tym, jak bardzo złe jest to widowisko (często okraszając artykuł wieloobrazkową, generującą „kliknięcia” galerią z najgłupszymi tekstami z serialu), a dziennikarze mogli w końcu dać upust swojej zajebistości, rozgrywając korespondencyjny plebiscyt na najśmieszniejsze skrytykowanie produkcji Vivy. W końcu pojawił się głos Jasia Kapeli przyjmującego typową postawę typu „against”, który oświadczył wszem i wobec, że oto mamy do czynienia z trollingiem, gdyż autor scenariusza Miłości na bogato jest jego znajomym, inteligentnym, młodym komikiem, który taki scenariusz mógł napisać jedynie dla żartu. Zarówno ewidentnie świetnie się bawiący dziennikarze, jak i Jaś Kapela Ameryki nie odkryli. To, że Miłość na bogato jest bezdenną studnią „lolcontentu”, widzi każdy. Tłumaczenie czytelnikowi, że pełna predyspozycji Warszawa czy szampan ( Dobry, nie? No. Dobry) albo Ja Tobie przygotowałam pokój to sformułowania zabawne, jest jak tłumaczenie dowcipu, który każdy jednak skumał.

Sprawa owego „trollingu” wydaje mi się jednak dużo bardziej złożona. Miłość na Bogato to bodajże pierwsza polska produkcja, która swoją kampanię promocyjną oparła prawie wyłącznie na czarnym PR-ze. W przypadku Pamiętników z wakacji czy kultowego arcydzieła TVN-u pod tytułem Woli i Tysio na pokładzie również mieliśmy do czynienia z realizacjami, oględnie mówiąc, niezbyt górnolotnymi, lecz tam starano się nam jeszcze wmówić, że w tym wszystkim jednak o coś chodzi. Miłość na bogato nie zostawia pod tym względem zbędnych złudzeń. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że docelową grupą tego serialu są młodzi ludzie, którzy będą oglądać go tylko i wyłącznie dla beki. Producenci serialu wprost odpowiadali na negatywne recenzje, że cieszą się, że serial wzbudza emocje. Nie bez znaczenia pozostaje tutaj również rola plotkarskich portali, w których odkryto zupełnie nowe źródło rozgłosu. Jeżeli zależy nam na tym, by mówili o nas – ,,nieważne jak, byleby mówili”  – nie mogliśmy trafić w lepsze miejsce.

Smaczku spektakularnemu wejściu na antenę towarzyszy „piczgate”, czyli pojawienie się jednej z „gwiazd” serialu bez majtek na znanej imprezie. Pudelek zareagował serią postów i wideo-wywiadem, rzeczona „aktorka” odpowiedziała pozwem. Sytuacja niby robi się gorąca, w tle pojawia się grożenie sądem, ale nie zapominajmy, że Viva i Pudelek żyją od jakiegoś czasu w dobrych stosunkach, a na antenie stacji regularnie emitowany jest program tworzony przez portal (albo przynajmniej sygnowany jego nazwą). Wygląda na to, że cała akcja była dobrze przemyślanym, trollującym, skrajnie nieetycznym, choć naprawdę skutecznym PR-owo majstersztykiem.

Miłość na bogato zebrała ze wszystkich stron cięgi prawdopodobnie dlatego, że łączy w sobie wszystkie te elementy, które od dawna wzbudzają zażenowanie oglądających polskie produkcje telewizyjne. Mowa tu, po pierwsze, o odejściu od aktora na rzecz statysty, a co za tym idzie, o odejściu od scenariusza na rzecz częściowo reżyserowanego scripted-docu. Okazało się bowiem, że aby nakręcić program z niezłą oglądalnością, nie trzeba zatrudniać profesjonalnych aktorów kasujących tysiące złotych za dzień zdjęciowy. Zaraz za nimi stoi cała armia młodych, marzących o karierze w telewizji ludzi, którzy zadowolą się stawkami kilkukrotnie niższymi. Jest też cała gromada „gwiazd”, które zaistniały niegdyś w różnego rodzaju talent show, by później kariery jednak nie zrobić. „Gwiazdy” te liznęły kiedyś popularności, zobaczyły, że fajnie jest powozić się na salonach, i zrobią wszystko, by powrócić na ekrany choć na chwilę, nieważne jak.

Miłość na bogato wybitnie karykaturuje wypracowany przez lata, pretensjonalny, nowobogacki wizerunek Warszawy, która okazała się jedynym rodzimym miastem, gdzie ziścić się może „Polish dream”, nigdy niespełniony sen o życiu w społeczeństwie zachodnim. Warszawa niczym gąbka wchłonęła mity o sukcesie w stylu „od zera do bohatera”, to tu „sky is the limit”, to tu nasi bohaterowie mieszkają w modnych loftach, odpoczywają na sofach z białego skaju, piją sojowe latte w modnych lokalach i tańczą do rana w eleganckich klubach, maczając usta w martini z oliwką.  Parafrazując Masłowską, to tu (nie w Poznaniu, nie w Krakowie, nie w Katowicach) idzie ulicą Grażyna Torbicka. Ten mit Wielkiej Warszawy w Miłości na bogato pęka jak bańka mydlana. Z każdą kolejną minutą coraz bardziej dość mamy pretensjonalnych widoczków z Pałacem Kultury w tle, śpieszących się wszędzie tłumów, modnych butików, szampana na śniadanie, świata projektantów mody, gwiazd muzyki i ludzi znanych z bycia znanymi, co absolutnie nie razi nas w innych, stawiających na rodzinno-miłosno-łóżkową dramę produkcjach. Dzieje się tak dlatego, że wielkomiejskie, nowobogackie życie, czyli to, co dotychczas pozostawało tłem dla mniej lub bardziej wyszukanej akcji, staje się głównym i chyba jedynym tematem tego serialu.

Absolutnie nie mam zamiaru wieszać kolejnego psa na Miłości na bogato, nie chcę też  wylewać kolejnych medialnych żali dotyczących tego, że żyjemy w chujowym świecie, bo mamy chujowe seriale.   Warto  nie patrzeć też z nostalgią wstecz ( choć wszyscy pamiętamy czasy, gdy to Viva rzeźbiła nasz gust muzyczny), co jak co, ale fajnie jest pożyć przez chwilę mitem pełnego predyspozycji  świata butików i melanży, który ma miejsce tu i teraz. Fajnie jest  wejść w skórę  wciskających się do niego w poszukiwaniu szczęścia bohaterek Miłości na bogato i poczuć, jak zajebiście byłoby zostać twarzą rajstop.  I jasne, jeżeli okaże się, że to wszystko to jednak nie tak, to właściwie nic się nie stało, bo płakać w BMW i topić smutki w  szampanie też jest całkiem spoko. No i  w końcu wiadomo: pod względem wizerunkowym  zawsze lepiej jest zostać wychujanym przez Wawę niż przez Radom.

Tomasz Szypułka

(ur. 1990) – studiował z różnym skutkiem filologię polską, psychologię i filologię szwedzką, a obecnie krytykę literacką na UJ. Swą zawodową przeszłość wiązał ze Sztuką.pl (znaną szerzej jako Gazeta Antykwaryczna), portalem kursnakurs.pl, fundacją Magazyn Kultury i festiwalem OFF Plus Camera, a także innymi, mniej chlubnymi instytucjami. W wolnych chwilach Betel, Bomba, Rozrywki, ale w miarę to nauka mnie najbardziej kręci.