Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Trzy współczesne polskie komiksy, po które warto sięgnąć podczas pandemii (i nie tylko)

Artykuły /

Moim zdaniem polski komiks nigdy nie miał się tak dobrze, jak w ostatnich pięciu latach. I tak, biorę też pod uwagę momenty, w których powstawały największe klasyki PRL-u – najlepsze tomy „Tytusów” czy Kajka i Kokosza.

Trzy tytuły, które polecam w tym artykule, to trzy różne podejścia do medium. Pierwszy to mainstreamowa fantastyka, którą z przyjemnością łyknie zarówno trzynastoletni gracz RPG, jak i czterdziestotrzyletni fan Thorgala. Drugi: eksperymentalna, uszyta z wojenno-PRL-owskich wspomnień historia rodziny autora (chociaż niewykluczone, że wcale nie). Ostatni to minimalistyczna historia o szkole czarodziejów pełnej szczęśliwych ludzi. Warto sięgnąć po każdą z nich, nawet, jeśli na co dzień z komiksami nie ma się nic wspólnego.

*

„Rycerz Janek i instrukcja prawidłowego składania ofiar zapomnianym bóstwom”

(scenariusz: Jan Mazur i Robert Sienicki; rysunki: Igor Wolski; kolory: Tomasz „Spell” Grządziela)

Plansza z komiksu „Rycerz Janek”

Janek jest prostym bohaterem: gdy słyszy, że ktoś woła o pomoc, to biegnie. Gdy widzi potwora, to go bije. Gdy wieszczka każe mu gdzieś iść, to idzie. Prosty męski świat pełen prostych męskich zasad, jak z książek o Conanie albo z reklam piwa.

Przyznam, że dawno nie miałem takich oporów przed sięgnięciem po jakikolwiek komiks. No bo co, kolejna komedia fantasy? Co nowego można powiedzieć w konwencji, którą gdzieś od lat 80. konsekwentnie wyczerpywali pisarze, komiksiarze i twórcy gier wideo? Sam Terry Pratchett zdążył obśmiać setki różnych tropów w ponad czterdziestu książkach ze Świata Dysku, co nowego znajdę więc w Rycerzu Janku? Jak się okazało: znalazłem wiele nowego i wiele dobrego. I niepotrzebnie odwlekałem lekturę.

Odwołanie do Pratchetta to największy z banałów – nie ma bowiem autora mocniej kojarzonego z komediową fantasy. Nie da się jednak nie zauważyć, że Rycerz Janek mógłby być bohaterem stworzonym przez Brytyjczyka. To chodząca klisza, kulka zlepiona z komunałów i tradycyjnych wartości. Bohater zupełnie niezniuansowany, ale po pratchettowsku wrzucony do zniuansowanego świata – i to właśnie jest źródłem komedii. Janek to heros, który jest niezwykle skuteczny, gdy trzeba dać komuś po mordzie, ale zupełnie bezbronny w sytuacjach, które wymagają pomyślunku, zrozumienia politycznych zawiłości czy mechanizmów władzy.

W tym kontekście Rycerza Janka można odczytywać jako niezwykle trafny komentarz do współczesnego kina superbohaterskiego, które od kilkunastu lat upraszcza zło – niemal zawsze mamy w nim do czynienia z dupkiem, któremu wystarczy przywalić, żeby było po problemie. A ani zło, ani niesprawiedliwość tak nie działają.

Jeśli mógłbym cokolwiek Rycerzowi Jankowi zarzucić, to to, że choć w pierwszych dwóch aktach próbuje opowiedzieć o bezradności Janka wobec systemowego zła, to finalnie zmienia się w opowieść, w której wystarczy przywalić. Końcówka jest jednoznacznie optymistyczna – a szkoda. 

Rycerz Janek jest komiksem niezwykle przyjemnym w lekturze – imponująco narysowanym (prawdopodobnie nikt w Polsce nie komponuje dynamicznych kadrów lepiej niż Igor Wolski) i ostentacyjnie nieprzegadanym (w jednej scenie autorzy postanawiają obśmiać typowy dla opowieści fantasy zwyczaj rozciągania w nieskończoność zbędnej ekspozycji). Jest też kilka pomysłów jak na ten gatunek niezwykle awangardowych. Autorzy postanowili na przykład nie seksualizować żadnej z bohaterek kobiecych. A to rzadkie w fantasy, która nawet ze zbroi płytowej potrafi zbudować bikini.

Polecam. Zwłaszcza, jeśli od śmierci Pratchetta tęsknicie za Światem Dysku.

 

Jan Mazur, Robert Sienicki, Igor Wolski, Tomasz „Spell” Grządziela

Rycerz Janek i instrukcja prawidłowego składania ofiar zapomnianym bóstwom

Kultura Gniewu, 2020

Liczba stron: 72

________________

„Sylwetki i cienie”

(scenariusz i rysunki: Michał Rzecznik)

Plansza z komiksu „Sylwetki i cienie”

W pierwszym kadrze Sylwetek i cieni Rzecznik umieścił samego siebie. A potem oddał głos członkom swojej rodziny, montując album ze skrawków ich wspomnień – wojennych, PRL-owskich, polskich, zagranicznych, tych mniej i bardziej prawdopodobnych. W rolach głównych: Gustaw Rzecznik i Stefania Marek. W pozostałych rolach: Jan Paweł II, Edward Ochab, Haile Syllasje. 

Rzecznik pokazuje w Sylwetkach i cieniach formalną i narracyjną elastyczność. Zmienia styl, konwencję i tempo w zależności od wymowy danej historii, okresu, z którego pochodzi, czy wieku osoby wspominającej. Jedne wydarzenia ukazuje za pomocą stickmanów przywodzących na myśl rysunki kilkulatków. Innym razem decyduje się na rysunek realistyczny. Mamy tu też prawdziwe zdjęcia, kolaże, plansze kolorowe i czarno-białe, a fragmenty z klasycznymi komiksowymi dymkami sąsiadują z tymi przypominającymi przedwojenne komiksy Kornela Makuszyńskiego i Mariana Walentynowicza. Są nawet próby budowania sekwencyjności za pomocą skanów dokumentów czy zdjęć państwowych odznaczeń. Styl opowieści czasem zmienia się co kilka stron, czasem po kilka razy na stronę. A niekiedy wizja Rzecznika nie mieści się na planszy i czytelnik musi rozwinąć „rozkładówkę”.

Taka metoda sprawia, że opowieść staje się chaotyczna i rozedrgana. Dokładnie tak, jak chaotyczne i rozedrgane są rodzinne opowieści, każdorazowo naznaczone osobistymi przekonaniami, uprzedzeniami czy kompleksami osoby opowiadającej. Czy wspomnieniom członków rodziny autora można wierzyć? Gdy opowiadają o wojnie, wierzymy im niejako z automatu. Przecież chyba wszyscy znamy JAKIEŚ opowieści z tamtego okresu pochodzące od naszych rodziców czy dziadków.

A co z tą dziwną historią o UFO z końca lat 50., którą przywołuje stryj Rzecznika? Och, no przecież w każdej rodzinie są jakieś paranormalne opowieści, w każdej rodzinie ktoś kiedyś widział wilkołaka albo skutecznie wywołał ducha.

A co z tymi fragmentami, które same sobie zaprzeczają? Jak na przykład w mojej ulubionej scenie, w której te same dwie plansze zostały dopowiedziane dymkami opowiadającymi dwie różne wersje tej samej historii?

Rzecznik z premedytacją miesza czytelnikowi w głowie i podważa wiarygodność nie tylko członków swojej rodziny, ale i własną. Sylwetki i cienie są więc bardzo interesującą wypowiedzią na temat polityki historycznej i uproszczeń, z których korzystamy (i my, i politycy), gdy oceniamy historię i wybory ludzi umieszczonych w bardzo odległym kontekście. Gdy próbujemy streścić czyjeś życie słowem „bohater”, „łajdak” czy „oszust”.

 

Michał Rzecznik 

Sylwetki i cienie

Wydawnictwo Komiksowe, 2019

Liczba stron: 128

________________

„Magowie”

(scenariusz i rysunki: Jakub „Dem” Dębski)

Plansza z komiksu „Magowie”

Dziesięć lat temu Dębski narysował obrazek, na którym „pod blokiem napierdalają się magowie”. Do tematu powrócił w swoim najnowszym albumie. Ale tu magowie wcale się nie napierdalają. Wręcz przeciwnie: są dla siebie mili, uczynni, empatyczni. Pokazana w albumie szkoła czarodziejów to taki Hogwart, tylko bez żadnego buca bez nosa. Albo Akademia Pana Kleksa, tylko bez Golarza Filipa.

Dębski jako autor komiksów i animacji z kolejnymi latami staje się coraz mniej cyniczny. Swoje starsze rzeczy – zwłaszcza sporą część stripów komiksowych i jednoplanszówek sprzed kilkunastu lat – wypełniał różnego rodzaju jazgoczącymi szkodnikami, toksycznymi głupkami. A to kroplówka torturowała konające na raka dziecko, a to bogaty chłopiec znęcał się nad biednym i głodnym kolegą, a to Jurek Owsiak rozdawał woodstockowiczom narkotyki z worka. Że nie wspomnę o wieszających się wzajemnie zwierzątkach z hitowej youtube’owej serii Kuce z Bronksu.

W Magach niemal brak niemiłych postaw i zachowań. Okej – raz ktoś komuś buchnął napój z lodówki, ale potem poszedł odkupić. Zdarzają się też sprzeczki, ale nikt nie żywi urazy. Jeśli ktoś jest smutny albo zachowa się nie w porządku, to najlepiej wyciągnąć do niego rękę i porozmawiać. A gdy bohaterom zdarza się ze sobą konkurować, to na koniec pada kwestia: szkoda, że nie gramy na punkty. Lubię, kiedy wszyscy dostają punkty.

W niektórych historyjkach – bo Magowie są antologią krótkich komiksów – brakuje nawet klasycznych puent. Część z nich to luźne, niepowiązane ze sobą historyjki z leniwego życia szkoły czarodziejów i czarodziejek (lub czarownic, bo jak stwierdza jedna z uczennic: nie wiadomo, co fajniejsze). Może chodzi o magię przyjaźni? A może magia polega na tym, że wszyscy wylegują się całymi dniami i robią nie-wiadomo-co, a i tak dostają dofinansowanie od miasta?

Dem przez większą część komiksu na to pytanie nie odpowiada. Bo Magowie wcale nie opowiadają o magii, a o wspaniałym miejscu, do którego wszyscy chcielibyśmy należeć. Podobnie jak wszyscy kiedyś choć przez moment chcieliśmy pouczęszczać do Hogwartu albo na zajęcia prowadzone przez Ambrożego Kleksa.

Jakaś część Magów powstawała już podczas pandemii koronawirusa.  Nie wiem, na ile cały proces twórczy stanowił dla autora ucieczkę od tego, co działo się w Polsce i na świecie. Ale jestem pewien, że Magowie mogą być świetną ucieczką od codzienności dla zamartwiającego się rzeczywistością czytelnika.

Ze swojej strony nie polecam połykać ich „na raz”, a dawkować sobie kolejne historyjki przez kilka dni.

Jakub Dębski 

Magowie

Demland, 2020

Liczba stron: 204

____

Tekst jest częścią cyklu „Podróż do wnętrza głowy” przygotowanego razem z Krakowem Miastem Literatury Unesco i Krakowskim Biurem Festiwalowym

Bartek Przybyszewski

(ur. 1987) – wchłania sporo popkultury, przede wszystkim w postaci komiksów (głównie europejskich), filmów (głównie amerykańskich) i płyt (głównie niepolskich). W wolnych chwilach pisze i rysuje komiksy. Admin fanpage’a Liczne rany kłute. Parę lat temu zrobił licencjat z andragogiki i nie chce mu się robić magistra.