Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Trochę dystansu

Artykuły /

Świat internetu to dla nas wciąż nie do końca poznany, nowy ląd, na którym sami kształtujemy prawa i zasady. Postępujący zanik anonimowości wypowiedzi w tym świecie wielu z nas niczego nie uczy, a temperatura sporu, niezależnie od tego, czy chodzi o nasze decyzje polityczne, czy o cenę pietruszki, potrafi stać się naprawdę wysoka.

Jestem z pokolenia, które codzienny dostęp do internetu – forów, dyskusji, ale także po prostu zwyczajnej wyszukiwarki informacji – zaczęło mieć dopiero w dorosłym życiu, na studiach (i to wcale nie na ich początku). Jak w grze typu Super Mario Bros. przeskoczyłam i zaliczyłam wszystkie etapy – kawiarenki internetowe z rzędami smętnych komputerów stacjonarnych i kolejkami do nich, wynajmowane mieszkania, gdzie okazywało się, że nie można założyć stałego łącza, bo właściciel się nie zgadza albo na tym osiedlu akurat nie ma dostawcy, telefony komórkowe pozbawione pakietu internetowego, co oznaczało dostęp do sieci wyłącznie z domu lub pracy itp. Od internetu jako nowinki, dodatku do interakcji międzyludzkich, kina i bibliotek, przez codzienny kontakt z tym medium w domu (ale wciąż tylko jako jednym z mediów!), moje pokolenie dotarło do punktu, w którym bycie połączonym to absolutny chleb powszedni. Zrównało się więc z obecnymi szesnastolatkami, nie pamiętającymi świata bez internetu, w schemacie korzystania z laptopa i telefonu jako trzeciej ręki, źródła nie tylko informacji, ale i przyjaźni, seksu, zakupów i sporów. 

Dlaczego ludzie są w internecie tak nieprzyjemni? Przecież czas forów internetowych, gdzie znano tylko nasz nick, a my pieczołowicie pilnowaliśmy, żeby nie wyszło na jaw nawet to, z jakiego jesteśmy miasta, dawno już się skończyły. Teraz chcemy prezentować w sieci jak największy odłamek swojej codzienności, ze zdjęciami i pod nazwiskiem, świadomi ceny w walucie „utrata prywatności”, jaką za to płacimy. Chętnie godzimy się na udzielanie dziesiątkom aplikacji wszelkich informacji na swój temat, byle uczestniczyć w tym drugim świecie, który często uważamy za ciekawszy i prawdziwszy od realnego. Czemu jednak z zapałem piszemy złośliwe, wulgarne lub w inny sposób wysoce chamskie komentarze, których nie rzucilibyśmy przecież w twarz naszej sąsiadce wyprowadzającej na spacer jamnika? Czemu pozwalamy, by świat, obok naszych fotek z przejażdżki na słoniu w Kenii, zobaczył twarz seksisty, łamiącego prawo drogowe pirata, rasisty czy po prostu chama? Czemu przyznajemy sobie prawo do napisania bez głębszego zastanowienia wszystkiego, co myślimy, zasłaniając się rytualnym „wyrażam tylko swoje zdanie”, a uwagi innych kwitujemy oburzonym caps lockiem: „CENZURA111!!!?”. Dlaczego rodzi się w nas troll, a potem ten mały złośliwiec rozkłada skrzydła i rośnie, przyznając sobie samowolnie prawo do bycia ostateczną instancją dla oceny estetyki, cudzej urody, możliwości intelektualnych i finansowych innych? 

Badania, jak to badania, mówią, że jest kilka przyczyn. Złudne poczucie anonimowości („nawet jeśli publikuję pod nazwiskiem i zdjęciem, to i tak ludzie z innego miasta mnie nie znają i nigdy się nie spotkamy”), chęć uskuteczniania trollingu (tkwiąca chyba w każdym ochota, by pozyskać informacje o kimś, nie będąc rozpoznanym), a także, na co wskazuje psychologia cyberprzestrzeni, introjekcja solipsystyczna, czyli przypisywanie obcym, napotkanym w sieci przed chwilą osobom negatywnych cech, zachowań i motywacji, ponieważ jednostka społeczna musi czymś wypełnić pustkę niewiedzy na temat wyglądu, głosu i zachowania „na żywo” osoby, z którą się komunikuje. Badania wskazują, że brak kontaktu oko w oko doprowadza stosunkowo łatwo do wypaczania cudzych słów i doszukiwania się w nich drugiego dna. A stamtąd tylko krok ku rezygnacji z cywilizowanego zachowania.

Część korzystających z sieci wydaje się także postrzegać wirtualne kontakty i relacje jako „nieprawdziwe”, co stawia je w opozycji do „prawdziwych”, codziennych, z rodziną czy sąsiadką z jamnikiem. Kontakty internetowe, jako „fałszywe”, w optyce tych osób wymagają zatem mniejszej staranności, stają się grą komputerową czy wręcz fantazją o sobie i innych.

Czas na kilka przykładów z internetowego życia. Usiądź wygodnie, zaparz kawę na odwagę i nie zaprzeczaj, że rozpoznajesz siebie w niektórych z nich.

Mentor. Wie wszystko na każdy temat. Soja jest szkodliwa, płaca minimalna za wysoka, kobiety są brzydkie i lecą tylko na kasę, Hitler nie wiedział o Holokauście. Mentor nie musi być wcale trollem, to często szacowna osoba z samochodem znanej marki i trójką dzieci. Poznajemy ją po tym, że prezentuje taką opinię, po czym nie potrafi jej niczym uzasadnić. Konfrontowana z faktami znika z dyskusji bądź powtarza wciąż to samo innymi słowami. Nie potrafi zacytować badań czy źródeł na poparcie swoich tez, „gdzieś czytała”, a „w internecie tego pełno”. Niestety mentor zdarza się także w poważnych dyskusjach, gdzie (nie)świadomie sieje dezinformację, wpadając z bombami plotek w stylu: „Nie pamiętam gdzie, ale gdzieś słyszałem, że X coś ukradł/ współpracował z kimś nieprawomyślnym/ zrobił coś złego”. Na poparcie swoich rewelacji ma piętrowe teorie spiskowe (rzadziej) lub zgoła nic (częściej).

Troll. Tak zwane fejkowe konto, pod którym prezentuje albo ostrzejsze wersje swoich zwykłych opinii, albo opinie przeciwne do własnych, a jego/jej aktywność internetowa ma na celu podszywanie się, podjudzanie, zdobycie informacji, których inaczej by nie zdobył(a) lub konfrontowanie dyskutantów z nieobecnymi w dyskusji punktami widzenia. Jestem chyba ostatnią z dinozaurek, bo nie pochwalam posiadania nieprawdziwych kont, wyznaję zasadę otwartej przyłbicy i szanuję fakt, że ktoś mnie zablokował (to jest: nie próbuję podglądać pod zmyślonym nazwiskiem, co o mnie pisze). Ale nie ma co ukrywać, trolling i wtórna anonimowość to przyszłość internetu.

Nieczytający komentarzy powyżej. Stosunkowo nieszkodliwy, ale irytujący. Nie rozwija komentarzy, które wcześniej napisali inni, nawet w krótkiej dyskusji. Podaje zatem te same przykłady i opowiada te same żarty, które już padły. Odpowiada na problemy, które już zostały wyczerpująco rozwikłane.

Esteta praktykujący wyśmiewanie „Grażyn” i „Januszów”. Niekoniecznie jest mężczyzną, to dość często kobieta. Takie obicia na meble są dawno niemodne. Takich sukienek już się nie nosi, a poza tym autorka zdjęcia wygląda grubo, chyba nie ma lustra w domu. Dziecku nie daje się parówek. Co za nieudolnie ugotowany obiad, może i smaczne, ale jak niechlujnie podane, wstyd by estetce było wrzucić takie zdjęcie. Kto jeszcze chodzi do kościoła i przyjmuje księdza? To staromodne, kościół tylko ciągnie kasę. Ten samochód długo nie pojeździ, pewnie bity. Odmianą estety jest kill joy, czyli „psuj zabawy” – osoba, która z niezinternalizowanej złośliwości albo chęci zwrócenia na siebie uwagi chce popsuć obcym radość i dumę z obiadu, zakupu, chrzcin, przeczytanej książki. Może i dobre, ale tłuste, ja bym nigdy nie zjadła. Blee, fuu. Ohyda. Nie za zimno na takie rajstopy? Nie za tania ta torebka? Ja wolę zainwestować w lepszą jakość. Nie za drogie te wakacje? A właściwie to skąd masz na to wszystko pieniądze?

Cierpiętnik i sumienie internetu. Rozpowszechniony zwłaszcza w lewicowych środowiskach o wrażliwych serduszkach. Wpada nieproszony z komentarzami na temat picia przez słomkę, jedzenia mięsa i nabiału, podróżowania do Izraela czy Turcji (bo to wspieranie reżimów), palenia papierosów, posiadania smartfona. Stawia się na wygodnej pozycji, nie odkrywając niczego na swój temat, a jednocześnie jednym zdaniem ogniskuje dyskusję wokół kwestii (jego zdaniem) etycznych, każąc się autorowi posta/zdjęcia tłumaczyć z osobistych wyborów. Odprawiony, obraża się.

Na koniec sztandarowe hasło dyskusji internetowych, czyli TROCHĘ DYSTANSU. Nie podoba ci się opinia na temat twojego wyglądu? Trochę dystansu! Podchodzisz do jakiejś kwestii poważnie? Trochę dystansu! Nie bawi cię seksistowski żart? Nie masz dystansu, popracuj nad tym.

I jak tam, rozpoznaliście na tej liście internetowych osobistości niektóre ze swoich wcieleń? Jeśli twierdzicie, że nie, to pomyślcie jeszcze raz. Bo ja tam siebie rozpoznaję. I pamiętajcie, nie zawsze piszemy „po prostu prawdę”. Piszemy swoją wersję prawdy.

Magdalena Okraska

Ur. 1981. Etnografka, nauczycielka, działaczka społeczna, feministka. Autorka książki „Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu”, reportażu o konsekwencjach transformacji. Mieszka w Zawierciu.