„…they pull me back in!” – paradoksy Silvio Dantego i Stevena Van Zandta
Wydanie
"Rodzina Soprano"Autor
Dawid KiljańskiSil, rozchmurz mnie trochę! – prosi zatroskany Tony Soprano. Silvio więc wstaje – nieco wydęty grymas twarzy, użelowana na sztywno peruka à la pompadour, za duża, nawet jak na czasy swojej mody, jedwabna koszula i lekko zblazowana, pretensjonalna poza oparta na jednym skutecznym, zgranym gagu. Parodii czy może raczej przepełnionym hołdem pastiszu Ala Pacino z trzeciej części Ojca chrzestnego, żarcie budzącym nieustające rozbawienie u kolegów: bandytów, morderców, złodziei, rozbójników. To „włoscy”, ale przecież amerykańscy gangsterzy, niegdyś trzęsący Newark, które u progu nowego tysiąclecia coraz bardziej wyślizguje im się z rąk. Jeśli Silvio miałby kogokolwiek przypominać, to byłby kimś pomiędzy swoim imiennikiem Berlusconim a Johnnym Bravo, farbowanym i podtatusiałym. To jednak skojarzenie, które mogłoby prowadzić do mylnych wniosków. Ekranowy Sil wędruje bowiem znacznie dalej i w zgoła inne rejony. Jest postacią paradoksalną, przykuwającą na dłuższą metę mniej uwagi niż wymienieni – niezasłużenie, bo tkwi w nim coś niezmiernie interesującego, w czym wielka zasługa jego równoprawnego (obok Davida Chase’a) twórcy, czyli Stevena Van Zandta – bardzo utalentowanego naturszczyka.
1.
Co powinniśmy wiedzieć o samej postaci, aby postarać się uchwycić co nieco z jej niezwykłości? Silvio, mimo swojego pozornego safandulstwa, jakie sugerowałyby pierwsze odcinki serialu, szybko okazuje się kluczowym członkiem gangu. Z biegiem kolejnych sezonów z capo awansuje na consigliere Tony’ego. Chwilowo nawet, gdy ten w wyniku postrzału staje się na dłuższy czas nieprzytomny, obejmuje rolę „pełniącego obowiązki” bossa. Wykazuje się przy tym niezłomną lojalnością wobec swojego przełożonego, nieco od niego młodszego i będącego w przeszłości nieformalnym protegowanym Silvia, jak możemy dowiedzieć się z samego serialu jak i z filmowego prequela Wszyscy święci New Jersey (niesłusznie określanego mianem filmu bardzo przeciętnego, a nawet nieudanego). Jako jeden z jego zaufanych ludzi, Silvio często pełni rolę „głosu rozsądku”, w najcięższych sytuacjach pomagając Tony’emu podejmować decyzje.
Sil sprawuje pieczę nad centralnym punktem biznesów rodziny Soprano, opiekuje się przecież słynnym klubem nocnym „Bada Bing!”, który uznać można za swoistą kwaterę główną gangu. Jest twardy i nad wyraz profesjonalny (zwłaszcza w porównaniu z kolegami), a przy tym jednak: przerysowany. Jego żartobliwy styl zaskarbił mu sympatię nie tylko Tony’ego oraz reszty załogi, ale także widzów serialu. Sil, w zestawieniu chociażby z impulsywnym i chaotycznym Chrisem Moltisantim czy nieszczególnie bystrym i zdolnym do bezdusznego okrucieństwa Paulie’m Gualtierim, buduje wrażenie pozornej nieszkodliwości i sympatyczności – mylne i okupione szokiem kilka sezonów później. Silvio jako jeden z nielicznych ma prawo do wyważonej acz bezpośredniej krytyki bossa, Ich relacje pozostaną zresztą bliskie do końca.
Właśnie: intrygującym aspektem postaci Silvia jest jego relacja z Tonym. Choć Silvio jest zdecydowanie jednym z „twardzieli”, którzy wykonują brudną, a nawet, jak się okaże, najbrudniejszą robotę, to w jego zachowaniu wobec szefa widać nie tylko duże pokłady szacunku, ale i troski. Kombinacja bycia kimś, kto doradza i analizuje, ale jednocześnie wykonuje rozkazy bez mrugnięcia okiem, stanowi jego wewnętrzny paradoks.
Sil nie tylko zdaje się osobowością bardziej stonowaną niż inne go otaczające. W jego słowach i czynach można dostrzec głębszą mądrość i pragmatyzm, które przydają się w zarządzaniu „rodzinnym” interesem. I właśnie ta mieszanka twardości, mądrości i komizmu pozwala przetrwać Silvio w pamięci i wyobraźni – mimo drugoplanowego charakteru jego roli. Silvio usypia naszą czujność, być może najbardziej z całej ekipy. Ociepla wizerunek gangsterów niczym Rodziny Soprano książka kucharska (zbierająca przepisy na liczne dania, które możemy zobaczyć na ekranie). To zresztą sprawdzona metoda twórcy serialu Davida Chase’a – pozwolić nam zapomnieć, z kim mamy do czynienia i przypomnieć nam o tym w najmniej spodziewanym momencie.
2.
Silvio Dante zdaje się zasadniczo nie przystawać do wykreowanego w serialu świata, jest postacią ze znacznie mniej poważnego rejestru, początkowo wydaje się, że będzie tylko komicznym kwiatkiem u kożucha dla reszty gangu. Niemniej odtwórca jego roli Steven Van Zandt, w wizji Chase’a, był do tego mikroświata od początku dopasowany jak ulał. Ów wybór obsadowy budził uzasadnione zdziwienie, ale jednocześnie i podziw dla nieoczekiwanego aktorskiego talentu. Muzyk, znany dotychczas głównie z występów z Bruce’em Springsteenem i E-Street Band (od lat 1975 do 1984 i od czasu reaktywacji w 1999 do dziś) i solowej działalności jako Little Steven (od 1982 roku), nie miał żadnego doświadczenia aktorskiego ani intencji rozwijania swojej kariery artystycznej w tym kierunku.
Chase deklarował później, że wypatrzył go w trakcie przesłuchiwania albumów Springsteena. Zwrócił uwagę na zdjęcie Van Zandta na okładce jednej z płyt, a ściślej: na jego charakterystyczny wizerunek. Dodajmy: wizerunek nieprzypadkowy – ze względu na trychologiczną przypadłość, będącą konsekwencją wypadku samochodowego sprzed lat, Van Zandt był skazany na przedwczesne łysienie, które popchnęło go do utrwalenia wizerunku, jak sam deklarował, z założenia „cygańskiego” – z chustami i obowiązkowym duragiem na głowie. Chęć zatrudnienia Van Zandta przypieczętowało jego, wspominane w innym tekście, wystąpienie na gali wprowadzającej The Rascals do Rock & Roll Hall of Fame w 1997 roku. Twórca serialu twierdził, że Steven miał w sobie coś z Ala Pacino. Po zaproszeniu go na casting do serialu upewnił się w swoim przeczuciu: był wprost zachwycony Van Zandtem.
Muzyk miał natomiast sporo wątpliwości, jednak ciężka sytuacja finansowa zmotywowała go do podjęcia pracy w serialu (solowa kariera, której podjął się po rozbracie ze Springsteenem, przyniosła estymę, ale nie finansowe profity). Zachwyt Chase’a był natomiast na tyle duży, że to początkowo Van Zandt otrzymał propozycję zagrania głównej roli Tony’ego Soprano w serialu. Odmówił, a echo tego faktu i mrugnięcie okiem do wtajemniczonych jest obecne w samym serialu. Sil w rozmowie z żoną wspomina, że otarł się o to, by objąć funkcję bossa, ale sam z tej możliwości zrezygnował. (Inna wersja wydarzeń sugeruje jednak, że to HBO było sceptyczne co do obsadzenia w głównej roli aktora nieprofesjonalnego i zablokowało ten casting). Możemy być jednak wdzięczni okolicznościom, bo Tony Soprano bardziej podobny do Silvia mógłby nie zapewnić serialowi ani takiej żywotności, ani przełomowego i legendarnego statusu.
Jak wspominał to Van Zandt – tak naprawdę to on stworzył postać Sila, a zadaniem showrunnera było w tamtym momencie jedynie dokooptowanie go do całej historii. Nic dziwnego, muzyk uosabiał bowiem także to, czego Chase gorączkowo poszukiwał w swoich aktorach – ducha New Jersey. Podobnie jak wiodąca część ekipy, Van Zandt pochodził właśnie z tamtych ulic i tamtych czasów, w których przed sklepami mięsnymi można było spotkać facetów o dobrze wszystkim znanej, wątpliwej reputacji. To Van Zandt dobierał akcesoria, koszule i garnitury dla Sila, idąc tropem wyborów modowych i estetycznych włosko-amerykańskich gangsterów swojego czasu, których ścieżki starał się prześledzić i zrozumieć. Aby upodobnić się do nich, zadbał również o przeobrażenie fizyczne, dzięki regularnym wizytom na siłowni. Rozpoczął się także proces introspektywy, w którym przydało mu się, jak twierdził, uprawiane przez niego od lat autobiograficzne piosenkopisarstwo. Dzięki temu wiedział, gdzie sięgnąć, aby „opowiedzieć” postać, która miała w dużym stopniu brać się z niego samego, a zarazem: aby oddalić ją od Stevena i skierować się w stronę Silvia. Jak później wspominał: Chodziło o to, by zrozumieć kim jest ten gość i po prostu się nim stać. To była jedyna metoda, jaka przychodziła mi do głowy.
3.
Śledząc losy Tony’ego Soprano, mimo wszelkich jego zwątpień, pęknięć i przebłysków humanistycznego ciepła przy karmieniu i odlocie ukochanych kaczek, widzimy go od początku w sytuacjach, dzięki którym nie mamy wątpliwości, że jest kawałem skurwiela. Podobny przykład stanowi Tony Sirico, podobnie jak Van Zandt aktor nieprofesjonalny, lecz znacznie bardziej doświadczony, swego czasu: prawdziwy jerseyski rębajło wyciągnięty ze „złych kręgów” dzięki karierze aktorskiej. Paulie szybko objawia się nam jako zdolny do najgorszego psychopata, gotowy gołymi rękami udusić staruszkę. Silvio natomiast nie ma na koncie wielu ekranowych zabójstw, za szczytowe przejawy jego agresji długo uchodzi pełne poczucia niesprawiedliwości kibicowanie na meczu piłkarskim córki czy szczera furia przy grze w pokera.
Wedle The Sopranos Wiki (fenomen fandomowych encyklopedii to zresztą zjawisko zasługujące na zupełnie odrębny tekst), dokonał na ekranie raptem czterech mordów. „Raptem”, bo czymże jest ta liczba przy wynikach Tony’ego (siedem ofiar), Pauliego (osiem ofiar) czy wspomnianego wcześniej Chrisa (także osiem ofiar). Co prawda już w początkowych sezonach Sil bierze udział w egzekucjach Jimmy’ego Altieriego i Pussy’ego Bonpensiero, ale zważywszy na jednoznaczne uwikłanie ofiar „w grę” i niewybaczalny grzech donosicielstwa, ważą one nieco mniej. Silvio, w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów, nie szuka przemocy, ale równie sprawnie jak oni odnajduje się w roli egzekutora mafijnych wyroków. Jego podejście do sprawy jest naznaczone ambiwalencją. Choć Silvio jest gotów wykonać każde zlecenie, by chronić rodzinę Soprano, to w jego postaci można zauważyć pewną awersję do nadmiernej brutalności. Jednym z bardziej uderzających ekranowych momentów Sila pozostają w pierwszych czterech sezonach szarpanina z jedną z pracownic seksualnych z „Bada Bing!” czy podpalenie, a dokładniej rzecz ujmując: wysadzenie w powietrze kontrolowanej przez mafię restauracji „Vesuvio”, kierowanej przez Artiego Bucco, przyjaciela Tony’ego. Przy skali zbrodni i zwyrodnienia mafiosów z gangu Tony’ego, występki te wydają się niewielkimi przewinami.
Docieramy jednak, już w sezonie piątym, do jednego z najbardziej wstrząsających i mrożących krew w żyłach momentów w całym serialu. Adriana La Cerva, narzeczona Chrisa Moltisantiego, której losy śledzić mogliśmy od pierwszych odcinków Rodziny Soprano (co ciekawe: w odcinku pilotowym pojawia się jako anonimowa pracownica restauracji, „Adrianą” staje się nieco później), traktowana przez Tony’ego i resztę załogi jak rodzina, wikła się w niefortunną, niebezpieczną współpracę z FBI. Finalnie – przyznaje się do niej Chrisowi, próbując namówić go do ucieczki i poddania się programowi ochrony świadków. Chris, odrzuciwszy propozycję, donosi o sprawie Tony’emu, zapada więc wyrok: Adriana musi zniknąć. Obowiązek wykonania tego bardzo trudnego zadania przypada nie komu innemu jak właśnie Silvio. Zmanipulowana przez Tony’ego bohaterka, otrzymawszy informację o rzekomej próbie samobójczej Chrisa, wsiada do samochodu Sila, który podtrzymuje ją w iluzji do samego końca, twierdząc, że wiezie ją do przebywającego w szpitalu narzeczonego. Zbacza jednak z drogi i w końcu stajemy się świadkami okrutnej egzekucji na leśnym odludziu. Dotychczasowy wizerunek Silvia rozsypuje się w pył – to mistrzowski w swoim horrorze moment wykreowany przez Chase’a i van Zandta.
Morderstwo Adriany to zasłużony policzek dla widzów. Możemy podśmiewywać się z Silvia, dobrze się bawić w towarzystwie jego kompanów oraz empatyzować z ich ludzkimi odruchami i uczuciami. Uświadamiany sobie jednak w końcu: to nie są nieszkodliwe, barwne łobuziaki z Newark. To morderczy socjopaci, którym nie warto okazać krzty zaufania i współczucia, bowiem może to prowadzić jedynie do katastrofy. (Nasuwa się jednak pytanie – jak takie ostrzeżenia mają się do książki kucharskiej państwa Soprano?).
4.
Just when I thought I was out… they pull me back in!, powiada co i rusz Silvio w pierwszych odcinkach serialu. W miarę upływu sezonów żart przestaje powracać. Atmosfera robi się duszna, mroczniejsza. Silvio kończy postrzelony w jednej z finalnych potyczek między gangami Tony’ego Soprano i Phila Leotardo. Widzimy go po raz ostatni, gdy jest nieprzytomny, przykuty do szpitalnego łóżka. Jego dalsze losy, podobnie jak w przypadku Tony’ego, pozostają niedopowiedziane.
Steven van Zandt otrzymał od Davida Chase’a w kwiecie wieku niezwykłą szansę na nowe otwarcie. Rok 1999 okazał się dla muzyka przełomowy – nie tylko doczekał się powrotu do składu Bruce’a Springsteena, z którym przez kolejne lata będzie regularnie ruszał w następne trasy koncertowe, ale także wszedł pełną parą do świata telewizji, biorąc udział w przedsięwzięciu, które zmieniło serialowy krajobraz raz na zawsze.
Silvio, podobnie jak Van Zandt, nie sprawiają wrażenia bardzo efektownych i skupiających uwagę osobowości. W tym tkwi ich fenomen i paradoks. Fanowskich kompilacji i wideoesejów poświęconych Silvio jest mimo wszystko wcale niemało (a trafił się nawet jeden, jak zawsze niezamierzenie komiczny, „sigma edit”), z wszystkich bije zaciekawienie jego nietypowością i unikalnym charakterem. Sam Van Zandt jest zaś ikoną heartland rocka spod Springsteenowskiej gwiazdy – bez wątpienia na trwałe zapisał swoją rolę w historii tego gatunku, zarówno jako muzyk, jak i animator różnorodnych przedsięwzięć. Spłukany artysta dostał na przełomie tysiącleci niezwykłą szansę od losu którą, jak się zdaje, wykorzystał do cna. Niewątpliwie mógł podejrzewać, że nic wielkiego już go nie czeka, a droga jego kariery prowadzi już tylko na aut – mimo wszystko sprzyjające okoliczności wciągnęły go z powrotem. Chciałoby się rzec: na jego i nasze szczęście.
Źródła:
LittleSteven.com
Wise Guy: David Chase and the Sopranos (2024), reż. Alex Gibney
Stevie Van Zandt: Disciple (2024), reż. Bill Teck