Było niedzielne, majowe popołudnie 1999 roku. Z kuchni dochodziły zapachy kolacji, którą przygotowywała moja mama. Ja stałem na tapczanie i wyginałem moje, parafrazując klasyka, siedemnastoletnie ciało, by sięgnąć telewizora, który stał na szafie. Akurat wyświetlano 30 ton – lista, lista przebojów. Z przerażeniem obserwowałem, jak Jan Paweł II pnie się na drugie miejsce ze swoim utworem Pater Noster. Starałem się wyregulować zlutowany przeze mnie nielegalnie dekoder do Filmnetu. Przełączając kanały, ku mojej uciesze, natrafiłem na odblokowane HBO! Moje serce zabiło mocniej. Podobnie musiał się czuć Tommy Thompson, gdy u wybrzeży Południowej Karoliny natknął się na zatopiony statek ze złotem.
Właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczyłem gabinet doktor Melfi i Tony’ego Soprano, który postanowił zmotywować do współpracy pewnego chasyda poprzez pozbawienie go narządów rozrodczych. Przyznam szczerze, że wtedy jeszcze Rodzina Soprano nie wciągnęła mnie na tyle, żebym z niecierpliwością oczekiwał kolejnych odcinków. To się zmieniło siedem lat później, gdy mieszkałem już w Cork w Irlandii.
Mój przyjaciel z Gdyni, Sebastian, z którym niegdyś próbowaliśmy instalacji Windowsa 95 z dyskietek oraz przerobienia Mortal Kombat 2 na wersję, która działałaby na komputerze bez twardego dysku (jak się okazało, wystarczyło wykorzystać 4 z 8 MB RAM-u na Ramdrive), namówił mnie, bym obejrzał Rodzinę Soprano w całości.
Od tamtej pory widziałem ten serial setki razy. Jest duże prawdopodobieństwo, że nie ma na Ziemi osoby, która oglądałaby Rodzinę Soprano więcej razy ode mnie. Większość scenariusza znam na pamięć. Jest to pewien rodzaj obsesji, którego zapewne nie dałaby rady wyleczyć nawet dr Jennifer Melfi. Podczas moich wycieczek zagranicznych staram się odwiedzać miejsca, w których kręcono ten serial. W Neapolu udało mi się zwiedzić hotel Excelsior oraz targ, na którym Paulie bezskutecznie próbował nawiązać kontakt z lokalsami. Do New Jersey jeszcze nie dotarłem, ale to miejsce znajduje się wysoko na mojej liście marzeń.
86 odcinków tego wyjątkowego serialu miało znaczenie nie tylko dla mojego życia, ale również wpłynęło na moje wybory. Czasem sam siebie łapię na tym, że podejmuję decyzje inspirowane tym, co widziałem na ekranie. Szybka przekąska przed pracą? Gabagool. Wycieczka do Las Vegas? W głowie słyszę ostrzegawcze słowa ojca Tony’ego, Johnny’ego, który radził: Nigdy nie zajmuj się hazardem. Kiedy znajomy prosi mnie o pożyczkę i obiecuje szybki zwrot, przypomina mi się Artie Bucco, który próbował wzbogacić się na promocji armaniaku. A przede wszystkim nauczyłem się, że prawdziwy lider to osoba, która potrafi planować, zarządzać, myśleć strategicznie i stosować zasadę ograniczonego zaufania. Partnerka, z którą jestem już od dziesięciu lat, już na pierwszym spotkaniu wyznała, że uwielbia Rodzinę Soprano. Wtedy wiedziałem, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Ta wspólna pasja często bywa tematem naszych rozmów, a cytaty z serialu stały się elementem naszego codziennego życia. Było oczywiste, że jestem jej rycerzem w białej, satynowej zbroi.
Wpływ Rodziny Soprano wykracza jednak przecież daleko poza moje życie. Serial ten zrewolucjonizował świat telewizji i stał się inspiracją dla wielu innych produkcji. Bez Tony’ego Soprano nie byłoby na przykład Waltera White’a z Breaking Bad. Idea bohatera, który z biegiem czasu staje się coraz gorszy, była czymś nowym i odważnym. Omar Little z The Wire, Dexter Morgan z Dextera czy Nicholas Brody z Homeland to inne przykłady postaci, które budzą nasz podziw i sympatię, mimo że ich czyny są moralnie co najmniej wątpliwe.
Wiele z tych postaci nie powstałoby, gdyby nie David Chase i jego odważna wizja. Tony Soprano to postać złożona, pełna sprzeczności – brutalny gangster i kochający ojciec, manipulant i człowiek o głębokiej wrażliwości. To właśnie ta złożoność sprawia, że Rodzina Soprano wciąż jest uważana za jedno z największych osiągnięć w historii telewizji.
Serial nie tylko dostarczał skrajnych emocji, ale również poruszał wiele trudnych tematów. Problemy rodzinne, zdrady, depresja, a także próby pogodzenia życia przestępczego z codziennością – wszystko to sprawiało, że widzowie mogli odnaleźć w bohaterach coś z siebie. Tony, mimo swojej brutalności, był postacią bliską zwykłym ludziom. Jego walki z własnymi demonami, próby ratowania rodziny i szukanie sensu życia czyniły go bohaterem niemal tragicznym.
Moja fascynacja Rodziną Soprano doprowadziła mnie do wielu ciekawych sytuacji. Podczas jednej z podróży do Włoch stałem się minicelebrytą, gdy na lotnisku podeszła do mnie młoda para, która zobaczyła mnie w koszulce Bada-Bing i zaczęliśmy rozmawiać o serialu. Okazało się, że dopiero odkryli to dzieło i byli bardzo podekscytowani możliwością porozmawiania z „ekspertem”. Właśnie takie chwile pokazują, jak wielki wpływ może mieć popkultura na ludzi z różnych zakątków świata. Ostatnio udało mi się poznać osobiście Dominica Chianese, odtwórcę roli Juniora, podczas jego krótkiej wizyty z zamku Windsor. Był to dla mnie wzruszający moment, szczególnie że tak wielu aktorów z serialu nie ma już wśród nas.
Do dziś wracam do Rodziny Soprano regularnie. Każdy seans przynosi coś nowego – dostrzegam detale, które wcześniej mi umknęły, inaczej interpretuję niektóre sceny. To dzieło, które się nie starzeje i wciąż inspiruje. Jestem pewien, że za kolejne dziesięć lat będę miał w głowie te same cytaty, a gabagool nadal będzie moją ulubioną przekąską. A może w końcu spełnię swoje marzenie i odwiedzę New Jersey, by na własne oczy zobaczyć resztę miejsc, które stały się tłem tej niezapomnianej historii.