Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Terror autentycznego doświadczenia (Zadie Smith, „Widzi mi się”)

Recenzje /

W nieco manierycznej frazie Zadie Smith deklaruje: (…) od lat zajmuję się myśleniem na głos – często zastanawiając się, czy w taki czy inny sposób nie narażam się na śmieszność. Eseje zebrane w najnowszym tomie noszą tytuł nawiązujący do tej postawy. Widzi mi się to zbiór tekstów (o różnej długości i różnym ciężarze gatunkowym) poświęconych zarówno literaturze i kulturze, jak i bolączkom współczesnego zachodniego społeczeństwa i jego strukturalnym problemom, szczególnie dotkliwym dla lewicowego ducha.

Całość książki utrzymana jest w retoryce i wrażliwości doskonale znanej z innych tekstów Smith. Mimo to Widzi mi się do pewnego stopnia odróżnia się od poprzedniego tomu esejów wydanego w Polsce ładnych parę lat temu (Jak zmieniałam zdanie). Zebrane w tomie teksty nie sygnalizują żadnego przełomu w pisarstwie artystki, żadnej zmiany, nie pokazują nam też autorki Białych zębów ze szczególnie zaskakującej perspektywy. Jest to zresztą pierwszy i najważniejszy kłopot, jaki stwarza ta publikacja. Zdecydowaną większość poglądów czy obserwacji Smith na tematy społeczne i polityczne można w ciemno przewidzieć. Wszystkie opisałabym jako połączenie spokojnego oburzenia na dziczejące normy etyczne, niesłabnącego zadziwienia, że nie wszyscy podzielają nasze szlachetne ideały, oraz autoironicznego spojrzenia na własną pozycję, które nie ma zbyt wielu funkcji poza samoutwierdzaniem. Do tego wrażenia przyczyniają się wysilone obrazki, w których Smith przyjmuje osobliwą rolę autorytetu odpowiedzialnego za całą współczesną cywilizację. Raz jest to ujęte w lekkiej, wystylizowanej formie, raz jest dosyć sztywną pozą, wobec której spodziewałabym się dystansu autorki. A jednak strategia polegająca na opowiadaniu czytelnikowi, „jak to jest nieciekawie na tym naszym świecie”, na dłuższą metę męczy, niewiele wnosi do rozmowy i – co również istotne – zniechęca do dalszej lektury tomu. Szczęśliwie wraz z zakończeniem części Na świecie i rozpoczęciem Na widowni autorka zmienia tonację i przedmiot zainteresowań, przechodząc do ożywionych (choć w mojej lekturze to nadal raczej oglądanie ożywienia eseistki aniżeli ekscytacja tekstem) wypowiedzi o literaturze i kulturze.

Ale zostańmy jeszcze chwilę przy bardziej problematycznych kwestiach. W jednym z esejów, poświęconym przemianom klimatycznym, Smith projektuje rozmowę ze swoją wnuczką z przyszłości: Globalny ruch ludzi dobrej woli mógł starać się narzucić tę kwestię politykom bez względu na koszty. Moja wnuczka będzie chciała wiedzieć, dlaczego ten ruch tak późno nabrał realnych kształtów. I wtedy powiem jej tak: słuchaj, musisz uświadomić sobie to, że dopiero co przeżyliśmy stulecie relatywizmu i dekonstrukcji, w którym mówiono nam, że najdroższe nam zasady w większości albo są niepewne, albo stanowią pobożne życzenia, a w wielu obszarach naszego życia zachęcano nas do pogodzenia się z tym, że nic nie jest absolutne i wszystko się zmienia – a to poniekąd odebrało nam wolę walki.

Uproszczone analizy nie musiałyby razić – autorka wielokrotnie sygnalizuje, że raczej czuje i obserwuje niż teoretyzuje. A jednak Smith w niektórych esejach wciela się w głos sumienia i rozsądku, w innych – święcie oburza się na przykład murem odgradzającym żydowską szkołę. I wtedy trudno ulec terrorowi prawdziwego doświadczenia. Płaskość niektórych refleksji jest bowiem podstawowym problemem, ale większym jest szczere chyba przekonanie autorki, że głoszone przez nią poglądy są zaskakujące lub kontrowersyjne, podczas gdy w istocie zdają się nieszczególnie zajmującym wariantem typowego światopoglądu lewicowej klasy średniej, która już nie jest taka znowu układna i nie godzi się na nadgodziny bez końca. Jest w tym oczywiście także aspekt pokoleniowy, od którego autorka nie abstrahuje, jednak swoją identyfikację łączy raczej z dystansem wobec nowych mediów społecznościowych i nadzieją na autentyczność relacji międzyludzkich niż z krytyczną autorefleksją. Ale nie zapominajmy: tu wszystko jest wyłącznie przeżyte i doświadczone, nie ma co się zadręczać. Każdorazowo odnosiłam wrażenie, że ten swego rodzaju szantaż, który ma miejsce w esejach, Smith doskonale (i bez oporu ze strony czytelnika) potrafi wykorzystać w powieściach, w których przedstawia przede wszystkim historie współczesnych ludzi. Indywidualne, pisane z dużym zbliżeniem, empatyczne.

Sama Smith pisze: Niedawno ukończyłam powieść napisaną w narracji, której nigdy wcześniej nie używałam: pierwszoosobowej. Oczywiście pisałam już teksty, w których padało słowo „ja” – eseje, maile (…), a także urodzinowe kartki, wiadomości do nauczycieli moich dzieci i wykłady podobne do tego, który właśnie piszę – nigdy jednak nie zdarzyło mi się to w powieści. Szczerze mówiąc, pomysł ten zawsze nieco mnie odstręczał. Gdy przyjmuje pierwszoosobową, w tym przypadku eseistyczną narrację, można odnieść wrażenie, że przepada atrakcyjność tej perspektywy, a obnaża się nachalna autentycznościowa poza. Nieszczególnie przekonująca, bo pozbawiona większego napięcia, poza autorki pewnej swego i swoich poglądów, niezainteresowanej innymi perspektywami, szafującej przeciętnymi poglądami na Brexit jak wielkimi przepowiedniami, których ludzkość dotąd nie znała. Rzadkie przypadki odmiennej strategii (Byłam wtedy nudna jak flaki z olejem, ale problem tkwił głębiej) zwykle dotyczą przeszłości i zabezpieczają narratorkę przed poczuciem, że jej prawdziwa atrakcyjność tkwi jednak niezmiennie w fikcji.

Co ciekawe, taktyka „ja nic nie wiem, ja tylko mówię”, którą Smith przypisuje swoim esejom, dużo lepiej wypada w jej deklaracjach wtedy, kiedy skierowana jest do innych autorów i autorek. Godny uwagi wydaje się szczególnie ten tekst, w którym autorka nieomal broni Sharify Rhodes-Pitts (autorkę książki o Harlemie) przed nią samą. I tutaj: Lęk ten jest nieuzasadniony: nie ma żadnych kwalifikacji geograficznych ani rasowych, które dawałyby jakiejkolwiek pisarce tytuł do zajmowania się jakimkolwiek tematem. To nie harlemowski rodowód obdarzył Baldwina „łomem”. Mogą to uczynić tylko zainteresowanie, wiedza i miłość, a tych w książce Rhodes-Pitts nie brakuje.

Jeżeli da się uratować tę lekturę, to przez pominięcie pierwszej, mądrościowej części. Jeżeli chce się kroczyć z zapałem za Smith i jej poszukiwaniami, w dalszych rozdziałach znajdzie się sporo pożywki – recenzenckiej, interpretacyjnej, „odczutej” i „obejrzanej” materii. Co jednak najbardziej zastanawiające (a wrażenie to odnosiłam także podczas lektury niedawno udzielanych przez pisarkę wywiadów), gdzieś zgubiły się tu krytycyzm i dialog, a pojawił się autorytet. Może to nowa droga dla nowych czytelników. Ja – znużona – zostałam na jednym z zakrętów.

 

Zadie Smith

Widzi mi się

Przeł. Justyn Hunia, Jerzy Kozłowski, Agnieszka Pokojska

Wydawnictwo Znak, 2018

Liczba stron: 472

Olga Szmidt

(ur. 1989) – literaturoznawczyni, krytyczka literacka i telewizyjna, redaktor naczelna portalu Popmoderna. Pracuje w Katedrze Krytyki Współczesnej na Wydziale Polonistyki UJ. Autorka monografii naukowych „Korespondent Witkacy” (Universitas, 2014) oraz „Autentyczność: stan krytyczny. Problem autentyczności w kulturze XXI wieku” (Universitas, 2019), biografii „Kownacka. Ta od Plastusia” (Czarne, 2016) oraz tomu „Odkrywanie Ameryki. Wybór tekstów krytycznych z lat 2010-2017” (WUJ, 2018). Wydała także autorski notes „Finlandia. Książka do pisania” (Austeria, 2017).