Kiedy myślę o stresie i paranoicznym braku zaufania panujących w świecie bezprawia, majątek jego bossów – magnatów karteli narkotykowych, mafiozów i innych – wydaje mi się niewiele warty. Koszty, jakie muszą ponosić gwiazdy policyjnych kartotek, aby zagwarantować sobie bezpieczeństwo, ciągle przecież rosną, a gangsterom nie o to chyba chodzi, żeby ciężko wykradzione miliony przepuścić na łapówkowy socjal dla stróżów prawa, byleby tylko bez strachu mijać ich na ulicy – ich łaska nie jest przecież tania.
Ale czy to ważne? Oczywiście, że nie. Siła chuligańskiego powabu jest nieodparta. Ulega jej też Iceberg Slim, autor i bohater Alfonsa wydanego przez ha!art w przekładzie Teresy Tyszowieckiej blasK!. Debiut literacki Roberta Becka – bo tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko – ukazał się w 1967 roku i stał się bestsellerem, w ciągu sześciu lat sprzedając się w blisko dwóch milionach egzemplarzy. Książka nosi podtytuł Historia mojego życia, do literatury pamiętnikarskiej z pewnością się jednak nie zalicza. Czyta się ją na jednym oddechu, jak wciągającą powieść sensacyjną. Z drugiej strony faktycznie jest to autobiografia, tu i ówdzie podkręcona zmyśleniami, ale na ogół skutecznie unikająca glamouru, którego można by się spodziewać, biorąc pod uwagę tematykę książki: historia alfonsa zostaje przedstawiona bez romantycznego retuszu, nawet jeśli jego kariera mogłaby się komuś wydać pociągająca.
Slim podejmuje decyzję o swoim przyszłym zawodzie, podpatrując klientów salonu kosmetycznego prowadzonego przez jego matkę – a są to głównie czarni sutenerzy. Imponuje mu ich obsceniczne bogactwo, ich gangsta chic, regularnie wymieniane na nowsze modele cadillaców. Nie waha się. Pierwszą kobietę rekrutuje jeszcze jako siedemnastolatek i wyrusza na podbój ulic Chicago, gdzie w latach 30. króluje bezprawie – i rasizm: Przeklęte białe cwaniaczki bynajmniej nie obaliły niewolnictwa. Miasta nie różniły się niczym od plantacji na Południu. Wujowie Tomowie wciąż pokornie odwalali za białych najcięższą, brudną robotę, wykłada Slimowi Sweet Jones, weteran alfonserki, który uchodzi w branży za mistrza. Tłumaczy mu, że czarnych sutenerów motywował sprzeciw wobec układu społecznego, w którym bogactwo i władza ciągle były wyłącznym przywilejem białych:
Jesteśmy obaj czarni […]. W tym kraju żyją tysiące czarnych, którzy mają się za alfonsów. Białych cieniasów pominę milczeniem, bo łamią reguły kodeksu alfonsa. Ba, nawet nie mają pojęcia o jego istnieniu. Gdyby byli czarni, zdechliby z głodu. […] Prawda jest taka, że ten kodeks powstał w głowach kumatych byłych niewolników. Wymyślili go nie z lenistwa, tylko dlatego, że mieli wyżej uszu zbierania bawełny i włażenia do dupy białym. I mieli jeszcze świeżo w pamięci czasy niewolnictwa. Wędrowali do wielkich miast i wkrótce zorientowali się, co jest grane.
Slim przyswaja te nauki z zapałem gorliwego adepta. Zaczyna dostrzegać w karierze alfonsa obietnicę szczodrej rekompensaty za lata biedy i poniżenia, w których żyli jego czarni bracia. I jemu nie były one zresztą obce: poznajemy historię jego dzieciństwa z przemocowym ojcem, który prędko porzucił matkę, przez dłuższy czas utrzymującą ich z podłych zarobków. Nic dziwnego, że dorosły Slim chce raz na zawsze wynagrodzić sobie chude lata. Kiedy wyznaje: muszę jak najprędzej zgłębić arkana alfonserki. Ani myślę być żałosnym żigolakiem jak biali alfonsi, zaraz dodaje, co przez to rozumie – a jego słowa wywołują dreszcze: Chcę mieć pełną władzę nad moją dziwką. Chcę być panem jej życia, dozorować nawet jej myśli. Pokazać światu, że Abraham Lincoln wcale nie obalił niewolnictwa.
Cały ten kodeks alfonsa to po prostu tao czarnego macho: jeśli nie chcesz podzielić losów zniewolonych przodków, sam zajmij pozycję pana. Do osiągnięcia tego celu służy mu oczywiście jego harem. Slim monetyzuje rasistowskie fantazje białych mężczyzn o seksualnej dzikości czarnych kobiet – jego pracownice seksualne owijają sobie naiwnych klientów wokół palca i puszczają kantem, zawczasu obrabiając im portfele. Ich zysk jest jednak marny: alfons dba o to, żeby po powrocie z ulicy oddawały mu swój urobek, a posłuszeństwo wymusza siłą (zawarte w książce opisy przemocy, jaką Slim wyrządza kobietom, budzą przerażenie).
W swojej sztandarowej pracy z 1979 roku, Black Macho and the Myth of the Superwoman, Michele Wallace przekonywała, że w dziedzinie seksu i płci czarni przejęli wartości i kulturę białych – w tym zwłaszcza charakterystyczną dla niej mizoginię. Choć we wznowieniach tej książki, w chwili wydania budzącej liczne kontrowersje, autorka częściowo odżegnywała się od swoich tez, do opisu relacji panujących w świecie Iceberga Slima pasują one jak ulał:
Przez ostatnie pięćdziesiąt lat między czarnymi mężczyznami a czarnymi kobietami narastała nieufność, a nawet nienawiść, pisze Wallace. Czarna rewolucja […] została osłabiona i wypaczona, ponieważ nie potrafili oni zobaczyć się nawzajem w sposób wolny od seksualnych mitów i przesądów. Na przemian idealizowali lub demonizowali swoje relacje, rzadko dostrzegając, co je tak naprawdę kształtuje.
U Slima relacje te są na ogół nawiązywane z myślą o przyszłych korzyściach, zwykle finansowych. W uniwersum Alfonsa ich charakter determinuje przede wszystkim szacunek (dla bogatych alfonsów, którzy resztę świata traktują jak podnóżek – zresztą Slim pierwszy raz zetknie się z jednym z nich, kiedy jako dzieciak pucuje mu buty), podejrzliwość (w stosunku do policji, tajniaków i potencjalnych konkurentów z branży) i pogarda (wobec biednych, klientów płacących za seks i samych kobiet, które go oferują – celowo nie piszę o zarabianiu, bo pogarda spotyka ich również ze strony alfonsa, który niemal w całości konfiskuje ich zarobek). To świat, w którym emocjonalny chłód stanowi warunek przetrwania. Iceberg Slim długo wierzy, że ten chłód zagwarantuje mu sukces. W końcu staje się on jego znakiem rozpoznawczym, dzięki któremu zdobywa swój pseudonim – nadaje mu go kolega po fachu po strzelaninie w barze, w trakcie której bohater, wtedy znany jeszcze jako Young Blood, zachowuje zimną krew nawet wtedy, gdy pocisk dziurawi mu kapelusz.
Ta wspaniała i mało prawdopodobna historia mogłaby stanowić kwintesencję gangsterskiej mitologii, gdyby zamiarem Slima było postawienie sobie literackiego pomnika. Ale tak nie jest. Były alfons już we wstępie do książki wyraża skruchę i nieśmiałą nadzieję, że dzieląc się z czytelnikiem swoimi najbardziej brutalnymi i paskudnymi czynami, zasłuży sobie na jego łaskę: Przedstawiam bez osłonek swoje życie i myśli w czasach, gdy parałem się stręczycielstwem. […] Może jednak ta powieść, która jest formą ekspiacji, ulży choć trochę mojemu poczuciu winy z powodu okropnych rzeczy, jakich się onegdaj dopuszczałem.
Content warning? Mizoginia, homofobia, transfobia, rasizm, przemoc i manipulacja psychologiczna. Slim liczy, że przyznając się do wyrządzonych krzywd i nadużyć, pośrednio nada swojej książce funkcję edukacyjną. Pośrednio, bo na szczęście nigdy nie ucieka w moralizatorskie pouczenia. Nie próbuje też siebie wybielać.
Zresztą nie tylko siebie. Szczególną wartością jego książki jest to, że stara się przedstawić historię każdej postaci w zniuansowany sposób, utrudniając jednoznaczną ocenę moralną jej działań. Weźmy chociażby Sweet Jonesa, markiza wśród sutenerów, sadystycznego gangstera, który wszędzie pokazuje się w towarzystwie udekorowanego biżuterią ocelota. Dowiadujemy się, że jego ojciec został zlinczowany przez biały tłum, kiedy próbował pomścić gwałt na swojej żonie. Śledzimy go w latach świetności i w latach, kiedy jego blask zanika, aż do ponurego finału. Matkę Slima obserwujemy w czasach niedoli, jako ofiarę, ale widzimy też, jak oszukuje i okrada partnera, który otoczył opieką ją i jej rodzinę. Slimowi natomiast przyglądamy się, jak przeświadczony o słuszności swoich „metod” torturuje pracujące na jego konto kobiety. I choć otrzymujemy również dowody na to, że został ukształtowany przez środowisko, w którym tylko frajer okazywał zaufanie, w żaden sposób go to nie oczyszcza.
Irvine Welsh wychwalał autora Alfonsa za to, że w swojej powieści nigdy nie usprawiedliwia swoich wyborów życiowych: Jego pisarstwo charakteryzuje się rzetelną uczciwością zarówno w zakresie portretowania rzeczywistości społecznej, jak i hiperrealistycznej teatralności życia ulicy. Faktycznie, Slim nie stroni od tego, co w stosunkach międzyludzkich panujących w jego świecie budzi odrazę i lęk: pokazuje rasizm białych wobec czarnych i czarnych wobec białych, a przede wszystkim maczystowską wolę dominacji i przemoc wobec kobiet bez względu na kolor ich skóry.
Pracownice seksualne Slima nie grzęzną jednak w roli ofiary, niczym kochanki uwięzione w toksycznym romansie, które znamy z bluesowych szlagierów Billie Holiday. Donoszą na niego, okradają go lub po prostu odchodzą. Slim nic sobie z tego nie robi. Rekrutuje kolejne kobiety, święcie przekonany, że będą mu okazywały lojalność, co się oczywiście nie dzieje. Kodeks alfonsa nie podlega rewizjom i choć postępowanie w zgodzie z jego „regułami” wcale nie przynosi nieustających sukcesów, Slim pozostaje mu wierny przez ponad dwadzieścia lat swojej kariery.
To zresztą zabawne, jak niewielkie okazują się płynące z niej korzyści. Rytm życia Slima wyznaczają ciągłe przeprowadzki do miast, w których ma jeszcze względnie czystą kartotekę. Zdarzają mu się okresy dobrowolnego aresztu, kiedy w trosce o swoje bezpieczeństwo nie wychodzi z domu nawet przez rok. Jego luksusowe samochody stoją w tym czasie w garażu; nie może epatować swoim bogactwem w świetle dnia, bo natychmiast przyciągnąłby uwagę policji.
Co ciekawe, do zejścia ze ścieżki sutenera nie skłaniają go nawet pobyty w więzieniu – a trafia do niego aż trzy razy. Układ społeczny panujący za kratkami niespecjalnie różni się w jego oczach od tego, który panuje na zewnątrz, dlatego więzienie nie osłabia morale Slima, tylko go hartuje i umacnia w nim makiawelicznego ducha: jak kontynuować na wolności walkę z systemem prawa i porządku, który dyskryminowałby go nawet jako wzorowego obywatela? Dla Malcolma X pobyt w więzieniu był czasem radykalizacji ideologicznej. Dla Slima to tylko kolejny etap starcia z policją i sędziami, z którego wychodzi zwycięsko.
Nie zdradzę finału książki. Powiem tylko, że Slim, nawet gdy jest bliski kapitulacji, nie składa broni przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości. Słabnie natomiast jego maczystowski etos. Zaczynamy obserwować tego mężczyznę w przełomowych chwilach, gdy okazuje miękkie uczucia, spiesząc się, by odwiedzić schorowaną matkę. W wieku czterdziestu dwóch lat porzuci stręczycielstwo na dobre. Będzie wiódł stateczne i uporządkowane życie, pracując jako sprzedawca środków owadobójczych. Tego jednak z książki się nie dowiemy.
Iceberg Slim
Alfons
przeł. Teresa Tyszowiecka Blask!
Wydawnictwo Ha!art 2024
Liczba stron: 400