Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Syreni śpiew amerykańskiego snu („Jak zostać Bogiem na Florydzie”)

Recenzje /

Jest 1992 rok, Orlando na Florydzie jest niemal prawdziwe. Krystal Stubbs to młoda matka, biedna żona biednego męża, którego uwiodła piramida finansowa udająca franczyzę. W przeciwieństwie do Travisa, Krystal jest bezczelna, charyzmatyczna i zrezygnowana. Wszystko wskazuje na to, że nie czeka na nią żaden nowy, wspaniały świat. 

Jeżeli chodzi o główną bohaterkę, ale i perspektywę przyjętą przez twórców serialu, Jak zostać Bogiem na Florydzie może budzić skojarzenia z co najmniej kilkoma filmowymi premierami ostatnich lat. Królowe zbrodni (The Kitchen, 2019) i Wdowy (Widows, 2018) opowiadają historie kobiet, które zmuszone są wziąć sprawy w swoje ręce. Czy to po aresztowaniu mężów-kryminalistów, czy po ich śmierci. Oba te filmy zrealizowane zostały jednak w – nie zawsze konsekwentnie poprowadzonej, ale dominującej – konwencji kryminalnej. Wściekłość i determinacja kobiet miała tu przede wszystkim dramatyczny wydźwięk. Jeżeli postaci wykreowane przez – odpowiednio – Melissę McCarthy, Tiffany Haddish, Elizabeth Moss (Królowe zbrodni) oraz Violę Davis i Elizabeth Debicki (Wdowy) nie budziły bojaźni i drżenia w każdej scenie, złożyć należy to na karb nie do końca udanych zabiegów reżyserskich. Nie zaś samej konwencji. W przypadku bohaterki Jak zostać Bogiem na Florydzie sytuacja jest zgoła inna. Po śmierci nieudacznego, choć pełnego dobrych chęci męża, Krystal prędko otrząsa się z żałoby. W jednej ze scen mówi: Well, I’ll tell you the worst thing about him dying is that now I can’t divorce him. 

Biografia zapowiedzianej katastrofy (George Packer „Kryzys wolnego rynku? Ameryki portret wewnętrzny”)

Wściekłość, która budzi się w Krystal po śmierci męża rozszarpanego przez aligatora, nie jest początkowo ani tak jednoznaczna, ani tak łatwa do przekucia w kryminalny biznes. Travis nie był przecież mafiosem, raczej zdesperowanym mężczyzną, który dał się uwieść niemożliwej wizji „od pucybuta do milionera”. Krystal jest więc bohaterką wykreowaną poza estetyką spod znaku kryminalnej emancypacji. Mimo że jest charyzmatyczna i w przeciwieństwie do mężczyzn, których spotyka na swojej drodze, potrafi krytycznie spojrzeć na rzeczywistość, to nie to ją definiuje. Definiuje ją klasa społeczna – jest biedna, wściekła, zdesperowana, samotna i nieokrzesana. Tak postrzega ją szef, tak widzą ją inni przedstawiciele klasy uprzywilejowanej. Jej ubrania – sprany dżins, kiczowate bluzy i tandetne sukienki –  nie mają w sobie nic z glamouru bohaterek Wdów. Postać, którą wykreowała Kirsten Dunst to kobieta z amerykańskich nizin społecznych, określanych pejoratywnie mianem white trash. Jej sąsiedzi (wśród nich wspaniała postać stworzona przez Beth Ditto), jej mieszkanie, gust, miejsce pracy i rozrywki tworzą bardzo spójny, miejscami przejmujący obraz amerykańskiej nędzy i upokorzenia lat 90. To serial pełny gadżetów z tej epoki – nie na tym opiera się jednak atrakcyjność serialu, ale na rozpoznaniu desperacji bohaterów, by wreszcie dołączyć do elitarnego klubu milionerów. Właśnie na pragnieniu wyrwania się z biedy, uniezależnienia od niskopłatnej pracy, poniżającego pracowników szefa, wreszcie od rosnących z dnia na dzień długów żeruje twórca FAM (Founders American Merchandise), fikcyjnej firmy, która działa na zasadach piramidy finansowej. Obietnica szybkiego sukcesu i możliwość błyskawicznego zbicia fortuny są dla ubogich Amerykanów wielką, trwałą fantazją. Wie o tym Obie Garbeau II, odstręczający twórca FAM, który wykorzystuje swoją pewność siebie oraz umiejętność jednoczesnego apelowania do najniższych instynktów i przekonywania Amerykanów o swojej wyjątkowości.

Rola Kirsten Dunst jest wyjątkowa, nawet jeżeli pod uwagę weźmiemy całą plejadę interesujących serialowych bohaterek ostatnich lat. To postać trudna do uchwycenia – niby znajoma, a jednak z zupełnie innej planety, jak syrena, w którą wciela się w reklamie swojego Splash-ercise, wodnego fitnessu, który ma być kolejnym biznesem zrealizowanym pod parasolem FAM. To bohaterka, której kibicujemy, ale właściwie trudno powiedzieć: czemu kibicujemy. Aby odniosła sukces? Aby stała się gwiazdą FAM? Aby ujawniła oszustwo FAM? Aby pokochała Cody’ego – kolejnego zaślepionego urokiem Garbeau mężczyznę? Aby przestała go wykorzystywać? Niełatwo się z nią bez wahania utożsamić, nie wszystkie jej decyzje są moralne. To jednak frapująco trudny obraz kobiety na granicy nie tylko emocjonalnej, ale także ekonomicznej wytrzymałości.

Podatek zamiast rewolucji (T. Piketty „Kapitał w XXI wieku”)

Mimo że serialowa firma jest fikcyjna, a jej obraz celowo karykaturalny, odnaleźć można w tym przedstawieniu więcej niż tylko ziarno prawdy. Połączenie demoniczności piramid finansowych oraz (współcześnie przeżywającego kolejny już renesans) coachingu tworzy mieszankę wybuchową. Oglądając filmy dokumentalne na temat ofiar tego typu biznesmenów, łatwo dostrzec cynizm i makiawelizm kapitalistycznych kaznodziei. Pod tym względem Jak zostać bogiem na Florydzie bliższe jest kampowej estetyce Króla polki. Obie Garbeau II, podobnie jak inne tuzy kapitalistycznej manipulacji, jest kuriozalny i zwyczajnie śmieszny. Jest fałszywym prorokiem, na którego podczas każdego kolejnego kryzysu czeka społeczeństwo, jest żenującą parodią mesjasza, wreszcie oszustem, który kupczy amerykańskim snem. A jednak przekonuje do siebie kolejnych biedaków, którzy gotowi są postawić wszystko na jedną kartę.

Poza empatią, serial równolegle uruchamia u widza ironię. Oglądając zmagania „naiwniaków”, którzy dają się wciągnąć w piramidę finansową, możemy się poczuć bardzo komfortowo – wiemy przecież, że sami nie dalibyśmy się nabrać. A jeżeli nasza praca byłaby ziszczonym koszmarem i nie wystarczała nawet na utrzymanie siebie i dziecka? A jeżeli mielibyśmy ciężką depresję? A jeżeli nie mielibyśmy za sobą skończonych szkół? A jeżeli męża zjadłby nam aligator? Jak zostać Bogiem na Florydzie nieustannie miesza różne porządki – śmiertelnie poważnej refleksji społeczno-ekonomicznej z parodystycznym przedstawieniem coacha-guru, wreszcie z czarną komedią zaznaczającą się w całym serialu. To bardzo trudna forma, niejeden widz straci cierpliwość jeszcze przed obejrzeniem połowy odcinków. Narracja ślimaczy się niemiłosiernie, każdy element decyzji bohaterów jest ogrywany niemal do upadłego. Można odnieść wręcz wrażenie, że gatunkowy miks zaprowadził twórców pod tym względem na manowce. Zamiast śmiałej parodii, która niekoniecznie musi zagłębiać się w najdrobniejszy detal formy, w niektórych odcinkach otrzymujemy kryminalną z ducha wiwisekcję karykaturalnie wykreowanej codzienności i biznesów FAM. Dopiero, gdy pojawiają się trzy nieoczekiwane wątki kryminalne, serial odzyskuje wigor. Odnoszę wrażenie, że to najtrudniejsza do obrony decyzja twórców. Żałować należy tu przede wszystkim zmarnowanej możliwości dotarcia do szerszego grona odbiorców. Nie jest to jednak rezultat obranej (trudnej, ale emocjonującej) konwencji, ale zbyt długiej – 10-odcinkowej – formy. Ostatecznie niszowość Jak zostać Bogiem na Florydzie nie musi być wadą. To pod wieloma względami bezlitosny portret Ameryki końca XX wieku – nie przez naturalizm przedstawienia, ale przenikliwość rozpoznania, jak bardzo amerykański sen od początku był zakamuflowanym prawem św. Mateusza. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma.

Olga Szmidt

(ur. 1989) – literaturoznawczyni, krytyczka literacka i telewizyjna, redaktor naczelna portalu Popmoderna. Pracuje w Katedrze Krytyki Współczesnej na Wydziale Polonistyki UJ. Autorka monografii naukowych „Korespondent Witkacy” (Universitas, 2014) oraz „Autentyczność: stan krytyczny. Problem autentyczności w kulturze XXI wieku” (Universitas, 2019), biografii „Kownacka. Ta od Plastusia” (Czarne, 2016) oraz tomu „Odkrywanie Ameryki. Wybór tekstów krytycznych z lat 2010-2017” (WUJ, 2018). Wydała także autorski notes „Finlandia. Książka do pisania” (Austeria, 2017).