Dedykuję żonie, mojej przewodniczce nie tylko po Syberii i Ałtaju
Nie potrafię dokładnie określić momentu, kiedy mimochodem wkroczyłem w krąg rosyjskiej kultury. Stałem się dzięki żonie z odległego Ałtaju właścicielem przepustki – albo pajdzy – umożliwiającej poruszanie się po rozległych przestrzeniach kodu kulturowego Rosji; zarówno po bogactwie sensów wywodzących się z tradycji bizantyńskiej oraz staroruskiej, jak i po szlaku ukrytych (ale jawnych dla tych, którzy głęboko tego pragną) połączeń ducha i natury w syberyjskim szamanizmie.
Mój naskórkowy związek z rosyjską kulturą, jako długoletniego obserwatora i doraźnego uczestnika, rozgrzewały przede wszystkim sztuki plastyczne, potem muzyka, w mniejszym zakresie także literatura, kino i teatr. Wzrok nie tylko w moim przypadku okazał się nadrzędnym zmysłem w procesie rozpoznawania otaczającego świata.
Doświadczanie rzeczywistości w sferze wizualnej jest mniej wymagające niż konfrontacja z jej odzwierciedleniem w postaci słów – zapisanych, wypowiedzianych, wyrecytowanych czy wyśpiewanych. Te sfery twórczości, której tworzywem jest słowo, porzucają niekiedy odbiorcę w otchłani kontekstu, zaś oczy, niezależnie od niego, torują drogę do pobudzenia postrzegania.
Nic zatem osobliwego w tym, że, poznając nowe miejsca, buduję najpierw ich kulturową makietę za sprawą „czytania” architektury i różnorodnych artefaktów w przestrzeni – na przykład reklam, graficznych ujęć rozkładów komunikacji miejskiej czy wszechobecnych ideogramów. Kiedy trafiam do jakiegoś miasta, szczególnie po raz pierwszy, prędzej czy później rezerwuję czas na niespieszne poznawanie miejscowych połączeń barw i kształtów, ich dynamiki oraz form bezruchu. Wtedy mam przy sobie aparat fotograficzny. Tak samo było podczas moich pierwszych pobytów w Tomsku.
Krążąc ulicami Tomska, pieszo czy w marszrutce – kiedy już się przybędzie do tego ponad półmilionowego miasta w Syberii Środkowej – można poczuć się niczym czytelnik opasłego tomu różnorodnych tekstów. Każda dzielnica, nie tylko Leninskij i Oktjabrskij, jest jak obszerny rozdział, a gmachy – jak kolejne strony. Tych stronic są setki, jeśli nie tysiące, zaś każda z nich może pomieścić niezliczoną liczbę obrazów – scen teatru życia codziennego, a także reklam, malunków, szyldów, napisów. Wybrane z tych kadrów prezentuję w niniejszym fotoeseju.
Zdjęcia wykonano przy pomocy telefonu komórkowego Samsung Xcover 4 oraz lustrzanki cyfrowej Pentax K-50.