Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Światło latarki i inne niebezpieczeństwa. Wywiad z Adamem Kozickim

Rozmowy /

Emila Konwerska rozmawia z Adamem Kozickim, twórcą wystawy Budzę się w miejscu, w którym żaden człowiek nie zdoła żyć.

Emilia Konwerska: Przez pewien czas media były bardzo zainteresowane sytuacją na polsko-białoruskiej granicy. Codziennie dostawaliśmy informacje na temat poszczególnych osób oraz raporty aktywistów. W którym momencie zacząłeś malować obrazy na ten temat? Czy to było jakieś konkretne wydarzenie?

Adam Kozicki: Największym impulsem były informacje, które spod granicy przywoził mi mój przyjaciel. Tego było jeszcze więcej, to były jego opowieści zabarwione emocjami. W 2021 roku powstał pierwszy obraz, czyli na początku kryzysu na granicy, ale pomysł na wystawę pojawił się po roku. Wtedy poczułem gniew z powodu tego, że nic o tym nie słychać, mimo że cały czas ma tam miejsce przemoc. 

A teraz, jeśli granica pojawia się w prorządowych mediach, to z pewną satysfakcją rządu, że mieliśmy rację – od początku wiedzieliśmy, że trzeba bronić granic, że aktywiści to zdrajcy albo w najlepszym przypadku ludzie lekkomyślni. 

To akurat nic nowego, można znaleźć to w raportach Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, od początku sytuacji towarzyszył bardzo zmilitaryzowany język. Że mamy do czynienia z wojną hybrydową, z atakiem, że jako Polska musimy się bronić. A szukać korzeni tego możemy już w 2015 roku, kiedy w kampanii wyborczej Prawo i Sprawiedliwość mówiło o obcej cywilizacji i zagrożeniu biologicznym. Mówiło się wprost o zarazie, jaką są te osoby, ale też zarazie dosłownej, którą mogą przynieść. 

Więc mamy tu ludzi jako broń, z którą trzeba walczyć. 

Dokładnie, oni są bronią, więc Polska musi wyciągnąć swoją. Militaryzuje też naturę, która zabija tych uchodźców. Mamy tu więc bicie się za pomocą sił biologicznych z siłą biologiczną. 

No właśnie. Na twoich obrazach nie znajdziemy raczej ludzi. Głównym bohaterem jest krajobraz, który oglądamy na zbliżeniach, jest natura, która jest inna niż ta romantyzowana. Nie ma tam zachwytu nad grzybami, rzeką, roślinnością. To natura niebezpieczna, która niesie śmierć. Natura na twoich obrazach oświetlona jest światłem latarki – tak, jak widzą ją uchodźcy zmuszeni do przebywania w lesie. 

Jeśli chodzi o kwestię tego światła, to od samego początku uderzał mnie sposób, w jaki straż graniczna prześladowała osoby, które udzielały tam pomocy. Łącznie z mieszkańcami terenów przygranicznych – na przykład przejeżdżali pod ich domy nocami i oświetlali ich okna. Światło kojarzy mi się bardzo opresyjnie, bo mam doświadczenie zatrzymania przez policję i przebywałem na dołku. Tam to światło nigdy nie gaśnie. Ono się pali w dzień i w nocy. A jeśli chodzi o naturę, to mój znajomy, który ją kocha, przychodził do mnie z tymi informacjami od początku i mówił, że przebywanie w naturze teraz kojarzy mu się z sytuacją z pogranicza z ludźmi, którzy się tam ukrywają albo ich ciałami, które tam znajdował. Inny aktywista, który jest biologiem, całe życie marzył o tym, żeby badać grzyby przy granicy i w końcu dostał tę pracę, ale teraz natura jawi mu się jak jeden wielki grobowiec i nie może tam pracować. 

Adam Kozicki, a ci znowu swoje, 2022, tusz akrylowy z aerografu na płótnie, 130 x 130 cm

Ludzie, którzy próbowali dostać się do Polski, ale także aktywiści i wolontariusze na zawsze stracili naturę?

Dla nich jest ona czymś śmiercionośnym. Pierwsza sprawa to kwestia temperatury. Hipotermia to najczęstsza przyczyna śmierci uchodźców. Potem zwierzęta, które czasem ich atakują. I wykorzystywanie wody, które zawarłem w jednej swojej pracy, a dokładnie dorzecza, które stanowi naturalną granicę między Białorusią i Polską. Do którego polska i białoruska strona przenoszą tych, którzy tę granicę przekroczyli. 

Granica nie jest u ciebie metaforą ani symbolem, ale przede wszystkim miejscem na ziemi. W lesie, w trawie. Fizycznie istniejącym punktem, który ma swój ciężar. Tu i teraz. 

Jesteśmy osobami, które mają przywilej, że urodziły się w tym kraju. Natrafiliśmy na taki moment w historii, kiedy granice trochę przestały dla nas istnieć. Zwłaszcza, kiedy Polska przyłączyła się do Unii Europejskiej, a później Strefy Schengen. A ta granica jest dla uchodźców śmiercionośną linią, czymś bardzo wyraźnym. Jest też narzędziem biopolitycznym i nekropolitycznym, które selekcjonuje jednostki warte życia.

Ta wystawa, jeśli dobrze ją czytam, przez swój nastrój, kolor, pewną zgniłość bijącą z tych prac, jest przede wszystkim o śmierci. 

Tak, w galerii stworzyliśmy (we współpracy kuratorskiej z Aleksym Wójtowiczem) przestrzeń,  która, jak się na nią patrzy z góry, wygląda jak grobowiec. Trudno się do niej dostać.

Wygląda też jak obóz dla uchodźców. Kontener?

A propos, jedna z moich prac dotyczy strzeżonego ośrodka dla uchodźców. Uderzyło mnie to, że te budynki na zewnątrz, pomalowane w wesołe kolory – czasem nawet obok możemy zobaczyć kort tenisowy – wyglądają myląco wobec tego, jaką funkcję pełnią. I jak wygląd zewnętrzny SOC-ów kontrastuje względem samopoczucia osób, które tam są. Włącznie z Tibą, która napisała przepiękny i straszny list o tym, jak trafiła do strzeżonego ośrodka dla uchodźców. Ona opisywała go jak więzienie. 

Na jednym z obrazów portretujesz scenę, o której opowiadali aktywiści Grupy Granica. Widzimy tam dłoń, która w świetle latarki, na trawie, podpisuje dokumenty, których nie rozumie. Dokumenty podsuwane uchodźcom często są wyrokiem. Osoby w lesie muszą podpisywać dokumenty sporządzone w obcym dla nich języku. W nocy, po ciemku, w lesie. Widzę to jako jakąś parodię prawa, biurokracji. 

To przykład jakiegoś nadprogramowego bestialstwa. Najbardziej uderzyła mnie historia, która stoi za tym obrazem. Historia o tym, że ludzie znajdują się w grupie, przychodzi strażnik i pyta po angielsku, kto chce ubiegać się o azyl. Ci, którzy znają angielski, tłumaczą dla tych, którzy go nie znają i wszyscy podnoszą ręce. Po chwili strażnik wraca z papierami po polsku i te osoby to podpisują. Potem dostają kopie w języku angielskim i arabskim i odkrywają, że podpisały zakaz przebywania w Polsce. 

To jest twój sposób obrazowania na tej wystawie – fragment rzeczywistości w zbliżeniu.

Tutaj użyłem zabiegu znanego ze świata gier, POV. Zdecydowałem się na to, bo kiedy grasz w grę, to od razu wchodzisz w tę postać. Od razu pojawia się też większy ładunek emocjonalny. 

Na jednym z obrazów pojawia się też motyw zemsty. Wymierzenia kary strażnikom. 

Bardzo ważny dla tych prac jest Frantz Fanon, który powiedział kiedyś, że skolonizowany przynajmniej raz dziennie marzy, żeby być na miejscu kolonizatora. Od jakiegoś czasu tworzę taką serię policyjną, która bazuje na doświadczeniu mojego zatrzymania. Wtedy pierwszy raz poczułem gniew i pragnienie, aby tego, co ja doświadczyłem, doświadczyli również oni. Dlatego postanowiłem sportretować strażników granicznych, którzy sami przedzierają się przez druty kolczaste, nadziewają się na nie, ranią się. Którzy koniec końców po prostu umierają. 

To jest niespotykana perspektywa. Osoby migranckie zazwyczaj nie mają głosu w przekazach medialnych, nie widzimy ich gniewu. Skąd czerpałeś wiedzę o ich emocjach i doświadczeniach? 

Wczytywałem się w ich listy i świadectwa. Ogromną pomocą było wideo zrobione przez Border Emergency Collective, grupy, która wykonuje niesamowitą pracę. To kolektyw badaczy i architektów, którzy wykorzystują swoje kompetencje, żeby przeprowadzać śledztwo. I oni rozmawiają z uchodźcami, zadają im bardzo szczegółowe pytania w rodzaju: jak ten strażnik wyglądał? Ustawiają model 3D i pytają, jakie miał okulary, jaki miał kolor włosów. To będzie służyć temu, żeby osoby ze straży granicznej nie pozostawały bezkarne. Żeby zlokalizować bardzo konkretne osoby i wyciągnąć wobec nich konsekwencje. 

Adam Kozicki, to już (Frans Masereel – Mon livre d’heures), 2022, tusz akrylowy z aerografu na płótnie, 200 x 150 cm

Chyba nic nie wskazuje na to, że spotkają ich konsekwencje. Wydaje mi się, że są chronieni przez państwo. Prawda?

Też za bardzo w to nie wierzę. Przynajmniej nie w tym układzie politycznym, jaki mamy obecnie. Ale trzeba zbierać te dowody pamięci. Dowody zbrodni. 

To jest chyba jedne z nielicznych miejsc, gdzie można bez świadków robić rzeczy najgorsze. Nikt nie ma tam dostępu. Państwo cały czas przekonuje, że strażnicy są po dobrej stronie, że nie mają wyjścia. Aktywistki Grupy Granica opowiadały o strażnikach, którzy po kryjomu dawali im znać o ludziach w lesie, pomagali, nie chcieli robić tego, do czego są tam zmuszani. Czy to, co tam się robi z uchodźcami nie jest dla tych strażników też jakimś przekroczeniem, złem, którego sami wcale nie chcieli? Nie wybrali? 

Trzeba wykonać dużą pracę psychiczną, żeby brać udział w przedsięwzięciu, które jest mordercze. Trzeba to sobie jakoś zracjonalizować. Jest taka teoria, która mnie przekonuje, a która mówi, że to przychodzi stopniowo. Jeśli jesteś strażnikiem i zmusisz do przekroczenia granicy w stronę Białorusi dorosłego mężczyznę, to wtedy spróbujesz zrobić to samo z młodszym chłopcem. Jeżeli zrobisz to z młodszym chłopcem, to może przyjdzie kolej na matkę. Jeżeli przyjdzie kolej na matkę, no to w pewnym momencie przyjdzie kolej na dziecko. To przychodzi stopniowo. To, z czym przychodzi do mnie mój znajomy, to też mnóstwo historii nadprogramowego bestialstwa. Ciężko mi uwierzyć w opowieść, że strażnicy graniczni tylko wykonują rozkazy w momencie, kiedy robią taki numer, że biorą uchodźców, jeżdżą z nimi kilka godzin przy granicy, po tych kilku godzinach wysadzają ich z samochodu i mówią: tutaj, za tym płotem znajdują się Niemcy, przebijajcie się. Tak naprawdę to nie są Niemcy, to jest Białoruś. I to jest jakaś taka dodatkowa praca, która wymaga wielu godzin. 

Wojna w Ukrainie pokazała też drugą twarz straży granicznej. Pokazała, że na granicy można udzielać pomocy, uśmiechać się, witać ludzi i oferować im jedzenie.

Obraz dwóch granic. O tym świetnie mówiła doktor Hanna Machińska i nie wiem czy mogę coś więcej powiedzieć. Mamy tę szlachetną twarz i ogromne zaangażowanie w pomoc osobom z Ukrainy i to było niesamowite, ale pokazało też, że samo państwo nie jest w stanie im pomóc. Aktywiści byli zupełnie inaczej traktowani niż na granicy z Białorusią, straż potrzebowała ich pomocy. Strażnicy w Przemyślu byli po prostu bezradni, zagubieni, nie wiedzieli, co mają robić. Te dwie historie są dla mnie dowodem na to, jak działa system. Polska jest skuteczna w wymierzaniu przemocy. Kompletnie sobie nie radzi z udzielaniem pomocy. 

I na twoich obrazach mamy świat, w którym jest przemocowy rząd i jego symbole, a także natura, która jest niebezpieczna. We wszystkim widać wrogość, czai się jakieś zło.

Ja chyba nie umiem myśleć tak binarnie. Widzę tutaj system naczyń połączonych. Mamy naturę, która nie jest zła ani dobra. Jest po prostu narzędziem w rękach ludzi, którzy mają władzę i mogą nią dysponować. 

A człowiek?

Słucham?

A człowiek? Nie jest ani zły, ani dobry?

Człowiek… Hmmm… Ojojoj. 

Wystawa Adam Kozickiego Budzę się w miejscu, w którym żaden człowiek nie zdoła żyć jest otwarta od 16 marca do 22 kwietnia 2023 roku w 66P we Wrocławiu.

Tekst jest częścią wydania tematycznego „Niebezpieczeństwo” powstałego w ramach projektu „Kultura w akcji 3” współfinansowanego ze środków Miasta Krakowa