Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

„Stałem się lżejszy o trzęsiawę nad własnym ego” | Wywiad z Mateuszem Górniakiem

Rozmowy /

Tę historię przeczytałem przez ramię Adeli i nagle tknęła mnie myśl, od której uderzenia stanąłem cały w płomieniach. Toż to była Księga, jej ostatnie stronice, jej nieurzędowy dodatek, tylna oficyna pełna odpadków i rupieci! Fragmenty tęczy zakręciły się w wirujących tapetach, wyrwałem z rąk Adeli szpargał i głosem odmawiającym mi posłuszeństwa wyzionąłem: — Skąd wzięłaś tę książkę?

— Głupi — rzekła, wzruszając ramionami — przecież ona leży tu zawsze i co dzień wydzieramy z niej kartki na mięso do jatek i na śniadanie dla ojca.

(Bruno Schulz, Księga)

Debiuty prozatorskie ostatnich lat nie spotykały się ze zbytnim zainteresowaniem krytyki literackiej. Wprawdzie chwalono je, obsypywano nagrodami, jednakże nie zdobywały sobie na tyle szacunku, by wyzwalać w recenzentach jakąkolwiek kreatywność. Prozy Mateusza Górniaka zaraz po premierze wzbiły się, w środowisku literackim, na sam szczyt. Trash story to zbiór opowiadań komponujących się w inicjacyjną powieść o dojrzewaniu wyobraźni. Po kilku fenomenalnych tekstach na temat książki, które przejdą moim zdaniem do historii polskiej dyskusji o literaturze, czas, by zabrał głos autor. 

Konrad Janczura: Cześć Mati. Naprawdę tak lubisz frytki i bataty (nawiązanie do zdania otwierającego „Trash story” – przyp. red.)

Mateusz Górniak: Lubię, ale wolę literaturę. Z tym pierwszym zdaniem w Trash story to jest tak, jak Kosendzie w Instytucie Literatury powiedziałem: chodziło o coś mocno literackiego, na rozkręcenie, mała maszynka-cieszotka, która rozklekocze resztę. Potrzebowałem jakoś zacząć. 

To ciekawe, że pisarka, którą stawiasz sobie za antagonistkę – Dorota Masłowska – też słynie z otwarcia. Ponoć Dunin-Wąsowicz mówił jej dokładnie to samo.

Niech żyje kult pierwszego zdania! Mam wiele swoich ulubionych, np. z Podziemi DeLillo, ale już do nich nie dotrę, bo sprzedałem egzemplarz. A Masłowska to świetna pisarka, która mnie wkurwia, bo zaprzęga tak zaawansowaną wyobraźnię i maszynerię pisarską do prostej beki. (I potem taki Jarzyna robi ohydny spektakl. I cisną bekę z Polaczków, zamiast widzieć w nich siebie – albo jakąś opowieść, dobro, namiętność.) Myślę, że jej pisanie wybuchło, a potem wektor szedł już tylko w dół, po konserwatywnemu, nie wyszła z pułapki, którą tak świetnie zastawiła. To jakby śmiać się z żartu o dziesięć sekund za długo albo pić wodę z kibla. Nie lubię jej. A wziąłem ją sobie za antagonistkę, żeby jakoś pogadać o poczuciu humoru. Ja myślę, że ono może być ważnym, otwierającym narzędziem. 

Poczucie humoru to tak naprawdę słabo rozwijany element polskiej literatury, a jeśli już, to jest ono albo krzywdzące, albo histeryczne, albo upiorne, groteskowe.

A może być politycznym narzędziem. Czymś przewrotnym, zmieniającym percepcję, rozwalającym jakąś sytuację władzy. 

Wracając jeszcze na chwilę do Masłowskiej: kiedy gadaliśmy o tym na spotkaniu w Warszawie, pomyślałem, że to trochę spór Mickiewicza ze Słowackim, nie sądzisz? Wydaje mi się, że drażni cię w Masłowszczyźnie ów „kościół bez Boga”.

To bardziej pyskówka debiutanta niż jakiś tam spór. Spór chciałbym wywołać – taki o humor. I o czułość, ale z kimś innym, bo z Tokarczuk. Ogólnie uważam, że posiadanie literackich antagonistów to coś płodnego, jeśli chcesz się napierdalać o etykę i estetykę, a nie cisnąć prywatę. 

Czyli Trash story, jak na awangardowy tekst przystało, w pierwszej linii jest krytyką zastanej literatury. Wiesz jednak, że to bardzo ryzykowne, jeśli chodzi o pierwszą książkę. W ostatnich latach promowano przede wszystkim zachowawcze debiuty. Sam słuchałem laudacji na temat jednej z młodych pisarek, w której wychwalano, że pisze, że w latach 90. wcale nie było tak źle. Wchodzisz w płaszcz wyszczekanego debiutanta-erudyty w pełni świadomie?

Wyszczekanego debiutanta – tak. Chłopca ze “Stonera Polskiego”, który coś tam czytał i coś mu się wydaje. Erudyty bym tu nie wrzucał, bardziej zajawkowicza czy pojeba. Mówić o kimś “pojeb” jak mówi się “erudyta”. Chyba takie rejony wizerunkowe najbardziej mi odpowiadają, erudyta za bardzo kojarzy mi się z uniwersytetem przez duże U. A ja mam kulturę czytania książek i ich pojmowania trochę jak z kinofilskich opowieści o siwym osiemnastolatku, który nie wychodził z pokoju, bo oglądał samurajskie kino (Jim Jarmusch). 

A jeśli chodzi o krytykę zastanej literatury, to myślę, że naturalnie Trash story się czymś takim staje albo stało. No bo jednak piszę inaczej, bez zachowawczości. Gdzie indziej stawiam akcenty, nie mam też “tematu”, nie udaję skromnego. Co do zachowawczości, to może jest już u nas tak źle, że można mówić o kryzysie wyobraźni? To jest pytanie do ciebie. 

No właśnie: to kolejne twierdzenie wywrócone przez twoją książkę. W literaturze miały liczyć się już przede wszystkim tematy. Tymczasem Trash story stało się ich generatorem, tekstem, w którym każdy widzi coś innego. Był już egzystencjalizm, popkultura, dojrzewanie, gombrowiczowskie antynomie, psychodeliki, konsumpcjonizm, teraz w “Dwutygodniku” napisano nawet, zgodnie z kluczem biograficznym, o śląskiej pamięci. Chyba jesteś zadowolony, prawda?

Bardzo, bo to znaczy, że ta książka działa otwierająco, że można w nią wejść różnymi trybami lektury i wyjść z bardzo różnymi intensywnościami. Cieszyło mnie bardzo jak w “Dwutygodniku” Monika Ochędowska, w oparciu między innymi o Trash story, napisała szkic o polskiej żałobie. I potem, jak został opublikowany tekst Skurtysa, który przeczytał moją książkę fenomenalnie, znalazł mnóstwo rzeczy i stworzył przekonujący mnie obraz pola literackiego. 

To wszystko nasuwa kolejne interpretacje: Mati staje się kimś, kto wprowadza Waldusia Kiepskiego, Krowę i Kurczaka, Kenny’ego na salony, a podwozi ich samochodem z GTA: San Andreas. Myślisz, że zbliża się ostateczne przełamanie tego anachronicznego podziału między kulturą “wysoką” a popkulturą? Wielu tego chce, np. popularny youtuber i wykładowca Krzysztof M. Maj. 

Myślę, że to przełamanie dokonało się, nawet na salonach, kilkadziesiąt lat temu. Krzysztofa M. Maja nie znam, ale podoba mi się od wielu lat idea literki z kropką między imieniem a nazwiskiem. Matwiejczuk tak przez chwilę robił – Filip D. Matwiejczuk. I to D miało znaczyć Domino (nigdy nie znał żadnego Domino, więc sam się tak nazwał) albo po prostu Dupa. A to przełamanie to było jednak dziesięć tysięcy lat temu. Weźmy takie Pulp fiction i przeżywanie go przez kościół okołokieślowski. A jeśli ktoś w takich podziałach tkwi, to tak z całego serduszka mu współczuję. 

W sztukach audiowizualnych może i tak, natomiast w Polsce, jak i chyba całej wschodniej Europie, literatura wciąż konserwuje mit “inteligencji”, czyli istniejącej w tym rejonie burżuazji bez kapitału. Książki służą po prostu po to, by snobować się na czytelników. Nie wszystkie oczywiście, ale beletrystyka na ogół tak. Twoja zresztą też taką może być. Zauważ, że czołowi blogerzy milczą na twój temat. Nie dziwi mnie to w ogóle. Nie wychodzisz z wyrazistym tytułem, z blurbem, ani z tematem. Trash story trzeba przeczytać kreatywnie, a nie każdy to potrafi. W zasadzie to dla ciebie korzystne. Czy taki był zamysł? By trafić “do kumatych”?

Swój znajdzie swego, wywąchają się. I fajnie, że Trash story tak działa, że daje się otworzyć przede wszystkim kreatywnie. Tu też trzeba powiedzieć o tych “swoich” i o komunikatywności oraz o procesie powstawania tej książki. Dwa lata temu, podczas pracowni na Stacji Literatura, Adam Kaczanowski zapytał mnie, czy to nie jest literatura dla literatów. Ja mu powiedziałem bez wahania, że tak, bo przecież pisałem fikcję od roku, nie miałem żadnych złudzeń co do szerokiego grona czytelników i zależało mi wyłącznie na awangardzie. Potem książka trafiła do Ha!artu i w pewnym momencie Marta Syrwid uświadomiła mi, że komunikacja to też ważna kategoria, nawet w prozie eksperymentalnej. Usunęła mi też wszystko, co było eksperymentem dla samej zajawy i eksperymentu, a ja wtedy przestałem pisać tylko i wyłącznie dla braci i sióstr awangardzistów. Ta książka w procesie redakcji zyskiwała na komunikatywności, otwierała się też na osoby, dla których proza eksperymentalna nie jest czymś powszednim, nie czytają jej na co dzień.  

Czyli praca nad Trash story zmieniła jednak coś w twoim postrzeganiu literatury? 

Przede wszystkim: kiedy materiał został wysłany do wydawnictwa, zaczął się zamieniać w książkę. Marta pozwoliła mi zrozumieć, że już nie muszę sobie niczego udowadniać, teraz robimy coś dla czytelników. Więc byłaby to zmiana w postrzeganiu literatury wywołana zobaczeniem jej od kuchni, obserwowaniem procesu powstawania książki, przy której tyra naprawdę sporo osób. 

To wszystko sumuje się na kwestię dojrzałości, która w Trash story wybrzmiewa na różnych poziomach. Rozmawialiśmy już w Warszawie, że to powieść powstająca w podobnych bólach co Ferdydurke. Przytoczyłem zresztą wtedy cytat ze słynnej recenzji Brunona Schulza, w której wspominał, że Ferdydurke musiało być okupione wieloma niebezpiecznymi eksperymentami i tragicznymi doświadczeniami. Czy chciałbyś opowiedzieć o niektórych z nich? 

Dla mnie pisanie pierwszej książki to do pewnego momentu był ból związany z zajmowaniem się kwestią tego, czy mam talent albo czy go nie mam. I to było widać po zdaniach, które powstawały. Dużo więcej było tam napuszenia i Marta kilkoma błyskotliwymi uwagami pozwoliła dokonać procesów spuszczających z pompy, stałem się lżejszy o trzęsiawę nad własnym ego i już na spokojnie mogłem robić niebezpieczne eksperymenty na podmiotowości albo walczyć o ich komunikatywność.

Zdajesz sobie sprawę, że na tym właśnie polega leczenie od uzależnień? By odwrócić uwagę od ego i przekierować energię w stronę życzliwości, otoczenia?

To jest fajne spostrzeżenie z tym przekierowaniem energii, bo ja myślę, że to jest bliskie mojemu pisaniu. Trash story jest o przekierowywaniu i kumulowaniu energii potrzebnej do kolejnych przekroczeń. No i ten, ego srego, mogę mówić tylko po herbertowsku: małe ego z wielkim żalem nad sobą, oto co nas czeka, jeśli nie weźmiemy się za przekroczenia i spekulacje, bo od tego ta pierdolona literatura przecież jest.

Przekroczenia w literaturze bywają niebezpieczne, ale zgadzam się, bez nich literatura nie ma żadnego sensu. Tym bardziej że aktualnie umiera w gąszczu “ważnych tematów”, precyzyjnie skrojonych fabuł z morałem i pustego dydaktyzmu. Czy pozostaniesz przy prozie, czy też możemy spodziewać się innych form z twojej strony, np. eseju? 

Na oba pytania odpowiem śmiertelnie poważnie. Najpierw na drugie: tak, chciałbym napisać esej, ale za pieniądze, najlepiej o kinie, więc wykorzystam to miejsce do szukania pracy. No i pierwsze, bo chyba bardzo chcesz, żebym się klarownie odniósł do prozy o ważnych tematach i tego, co fiksacja na punkcie tematów w polu literackim robi. Ja sobie ten efekt nazywam kryzysem wyobraźni. Przez to wielu książek po prostu nie chce mi się czytać. Dla przykładu – urodziłeś się w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych i chcesz pisać realizm, i jakimś cudem jest on dla ciebie połączeniem aktualnie konsumowanych przez postępowych liberałów tematów, psychologicznych postaci z traumą i subtelnie dobranego języka, nieco może nawet poetyzującego. Takie gówno. Mama pracuje w Biedronce, meandry ludzkiej psychiki, czuła estetyzacja polskiej biedy. I ja myślę, że to nie jest żadna odpowiedź na realizm.

David Foster Wallace napisał, że dobry autor fikcji literackiej powinien oglądać chyba przez siedem godzin dziennie telewizję. A u nas literatura wygląda, jakbyśmy wciąż czytali gazety. Ledwie docieramy do telewizji, wydarzeniem staje się pisanie O M jak miłość, a nie np. pisanie JAK Agrobiznes (to byłby realizm! powieść Agrobiznes, powolna jak ich montaż i przez to niepokojąca). Bardzo potrzeba nowych narzędzi, a postępem są nazywane książki na postępowe tematy – i to już jest chyba jakieś gruntowne pomylenie kategorii. 

Z kultu pierwszego zdania przeszliśmy do kultu ostatniego zdania, które jest tak mocne, że nie widzę sensu, by zagłuszać je dalszą rozmową. Życzę wytrwałości w tej kaskaderce, której w tych dziwnych czasach tak bardzo potrzebujemy. 

Dziękuję, buziaki! 

Napisz jeszcze, co czujesz, bo większość debiutantów mówi, że pisze to, co czuje.

Kiedyś pracowałem z jednym starym i mądrym aktorem. W pewnym momencie wyimprowizował takie zdanie: ZJEM WAM KURWA MÓZG!!!

Tekst powstał w ramach projektu „Kultura w akcji 2” współfinansowanego ze środków Miasta Krakowa

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie Logo-Krakow_apla_H_rgb-500x154.jpg
Konrad Janczura

(ur.1988) – kiedyś dobrze zapowiadający się pisarz i krytyk, teraz... pracownik bankowego IT. Autor powieści „Przemytnicy” (Ha!art, 2017). Trzeźwy jak świnia miłośnik gier video