Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Słowo o: LSO TDW „Serce”

Skompletowaliście już całą uliczną garderobę na Facebooku? Macie w swoich „podlajkowaniach” kołczany prawilności, adasie wpierdolu i resztę asortymentu pochodzącego z tego za-długo-ciągniętego-żartu? To super, bo koniec beki jest i kres wygłupów. Mamy sytuację, kiedy trollowany trolluje trollującego. Następuje powrót wielkich narracji, koniec dresiarskiej hochsztaplerki, ukrócenie pozerki. Zdecydowanie za późno dotarłam do nagrania, które wyprzedzało tak wiele zjawisk. Zapraszam na koncert życzeń i deklarację wiary w jednym.

Już pierwszy kadr – Behringer na tle morza – zapowiada, że zadzieje się tutaj coś więcej niż przykucywanie. Nie ma tu miejsca na nieświadomkę, jest za to gra w nieświadomkę: chaotyczny, kolażowy montaż, który świadomie eksponuje własne szwy. Chłopaki spod szyldu lso tdw sięgnęli po quasi-analogowe obrazki, nieco surowe, ale w swojej surowości uroczo melancholijne.

We wspomnieniowy koncert życzeń wprowadza nas delikatny synthpopowy akord, a za chwilę pojawia się „konferansjer”, któremu coś innego niż przyzwyczajenie każe włożyć białą marynarkę wprost na klatę. Kostium jest naprawdę blisko ciała, nie tracąc nic ze swojej umowności, bo panowie doskonale wiedzą, co można nożem, a co trzeba widelcem. (I nie, nie jest to myślenie kabaretowe, bo kabarety to rzeczywistość klubów studenckich, których bywalcy chcieliby pokazać, że wiedzą, o co chodzi w Mielnie).

Okazuje się, że klip będzie muzyczną pocztówką urodzinową adresowaną do kolegi, który aktualnie grzeje puchę. Podobno świat zza krat nie taki kolorowy, więc chłopaki wysyłają swojemu ziomkowi update z życia na wolności – będzie w nim coś wesołego, coś nostalgicznego i coś z wnętrza gangsta rapu jeszcze. Nie będzie w nim za to niczego ze sztampowego repertuaru hip-hopowych teledysków – video ma charakter całkowicie prywatny, wszelki nadbagaż jest tu zbędny.

Trudno wymienić wszystkie muzyczne nurty, z jakich czerpią, składając tę pocztówkę, ale najistotniejszym wydaje się cloud rap, w którym hip-hop łączy się z psychodelicznym beatem. Dzięki sporej dawce nostalgii słuszne może być też skojarzenie z chillwave’em.

Tym jednak, co mnie osobiście za serce chwyta, jest tekst. Gdzieś pomiędzy twardymi regułami życia a prawidłami prawdziwych męskich przyjaźni słodko wyśpiewuje się tutaj liryczny zwrot OTWORZĘ CI SERCE. Kontrastują z nim słodko-gorzkie refleksje:

bo świat ten dla nas taki piękny, tylko ludzie skurwysyny ciągle zaciskają zęby. Mają one zresztą swoją własną, niepodrabialną metaforykę (na przykład przysłowiowe „kłody pod nogi” zmieniają się w schody bardziej strome), a czasem korzystają ze wzruszająco „analogowych” klisz językowych – a ty dobry chłopaczyna, jeszcze dzieliłbyś się chlebem. Imponują mi też rozbuchane słowotwórczo kurwy rozjebuty czy samozwańce pierdolone, których znaczenia nie jestem w stanie przeniknąć, ale wciąż odnoszę się do nich z szacunkiem. Dodatkowym bonusem z tej samej półki są budujące napięcie, enigmatyczne wtrącenia w stylu nienawidzę, ale czuję, że potrzebna ta nienawiść i potrzebna była miłość, abym nie musiał dziś zabić.

Polecam i daję maksymalną ilość gwiazdek.