Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

„Sklejam swoją opowieść”. Rozmowa z Karoliną Czarnecką

Rozmowy /

Po wykonaniu piosenki Hera, koka, hasz, LSD na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej w 2014 roku została okrzyknięta „królową Internetu” – miliony Polaków zaczęły nucić przewrotny tekst i rozpoznawać młodą aktorkę z Białegostoku. Co robi Karolina Czarnecka dwa lata po pamiętnym występie, gdy internety nieco ucichły?

Martyna Słowik: We wszystkich wywiadach po twoim występie na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej w 2014 roku, wydawałaś się trochę ogłuszona tym całym zamieszaniem wokół ciebie. Coś się zmieniło od tamtego czasu?

Karolina Czarnecka: Wiele się zmieniło. Choćby tak czysto statystycznie. Powstało trochę nowych kawałków. Rozbudowujemy i urozmaicamy materiał. Mam nadzieję, że koncert będzie udany (rozmawiamy przed występem Karoliny w krakowskim Pięknym Psie – przyp. MS).

Ale czy zdążyłaś się uspokoić?

Tak. Mam wrażenie, że jestem w stanie uspokojenia. Choć to raczej nie stan, a pewnego rodzaju proces.

Zastanawiam się nad tą sytuacją i staram się wyciągnąć wnioski. Rozmyślam trochę o roli przypadku i losu, trochę o odpowiedzialności artystów…

Filozoficznie.

Po prostu takie myśli mnie dopadają. Studenckie ciepełko, w którym wykonuje się zadania profesorów i spełnia ich wymogi, przekształciło się w wolność tworzenia swoich własnych myśli. Zmieniam przestrzenie. Z ciepłych pieleszy idę do trudnego świata.

Spotkały cię jakieś przykrości w szkole aktorskiej po występie z piosenką Hera, koka, hasz, LSD?

Było różnie. Niektórzy mi kibicowali. Dostałam nawet nagrodę od rektora o ujmującym tytule „Niespodzianka Roku” (śmiech).

To znacznie lepiej niż „zonk” z pamiętnego programu Zygmunta Chajzera.

Zdecydowanie. Czy spotkały mnie przykrości? Myślę, że one wynikają trochę z tego, co sami stwarzamy wokół. Jestem na etapie sklejania tej swojej opowieści w całość. Muszę ją sobie chyba opowiedzieć od początku do końca.

Patrząc z boku?

Trochę tak. Chcę zrozumieć to, co się stało. Podjąć decyzję, co robić dalej.

W tym, co teraz robisz, jest więcej bycia aktorką czy jednak piosenkarką?

Jakoś to się równoważy… (zawiesza głos). Chociaż prawdę mówiąc, muzyka przeważa. Mimo że gram w Pożarze w Burdelu, który jest aktorskim przedsięwzięciem, to tam też jest muzyka. Zagrałam w filmie Wszystko gra, ale on był musicalem. I do tego jeszcze koncertowanie… Rzeczywiście, muzyka góruje.

Co o sobie myślisz? Jesteś sprytna i wybitna?

Jestem w wieku budowania poczucia własnej wartości. Zwłaszcza w rozwoju kobiety to jest ważne, żeby zdać sobie sprawę z wartości, którą w sobie niesiemy, co jest trudne z wielu powodów: przeszłości, przyszłości, sytuacji politycznej (śmiech).

Jak śpiewam piosenkę Sprytna i wybitna na koncertach, to traktuję ją jako medytację i afirmację. Projekcję tego, że tak, jestem sprytna i wybitna, jestem śliczna, higieniczna.

A jak kończy się koncert i zaczyna normalne życie? Zdarzają się chwile zwątpienia?

Jest ich mnóstwo. Odczuwałam to zwłaszcza przy tworzeniu EP-ki (minipłyta Karoliny – przyp. MS). Już nawet nie mówię o warstwie artystycznej, tylko bycia w świecie biznesu. Człowiek jest w stanie popełnić wiele błędów, czasem świadomych, wynikających z głupoty, czasem z tego, że odpuszcza.

Jestem na takim etapie, na którym nie mogę dopuścić do siebie myśli, że jestem „fu”, „be”, okropna, bo są pewne realne cele i na nich trzeba się koncentrować. A jak mam kryzysy, to sobie tłumaczę, że one generują rozwój.

W wywiadach, które oglądałam i czytałam, sprawiałaś wrażenie miłej, uśmiechniętej dziewczyny, trochę oszołomionej internetowym sukcesem, ale w żadnym nie zauważyłam tego pazura ze sceny. A przecież na pewno jest coś, co wkurza Karolinę Czarnecką, podnosi jej ciśnienie, zmienia wyraz twarzy i ton głosu.

Dużo rzeczy mnie wkurwia. Najbardziej chyba niemówienie wprost, owijanie, zwłaszcza w gronie przyjaciół. Wkurwia mnie też w sobie wiele rzeczy.

Co najbardziej?

Te wahania co do poczucia własnej wartości.

Tak, byłam oszołomiona, jakaś taka pogubiona. Szczerze mówiąc, nie lubię oglądać tych wywiadów.

Udzielać chyba też nie.

Teraz za wiele ich nie ma, jestem w fazie przejściowej. Jakoś to sobie wszystko rozkładam i rozplanowuje, a czy lubię, czy nie lubię… to też zależy od pytań (śmiech).

Jak przyszłaś, to twoja mina mówiła: „Jeszcze się zastanowię, czy pogadamy”.

Jestem w lekkim amoku. Trochę głodna. Wiem, że czekałaś tutaj od 17. Czasami potrafię robić groźne miny. To taki kamuflaż.

Co w tobie nie daje spać kolegom?

Nie wiem.

Jak sobie radzisz w tej Warszawie, w której każdy sobie rzepkę skrobie i trzeba rozpychać się łokciami?

Pożar w Burdelu dał mi poczucie przynależności do grupy, czego w Warszawie – w przeciwieństwie do Białegostoku – mi brakowało. Dzięki temu samotność nie była tak okrutna. Chociaż poczucie samotności zależy też od nas samych: czy się zamykamy, czy się nie zamykamy, a to zamknięcie daje czasami mylny obraz nas samych. Takie mam teraz rozkminy… Staram się docierać coraz głębiej, do miejsc jeszcze nieodkrytych.

Warszawski wyścig szczurów – czujesz go na sobie?

Staram się być wolna od tego. Jakoś mi się to udaje. Rywalizacja, zazdrość – to wszystko naturalne stany i emocje. Muszą funkcjonować. Ja ten wyścig szczurów przekładałam na zdrową rywalizację. Czasami jest ciężko, ale się staram.

Pożar w Burdelu to grupa kabaretowa: z absurdalnym humorem, wulgarnością, lirycyzmem, komentująca rzeczywistość społeczno-polityczną. Nie boisz się tego?

Dla mnie Burdel jest miejscem, które otwiera głowę widza i nas, aktorów. Także na sytuacje polityczne. Daje pewną wolność i to ona generuje w widzach poczucie swobody. Możliwość puszczenia tu i teraz tych wszystkich napięć i hamulców. Jestem bardzo związana z tą grupą. Będąc w szkole, zawsze bardzo chciałam mieć swoją. Było do tego parę podejść, nieudanych między innymi dlatego, że wyjechałam z Białegostoku do Warszawy. W Burdelu jest mi dobrze.

Otworzyliśmy teraz klub Dzika Strona Wisły na Pradze i tam też kwitną małe projekty. Miałam tam ostatnio premierę Szamanki Miasta. Burdel otwiera mi nowe możliwości i daje wolność.

Pożar w Burdelu ma wiele trafnych spostrzeżeń o warszawskiej, więc i polskiej rzeczywistości. Czy ty, jako Karolina Czarnecka, też starasz się wnikliwie obserwować i komentować? Zapisujesz coś? Dzielisz się uwagami?

Widzę różne rzeczy: niektóre mnie frapują, interesują, innych się boję, przerażają mnie, są takie, które chciałabym zmienić. Dyskusje, tak, pojawiają się. Choć nie ma zbyt wielu ludzi, z którymi możesz te spostrzeżenia wymienić i dojść do czegoś konstruktywnego. Jeżeli chodzi o zapisywanie, to przełamałam swój strach i klecę, notuję.

Jest taka osoba, do której zawsze uderzasz po radę?

Jest.

Z branży?

Koniec końców decyzje trzeba podejmować samemu. I to też mnie wkurwia! Chociaż jedną decyzję mógłby za mnie ktoś podjąć. Wtedy mogłabym wyluzować i odpuścić. Nie brać tego wszystkiego na poważnie.

Co myślisz o tym, co się dzieje teraz w Polsce?

Czytam, wnikam, śledzę. Chcę wiedzieć, w jakim momencie się znajduję, a sytuacja w państwie jest ważnym punktem odniesienia. I im bardziej w to wchodzę, tym bardziej mnie to niestety przeraża. Dużo strachu i lęku rozpylają nad naszymi głowami. Trzeba być bardzo czujnym, żeby nie dać się zwieść, żeby nie dać sobie zrobić wody z mózgu. Staram się nie dać zwariować, przekuwam to na naukę uważności. Wiele dysonansów. Niepokoją mnie sytuacje w moim rodzinnym mieście. Ale dość strachu, liczę na trzeźwość umysłu. I na wolność.

Uważasz, że ta wartość jest zagrożona?

Tak.

Jak powstała grupa, z którą dzisiaj zagrasz koncert?

Najpierw nagrałam EP-kę, krótką płytę. Wydałam ją, nie wiedząc do końca, jak to się robi i od czego zacząć. Michał Walczak napisał teksty. Do każdego etapu Tiny wzięłam innego muzyka, więc ta płyta była takim zlepkiem. Nie myśląc o koncertach, skupiłam się na płycie.

Mój team koncertowy składa się z Michała Siwaka, który zrobił podkłady do EP-ki, perkusisty Marcina Wypicha, i trójki dęciaków, jednego z nich znam z podstawówki, siedzieliśmy razem w ławce – Mateusz Łupiński. Do tego dwaj jego bracia – Bartłomiej i Kuba.

Te numery, które nagrywam z Czwórką czy ze VSHOODem, my sobie aranżujemy na nasz zespół i gramy. To EP-ka właśnie – szkic, zajawka, przymiarka. Zobaczymy, co będzie dalej.

Uzależniasz się?

Jestem na etapie rozprawy z osobowością uzależnioną.

Od czego?

Od tego, co tkwi poza tobą. Od tego się uzależniamy przecież. To zawsze jest czynnik, który jest poza nami. A my musimy tę sprytną i wybitną w sobie znaleźć, zaufać, pokochać.

Ale od czego ty najbardziej? Od ludzi, kawy, ekscytacji, innych emocji?

To pytanie wykorzystam na promocję płyty i wtedy powiem, od czego jestem uzależniona (śmiech).

Ej, wszystkie prawa do pytań zastrzeżone!

No po co ja mam teraz o tym mówić. Mam cichy czas. Jak będzie bliżej nowej płyty, to wtedy. Trzeba myśleć biznesowo.

Nieźle cię wytrenowali.

Ale wtedy też możemy się spotkać i porozmawiać.

Pijesz kawę?

Czasem, ale nie jestem uzależniona. Rzuciłam ten trunek, kiedy uznałam, że jednak za dużo tych uzależnień. Poszło to bardzo łatwo. Poproszę ten wywiad do autoryzacji! (śmiech)

Cholera, myślałam, że się obejdzie.

Z tytułem! (śmiech)

„Zawsze byłam w opozycji, oczekuję propozycji”. Jakich?

Teraz myślę, że w zasadzie ich nie oczekuję, a sama je muszę wytworzyć. W swoim ogródku zasiać swoje ziarna. Nie ulegać za bardzo temu, co przychodzi. Świadomie generować to, co chcę, żeby przyszło.

Kiedy kolejna płyta?

A! Oczekuję oczywiście sponsorów na płytę! (śmiech)

Muzyczne inspiracje.

Dużo hip-hopu. Oprócz tego reggae. Gdy byłam małą dziewczynką, słuchałam tego, co puszczali moi rodzice. Madonna, dużo było musicalu Metro. Na pewno jestem też disneyowska. Poza tym, ci z Klubu 27, w tym Amy Winehouse, której jestem fanką. Kto jeszcze? Ella Fitzgerald, Sarah Vaughan, Nina Simone. Z polskich wykonawców na pewno Nosowska (zaczyna śpiewać) „są chwileee, gdy wolałabym martwym widzieeć cię”. Miałam też moment grubego electro. Mam umysł otwarty na muzykę. Jestem rozstrzelona. Szukam.