Z coraz większym trudem podejmujemy ryzyko oglądania serialu, o którym nigdy wcześniej nie słyszeliśmy, nawet jeśli mógłby okazać się miłą podróżą w nieznane krainy tego świata. Najczęściej słysząc kolejne proponowane przez znajomych tytuły, odpowiadamy kunsztownymi wymówkami: „nie oglądam seriali o zombie”, „nie oglądam seriali o mężczyznach idących przez las”, „nie lubię procedurali”, „nie lubię podkładanego śmiechu”, „nie lubię małżeństw żyjących na przedmieściach”.
Gdy się nad tym zastanowić, współczesny widz musi wkładać coraz więcej wysiłku w omijanie przeszkód stojących na drodze do serialu – jeśli nie idealnego, to przynajmniej wartego poświęcenia mu rozpaczliwie kurczącego się czasu. Serial będący strzałem w dziesiątkę, jeśli chodzi o nasze popkulturowe potrzeby, jest jak święty Graal – wciąż poszukiwany. W oczekiwaniu na niego warto jednak spróbować rzeczy mniej spektakularnych, ale skutecznie uprzyjemniających oczekiwanie na kolejną wielką telewizyjną narrację. Please Like Me doskonale się do tego nadaje.
Gdybym miała powiedzieć, o czym właściwie opowiada serial wymyślony i napisany przez australijskiego komika Josha Thomasa, miałabym spory problem. Wygląda na to, że czas australijski biegnie w tempie innym niż nasz – europejski, acz przesycony kulturą amerykańską. Wydaje się, że seriale też produkuje się inaczej (czyli nonszalancko, nieco chaotycznie, bezceremonialnie, spontanicznie), dlatego pewnie wielu z was może zdziwić to, że serial o miłych ludziach, którym przytrafiają się różne, na ogół mało spektakularne historie, wart jest uwagi.
Główny bohater Josh jest studentem (przynajmniej tak brzmi wersja oficjalna, przekazywana ojcu, sponsorującemu jego beztroskie eksplorowanie codziennego nie-dziania się), a odkrycie, że także gejem, stanowi oczywiście punkt zwrotny w jego życiu. Nie jest jednak źródłem żadnej traumy ani dramatu, życie toczy się dalej, tylko w innym kierunku. Dekoracje pozostają te same. Warto w tym miejscu wspomnieć, że akcja na ogół rozgrywa się w mieszkaniu Josha i jego współlokatora. Centrum ich życia stanowi salon, którego wystrój to mieszanka wszystkiego, co znaleźlibyście na strychach wielu polskich domów – niepasujące do niczego, ale wygodne kanapy, portrety psów, których nigdy nie spotkaliście, pledy zdobione w najodważniejsze wzory, zegar z kukułką, ozdoby choinkowe wiszące na regale niezależnie od pory roku oraz wiele innych przedmiotów niewiadomego przeznaczenia (jak np. nieco przerażające kukiełki zalegające na komodzie, mimo że dom od lat zamieszkiwany jest wyłącznie przez dorosłe osoby).
Josh i Tom niezbyt chętnie wychodzą z domu, sporo czasu spędzają na kanapach, rozmawiając o świecie, który częściej przychodzi do nich niż odwrotnie. Nie znaczy to, że są zupełnie reaktywni. Czasem decydują się na podejmowanie działań takich jak organizacja imprezy albo wyjście wieczorem do klubu, jednak najczęściej leżą, siedzą i mówią – niespiesznie i bez większego sensu. W zasadzie nie zajmują się niczym, ale nie w sitcomowo-odrażający sposób charakterystyczny dla bohatera o statusie wiecznego bezrobotnego. Status studenta wyraźnie pozwala im na beztroskie zawieszenie w próżni.
Please Like Me wraz ze swoją mało spektakularną fabułą, wpisuje się w nurt niszowych produkcji telewizyjnych, w których ważniejsza od samego wydarzenia jest reakcja bohaterów. Więcej dzieje się w sferze emocji, rozważań i strategii z cyklu „co należało zrobić, jak się zachować?” niż w sferze konkretnych działań. Można powiedzieć, że zeszłoroczny amerykański serial Spojrzenia w pewnej mierze nawiązuje do stylu australijskiej komedii, ale Please Like Me jest bardziej senne, leniwe i niespieszne, no i mocniej świeci tam słońce.
Please Like Me wpisuje się także w popularny obecnie trend seriali skierowanych do „młodych dorosłych”. W wielopiętrowej strukturze nowogeneracyjnych fabuł sporo miejsca zajmują tzw. seriale dziewczyńskie (o których szerzej będzie można przeczytać w majowym numerze czasopisma EKRANy, do czego zachęcam), jak choćby popularne Dziewczyny czy Broad City.
Wygląda na to, że coś zaczyna dziać się także po drugiej stronie barykady. Coraz śmielej kształtuje się chłopacka wersja tego pomysłu, dotychczas zarezerwowana dla seriali o gejach albo kinowych bromance’ów, jak filmy Judda Apatowa, zwłaszcza Supersamiec. Z pewnością jest to właściwy zwrot ku najszerszej i najwierniejszej grupie widzów, chętnie śledzących losy bohaterów podobnych do siebie i borykających się z trudami wkraczania w dorosłość.
Please Like Me nie stara się skłaniać w stronę widowni LGBTQ ani heteroseksualnej. Fakt, że bohaterowie są w swoich wyborach seksualnych tak samo niezdecydowani, nieudolni i nieporadni zarówno w przypadku postaci homo-, jak i heteroseksualnych, dowodzi, iż twórca nie dba o parytety. Wychodzi raczej z założenia, że większym problemem od orientacji seksualnej jego postaci jest niemożność i niechęć do zagospodarowania świata nieustannie dziejącego się za oknem.
Please Like Me, podobnie jak Spojrzenia, pokazuje, że wszelkie dramaty, jakie się nam przytrafiają, są w gruncie rzeczy zupełnie zwyczajnym i regularnym wydarzeniem nie tylko w skali świata, ale choćby lokalnej społeczności. Ktoś umiera, ktoś inny ma depresję, gdzieś rodzi się dziecko. Brzmi banalnie i tak właśnie wygląda to w serialu. Życie rutynowo toczy się dalej. Josh jest miłym chłopakiem, którego nie sposób nie lubić, chociaż właściwie nie zabiega specjalnie o sympatię widza. Szybko się zakochuje i odkochuje, nie do końca możemy rozstrzygnąć, jakie uczucia przypadają mu w udziale.
Bohaterowie mimo swojej zwyczajności mogą być oskarżani o socjopatię, ponieważ ich znudzenie, niewzruszenie, brak zainteresowania życiem społecznym i jakimkolwiek innym bywają czasem zastanawiające. Można powiedzieć, że lecząca się z depresji matka Josha jest dużo bardziej żywiołową postacią niż on – dającą upust emocjom, szukającą sposobu na wyjście z choroby. Najprawdopodobniej rezygnacja z farmakologii nie jest dla niej najlepszym wyjściem, ale przynajmniej dowodzi, że w każdym momencie swojego życia szuka intensywności.
Mimo licznych dylematów emocjonalnych, czy moralnych Josha i jego matki, ocierających się (na ogół przez przypadek) o sferę sacrum, świat Please Like Me jest na wskroś świecki, a wizyty w kościele okazują się incydentalną pomyłką. W mieszkaniu bohaterów pełno jest jednak ikonografii religijnej – Josh posiada nawet pokrowiec na smartfona z wizerunkiem Jezusa co wydaje się nieporozumieniem albo żartem, którego źródeł nie pamiętają oni sami.
Zazwyczaj od seriali oczekujemy, że wraz z bohaterami przejdziemy odcinek od punktu A do B, po drodze doświadczając różnych wydarzeń i wzbogaceni tymi doświadczeniami rozstaniemy się z danym tytułem, gdy droga dobiegnie końca (wyjątek stanowią opery mydlane, gdzie B nawet nie migocze na horyzoncie). W przypadku Please Like Me, nawet bardziej niż w przypadku Spojrzeń, nie towarzyszymy ściśle wytyczonej drodze ewolucji bohaterów, a jedynie – podobnie jak oni sami – jesteśmy włóczęgami bez pomysłu nie tylko na cel wędrówki, ale i jej poszczególne etapy. Obcym i niecodziennym odczuciem jest przebywanie z bohaterami, których mimo kolejnych odcinków wciąż znamy słabo, którzy trochę kręcą się w kółko, a trochę wymyślają sobie siebie na nowo każdego dnia. Niemniej jednak jest to w jakiś sposób atrakcyjne i przykuwające uwagę. Wygląda na to, że Australijczycy to bardzo dziwni ludzie i na dodatek wcale nie robią z tego tajemnicy. Trzeci sezon wkrótce!