Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Sciencia sexualis (,,Masters Of Sex”)

Artykuły /

Wysyp akademickiego i okołoakademickiego (fachowo określanego jako aca-fan) kontentu na temat emancypacyjnej roli telewizji w jej drugim, złotym okresie postępuje już od kilku lat. Formę telewizyjną postawiono w jednym szeregu ze słowami ,,sztuka” i ,,wartość”, wszyscy chcą badać seriale w kontekście kulturowym, te są więc odważne, subwersywne, przełamujące społeczne tabu. Grzebią głęboko w mrokach amerykańskiej psyche i generalnie pozwalają sobie na dużo więcej niż współczesne kino.

Seriale emancypują społeczności LGBTQ (The L World, Queer as Folk), otwierają dyskusję nad problematyką posthumanizmu (True Blood, Battlestar Galactica) i dekonstruują wszystko (American Horror Story), jedynie teksty o nich stają się powoli skrojonymi według emancypującego wzorca ready-made’ami. Telewizja wydaje się sprzymierzeńcem kobiet w walce o feministyczne postulaty. To wszystko prawda, nie wiem, kto chciałby żyć na planecie bez seriali, trudno znaleźć dziś lepszą rozrywkę niż wielogodzinny ciąg typu ,,cały-sezon-w-jedną-noc”, zwłaszcza odkąd dobra literatura pop skończyła się wraz Harrym Potterem i Insygniami Śmierci (pamiętny rok 2008). Uwiedziona osiemdziesięcioma pięcioma punktami w skali metacritic.com sięgam więc po nowy serial ze stajni hitów Showtime, który ma w tytule ,,seks” i jest ponoć prokobiecy. Czego chcieć więcej?

Masters of Sex jest zbudowany z najlepiej dobranych komponentów telewizji jakościowej: kontrowersyjny temat, narcystyczny, ironiczny antybohater, wysublimowana warstwa wizualna. Wykorzystuje się tu również hajp na retro i kulturową nostalgię za czasami, gdy wszystkie kobiety nosiły dobre skrojone spódnice i czerwone szminki. W oczekiwaniu na Mad Menów konsument kultury popularnej musi się czymś raczyć. Masters… wychwalany jest przez amerykańskich krytyków za świetne aktorstwo (och Caitlin Fitzgerald…) i nieprzeciętną historię pokazującą narodziny amerykańskiej kontrkultury i początek wyzwolenia seksualnego. Bohaterem serii jest bowiem ambitny ginekolog William Masters i jego asystentka Virginia Johnson, pionierzy nowej dyscypliny naukowej, którzy rewolucjonizują badania nad ludzką seksualnością i w 1966 roku publikują wyniki swoich wieloletnich badań w bestsellerowej książce Human Sexual Response. Masters zamienia przyjemność seksualną w słupki i grafy, dzieli stosunek seksualny na etapy, analizuje typy szczytowania, opracowuje podstawy terapii patologii seksualnych i edukuje. Jest też praktykującym anglikaninem i oddanym Republikaninem, aby dodać jego postaci nieco ambiwalencji. Zasługi teamu Mastersa i Johnson są bezsprzeczne, otworzyli oni bowiem drzwi profesjonalnej, bezpruderyjnej dyskusji na temat seksu, która zaowocowała obaleniem narosłych wokół niego mitów (m.in. tego o szkodliwości masturbacji). Przy okazji jednak konstruując kolejne, równie zaciemniające obraz ludzkiej seksualności i ars amandi.

Życie erotyczne w erze przed doktorem Mastersem jest bowiem ukazane jako zamknięte w sztywnym gorsecie konserwatywnej moralności, przy zgaszonym świetle, gdzie nikt nikomu nie robi fellatio czy minety i jest smutno. Oczywiście na takim stanie rzeczy najwięcej traciły kobiety, jako jednostki nieco bardziej wyrafinowane erotycznie niźli prostolinijni mężczyźni – nie mogąc wyartykułować swoich fantazji, musiały cierpiętniczo znosić brak orgazmów. Do czasu! W teleologicznie poprowadzonej narracji (od wieków ciemnych do przyjścia seks-Mesjasza obdarowującego każdego darem szczytowania) serial Showtime’u utwierdza naszą wiarę w obyczajowy progres i liberalizację zmysłowości. Dzięki Bogu, że nie żyjemy już jak nasze matki i babki, którym wypada jeno współczuć. Dzisiejsza rzekoma emancypacja odbywa się więc kosztem historii, którą zaczynamy pamiętać w pewien specyficzny, zmediatyzowany sposób. Nie jest to zjawisko ostatnich lat, raczej fenomen telewizji w ogóle. W nieco zakurzonym tekście z 1995 roku, amerykańska teoretyczka Lynn Spiegel, badając powtórki seriali dla kobiet, pokazywała, w jaki sposób telewizja reprezentuje i zniekształca przeszłość, konstruując typ pamięci popularnej, celebrującej jednocześnie nieunikniony progres i dzisiejszy nowy wspaniały świat.

Podobnym mechanizmem posługuje się również kino, konstruując mity na temat historii. Dla lata temu w kinach oparte na popularnej powieści Służące uczyły nas wstydliwej historii segregacji rasowej, używając do tego postaci Emmy Stone, która za pomocą zaklęcia ,,uroczość” prowadziła czarne kobiety ku wyzwoleniu, zanim Martin Luther King zdążył w ogóle pomyśleć: ,,prawa obywatelskie”. Murzyni, a zwłaszcza kobiety, potrzebują bowiem białych, liberalnych liderów jak dr Masters czy Emmy Stone, którzy poprowadzą ich ku zbawieniu. Opresyjny system – choć patriarchalny i rasistowski – potrafi wyprodukować jednostki prawe i rewolucyjne, które zmieniają świat. Wszystko kończy się dobrze, once again, America saved the world. W przypadku Służących narracja ,,tyle już osiągnęliśmy” osładza nieco status quo, w którym masowa inkarceracja  młodych Afroamerykanów tworzy de facto podstawy nowej segregacji społecznej.

Powracając jednak do naszego głównego, serialowego tematu: zanim otworzymy szampana w geście zwycięstwa Erosa i uwierzymy we wstydliwą seksualną przeszłość, warto przypomnieć lekcję Foucaulta z Woli wiedzy, gdzie dekonstruuje on hipotezę o represji seksualności, która miałaby ulegać rozluźnieniu wraz z pojawieniem się nowoczesności i dyskursu o seksie. Stary druh Michel przypomina: nigdy nie istniało tyle ośrodków władzy, nigdy czujność nie była równie jawna i rozgadana: nigdy nie płonęło tyle rozprzestrzeniających się ognisk intensywnej rozkoszy i uporczywej władzy.

Ewa Drygalska

(ur. 1984) – absolwentka filmoznawstwa i doktorantka w Instytucie Amerykanistyki UJ, gdzie przygotowuje pracę doktorską na temat kina blaxploitation. Lubi rap i filozofię postsekularną. Żartuje, że jest feministką.