Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Robinson Crusoe we własnym domu, czyli „The Society” (Popteksty)

Artykuły /

Niewiele powieści wywarło większy wpływ na rozwój tego literackiego gatunku niż Przypadki Robinsona Crusoe Daniela Defoe. Nie tylko liczba filozoficznych i filologicznych interpretacji jest imponująca. Także wpływ na twórczość innych autorów zdaje się nie do przecenienia. Mowa jednak nie tylko o dziełach wybitnych, w których pojawiają się nawiązania do XVIII-wiecznej powieści, jak poezja Elizabeth Bishop, Emil, czyli o wychowaniu Rousseau czy już współczesna powieść pt. Foe J. M. Coetzee’ego. To, co może się wydawać istotniejsze, to wyobraźnia i schemat podróży w nieznane, próba kolonialnego okiełznania tego, co nieznane i obce. Innymi słowy: czynienia sobie poddanymi i ziemi, i ludzi. 

Powód, dla którego Crusoe udaje się w podróż, zdaje się budzić mniejsze zainteresowanie niż cały dalszy przebieg wydarzeń. Najważniejszym etapem tej historii jest niedobrowolny, choć trwający aż 28 lat, pobyt na tropikalnej wyspie. Crusoe wyruszał w podróż nie jako dojrzały podróżnik, ale nastolatek buntujący się przeciw rodzicom. Niesiony fantazją o awanturniczym i pełnym przygód życiu, sprzeciwia się ojcu, który zaplanował dla niego karierę kupca lub uczonego. Kiedy kończy 19 lat podejmuje nagłą decyzję:

Minął znowu rok. Ojciec i matka nalegali, bym obrał jakiś określony zawód, ja jednak głuchy byłem na ich serdeczne napomnienia i wreszcie zawrzałem gniewem z powodu tego oporu przeciw mojej woli.

Pewnego dnia podjąłem małą wycieczkę do miasta portowego Hull […]. Nagle czyjaś dłoń spoczęła mi na ramieniu, a obejrzawszy się ujrzałem kolegę szkolnego tuż przy sobie. Pozdrowił mnie serdecznie, spytał, co robię w Hull i powiedział, że okręt jego ojca stoi tu na kotwicy, nazajutrz zaś rusza do Londynu. Znając jeszcze ze szkoły me skłonności marynarskie zaproponował, bym siadł na ich okręt i wraz z nim odbył tę podróż, która nic mnie kosztować nie będzie. 

Pokusie tej oprzeć się nie byłem w stanie.

Nie myśląc o rodzicach, nie zawiadamiając ich nawet o zamiarze, nie bacząc zgoła na skutki tego nierozsądnego, lekkomyślnego i buntowniczego postępku, wsiadłem dnia 1 września na odpływający do Londynu okręt.*

Właściwa opowieść o podróżach poprzedzona jest niewielką ilością informacji na temat bohatera, jego dotychczasowego życia, a nawet – osobowości. W autokrytycznym tonie narratora słychać nie tylko wyrzuty sumienia i poczucie winy. Wyraźne zdaje się też – całkiem zwyczajne, szczególnie zważywszy na okoliczności – połączenie zażenowania błędami młodości i ledwie skrywanej dumy z powodu własnej brawury. Wszyscy znamy ciąg dalszy tej historii oraz rozmach Defoe w opisywaniu nieznanych lądów. Crusoe rozpoczyna swoją podróż bez przygotowania, bez planu, bez potrzebnej wiedzy, a nawet bez choćby mglistej wizji jej zakończenia. Jest nastolatkiem na morzu, który ma pewność tylko co do jednego – że pociąga go przygoda. W czasie, gdy trafia na wyspę, nie jest już oczywiście tym samym bohaterem. Ma już dwadzieścia kilka lat, za sobą kilka dramatycznych historii i wiedzę, co dokładnie oznaczają „przygody na morzu”. Życie na wyspie nie jest jednak częścią jego planu.

Pierwsze rozdziały powieści Defoe zawsze zdawały mi się przesycone rozpaczą nastolatka popełniającego błąd, którego nie potrafi już naprawić. Poznałem teraz całą szkaradę mego postępku i powiedziałem sobie, że opuszczając potajemnie i niewdzięcznie rodziców, w pełni zasługuję na najcięższą karę nieba. Wizja kary mogłaby jednak dawać nadzieję na cofnięcie się w czasie i powrót do domu. Crusoe od powrotu dzieli jeszcze niemal całe życie; bohaterów współczesnego serialu The Society – coś o wiele bardziej tajemniczego niż czas. Wbrew swojej performowanej dorosłości, dopiero gdy bohaterowie widzą, że są pozostawieni sami sobie, orientują się, że są nie tylko niedojrzali, ale wręcz, że czują się dziećmi. I jak Crusoe na statku, pragną tylko odpokutować bliżej nieokreślone winy, wrócić do rodzin i poddać się regułom dotąd znanego życia.

Oświeceniowy z ducha tytuł serialu sugeruje o wiele większe ambicje twórców niż w przypadku przeciętnej produkcji dla młodzieży. Lekkość i przewidywalność narracji, niezobowiązująca fabuła połączona ze schematycznymi kreacjami postaci, bardzo szybko zaczyna funkcjonować wyłącznie jako ramowa konwencja – nie zaś punkt dojścia serialu. Nastolatkowie z fikcyjnego miasta położonego w Connecticut zdają się niczym nie odróżniać od bohaterów takich telewizyjnych hitów jak Pretty Little Liars czy Riverdale. Mimo że od jakiegoś czasu w mieście wyczuwalny jest nieprzyjemny zapach o nieokreślonym źródle, a na murach pojawiają się biblijne napisy, wszystko zdaje się z grubsza przewidywalne. Kiedy jednak nastolatkowie zostają wysłani na autobusową wycieczkę, świat, który dotąd znali – znika. Nagle odwołany wyjazd kończy się nie w ramionach uśmiechniętych rodziców, wraz z którymi chwilę później zasiądą do kolacji w perfekcyjnie zaprojektowanych domach. Pozornie wszystko wygląda tak samo – budynki, ulice, miejsca użytku publicznego, a jednak – poza naszymi niedoszłymi wycieczkowiczami – miasto staje się bezludne. Wrażenie wymarłej makiety wzmacnia brak internetowego ani telefonicznego kontaktu ze światem zewnętrznym, powstaje tym samym skojarzenie z konwencją postapokaliptyczną. Za dużą cześć wrażeń z pierwszych odcinków odpowiada doświadczenie uncanny. Zarówno po stronie serialowej młodzieży, która miota się pomiędzy poczuciem obcości a znajomości tego osobliwego miejsca, jak i widza, który pozornie ogląda serial młodzieżowy, znalazł się jednak w wirze oświeceniowej wyobraźni. Rzecz jasna scenariusz serialu można kojarzyć z bardziej współczesnymi narracjami – Pozostawionymi czy Miasteczkiem Wayward Pines. Wracanie do XVIII wieku – literackiego i filozoficznego – może się wydawać zbyteczne. –Nie po to jednak dorosły widz ogląda telewizję dla nastolatków, żeby pozostać z tym, co najbliższe lub najbardziej oczywiste. 

https://www.youtube.com/watch?v=UJzU-b5EU9c

Twórcy The Society zdecydowali się na kilka chwytów, które mogą wydawać się wysoce wątpliwe. Bohaterowie używają telefonów, aby komunikować się między sobą; woda, prąd i ogrzewanie dopiero od pewnego momentu stają się ich zmartwieniem – nie zmienia to jednak faktu, że w magiczny sposób są w miasteczku zapewnione. Do tego dochodzi tuzin innych detali, które bacznego widza mogą razić w podobnym stopniu co plastikowa scenografia Quo Vadis z 2001 roku. Paradoksalnie jednak dzięki temu można dostrzec oryginalność The Society – to serial eksperymentalny nie na poziomie artystycznym, ale myślowym; nieperfekcyjny, ale zajmujący; kulawy fabularnie, ale błyskotliwy i przenikliwy. Próbujący wykorzystać pewnego rodzaju umowność schematów narracyjnych, hiperekspresję i porywczość bohaterów – charakterystyczne dla seriali młodzieżowych – dla stworzenia serialu na modłę oświeceniowych opowieści o człowieku, o regułach rządzących społeczeństwem, wreszcie dla eksperymentu psychologicznego budzącego skojarzenia z projektami Zimbardo. Stworzona w ten sposób fabuła nie jest, rzecz jasna, pełnowymiarową analizą filozoficzno-socjologiczną, ale ekscytującą fantazją. Nie zawsze budowaną w sposób przewidywalny, w dużej mierze opartą na miksie Blidungsroman i wyobraźni epoki wielkiej kolonizacji. Ta refleksja pojawia się zresztą kilkakrotnie w samym serialu. Bohaterowie nie tylko czują się „nowymi ludźmi”, ale także ich eskapady czy próby uprawiania ziemi budzą skojarzenia z ekspansją kolonizatorów Ameryki Północnej. Wygodnym rozwiązaniem scenariuszowym jest w tym kontekście niewprowadzenie żadnej grupy czy osady, na którą napotkaliby nastolatkowie.

Po okresie paniki i szoku następuje czas organizowania nowego życia w nowym mieście. Edukacja w amerykańskiej szkole średniej okazała się o tyle istotna, że stworzyła dla bohaterów punkt odniesienia dla tego, w jaki sposób nie tylko zawiązuje się „umowę społeczną”, ale też pozbawiła złudzeń, jak wielkie szanse powodzenia ma ten utopijny projekt. Lęki i potrzeby nowego społeczeństwa zdają się aż nazbyt oczywiste: zaopatrzenie, porządek, bezpieczeństwo. Stale obecne są też pytania o świat zewnętrzny – czy żyją jacyś inni ludzie? Co się stało z ich rodzinami? Czy to Bóg wystawia ich na próbę, czy może świat się już skończył? Refleksje z ducha teologiczne prędko zdają się schodzić na dalszy plan, podobnie jak rozważania o karze za grzechy i występki przeciwko rodzicom. I tak, jak Crusoe, bohaterowie The Society przystępują do pracy. To jeden z ciekawszych wątków serialu. To, w jaki sposób pokazywane są tu konflikty, spory, a nawet przemoc, zdaje się oczywiste – chwilami sprawia wręcz wrażenie koniecznej „przeszkody” czy też „perypetii” , bez której amerykańska narracja telewizyjna nie jest w stanie się obyć. Najbardziej zajmujące i najlepiej przemyślane scenariuszowo jest budowanie i organizowanie nowego społeczeństwa. Wybór – choć może należałoby powiedzieć: ustanowienie – władzy, wytworzenie mini-monarchii dziedzicznej i wykorzystanie motywu mordu założycielskiego, trójpodział władzy, racjonowanie żywności i wszelkich innych zasobów, wreszcie stworzenie grupy zwiadowczej, która poszukiwać będzie „życia” poza miasteczkiem. Fascynujące wydaje się wykorzystanie martwego – jak mogłoby się wydawać – schematu przygodowego, i powiązanie go ze ściśle współczesnymi elementami – zaopatrzeniem supermarketów, potrzebami medialnymi, a nawet highschoolową hierarchią społeczną. 

Wielkim atutem serialu jest też wprowadzenie dramatu obyczajowego do raczej nakierowanego na symbol i metaforę spektaklu. Mamy więc niespodziewany temat nastoletniego macierzyństwa i rodzicielstwa zastępczego, przemocy domowej, niepełnosprawności (rewelacyjny wątek głuchego nastolatka, którego języka uczą się inni „pozostawieni”) i nieheteronormatywności, a nawet relacji życia prywatnego i publicznego. Mikrospołeczeństwo nastolatków charakteryzuje się z jednej strony właściwą dla ich wieku kampową powagą, z drugiej zaś – reprodukuje problemy znanego im wcześniej społeczeństwa dorosłych. Doskonale pokazane są tu próby zażegnania konfliktów czy obrony ofiar, aż do etapu porewolucyjnego terroru. Grupa wyrazistych, pierwszoplanowych bohaterów otoczona jest bezimiennymi lub niezindywidualizowanymi postaciami. Wraz z rozwojem akcji ulega to zmianie, jednak istotnie zaznacza perspektywę, jaką przyjąć ma widz. Perspektywę tych, którzy przyjmują na siebie rolę odpowiedzialnych, nawet, jeżeli popełniają karygodne błędy. Interesująco rozegrano tu kwestię buntu wobec autorytarnej władzy, a także dywagacji, jakim oddają się bohaterowie, kiedy pojawiają się dylematy ściśle polityczne. Jakie ma być nowe społeczeństwo? Kapitalistyczne? Anarchistyczne? Czy to wina jednego z nastolatków, że nie miał ładnego domu w świecie „przed”? Albo zasługa innego, że miał? Czy przywileje mogą przetrwać nawet koniec świata? Kto wyznacza role? Kto dzieli jedzenie? Czy kara śmierci jest słuszna, jeżeli nie ma więzienia? 

Wplecenie w tę przesyconą wątkami opowieść kilku równoległych historii miłosnych, pozwala utrzymać The Society w znanych ramach. To, co stanowi o jego sukcesie, a więc szaleństwo w ramach konwencji serialu dla nastolatków, nie zostaje porzucone w połowie drogi. Wydaje się, że twórcy doskonale rozeznali się w możliwościach, jakie daje im ten gatunek. Pewnej swobodzie, a nawet niekonsekwencji, której nie znosi telewizja dla dorosłych. Fabule, która opiera się na najostrzej definiowanych pojęciach: winy, kary, prawdy, sprawiedliwości, społeczeństwa, prawa i przemocy. Bohaterach, którzy są nie tylko zmienni i ekspresyjni, ale też niekonsekwentni, niegodni zaufania i „nieprzygotowani” do swojej roli. Wreszcie istotny jest tu komponent wszechogarniającej tajemnicy i lęku przed tym, co jest, tym, co się wydarzyło i tym, co dopiero ma nadejść. To, czego doświadcza powieściowy Crusoe, to też poczucie niegotowości na bycie zdanym na siebie. Wszystko, co robi i obserwuje, jest nowe, a on – w swoich przygodach i doświadczeniach – całkowicie samotny. The Society, mimo wątków indywidualnych, jest przede wszystkim opowieścią o zbiorowości polegającej na niedoświadczonych rówieśnikach, poznającej siebie i świat, który jest niby-znany. To chyba najciekawsza zmiana, którą eksponuje ta serialowa robinsonada – nie czeka na nas już żaden nowy świat. To w naszym własnym zmuszeni będziemy zacząć na nowo, na własną rękę.  

* Daniel Defoe, Robinson Crusoe. Jego życia losy, doświadczenia i przypadki, tłum. Franciszek Mirandola. (wolnelektury.pl)

Projekt jest współfinansowany ze środków Miasta Krakowa.

Olga Szmidt

(ur. 1989) – krytyczka literacka i telewizyjna, doktor literaturoznawstwa, współzałożycielka i redaktor naczelna portalu Popmoderna. Pracuje w Katedrze Krytyki Współczesnej na Wydziale Polonistyki UJ, gdzie prowadzi zajęcia na temat kultury nowoczesnej, popkultury oraz współczesnej literatury światowej. Zajmuje się przede wszystkim zagadnieniem podmiotowości. Autorka m.in. książek „Korespondent Witkacy” (Universitas, 2014), „Kownacka. Ta od Plastusia” (Czarne, 2016) oraz „Autentyczność: stan krytyczny. Problem autentyczności w kulturze XXI wieku” (Universitas, 2019).