Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Realne stocka. O „Wiesławcu Deluxe” opowiada jego twórca

Rozmowy /

Aldona Kopkiewicz: Większość krytycznych wobec rzeczywistości memów korzysta z dość tradycyjnego repertuaru środków satyrycznych, są przede wszystkim ironiczne, i nawet gdy pojawia się nonsens, ich przesłanie pozostaje czytelne. Najważniejsze, by były zabawne. „Wiesławiec” jest gdzieś obok nich, ale zabawny nie jest. Zwykłe żarty ci nie wystarczyły?

WD: LOL. Zawsze myślałem, że jest zabawny. A tak na serio, to nie znam się na teoriach żartu, ale mi właśnie, kiedy go robiłem, to ten nonsens wydawał się wyjątkowo śmieszny, a zwykłe żarty typu „przychodzi baba do lekarza” albo „Polak, Niemiec i Rusek lecą samolotem i nagle Niemiec mówi…” – czerstwe i wyświechtane. Z genezą „Wiesławca” jest tak, że w pewnym momencie, po skończeniu studiów, przeżyłem pewne przeciążenie psychiczne i jego efektem było poczucie totalnego absurdu otaczających nas komunikatów perswazyjnych i informacyjnych. Początkiem „Wiesławca” był taki miniprojekt, w którym zestawiłem ze sobą wycięte i wklejone teksty z czegoś, co kiedyś było polską sferą publiczną, a potem osunęło się w jeden wielki internetowy tabloid. Wszystkie możliwe teksty zalecające odchudzanie, przepisy na ciasto ptysiowe z kremem, dyskurs zachwalający dynamikę silników Volkswagena Golfa „w półtoralitrowym benzyniaku”, połączone z komunikatami duszpasterskimi i korporacyjnymi zachętami do zakupu atrakcyjnych pakietów produktów finansowych i handlowania walutami na Foreksie, zestawione obok siebie, dały razem coś, co można określić jako ponowoczesny kolaż, w którym estetyka pastiszu jest jedyną możliwą odpowiedzią na całkowity absurd tej sieczki.

10547551_758695860848159_1273724902263371615_n

Poczucie, które możemy nazwać roboczo „nowoczesnym”, czyli wiara, że to wszystko razem coś jeszcze oznacza, stały się dla mnie niedostępne i „Wiesławiec” jest właśnie takim zapisem rozpadu psychiki, która w pewnym momencie reaguje na ten bełkot histerycznym chichotem. Potem, po paru miesiącach doszły obrazki bardziej „narracyjne”, silniej wyrażające jakieś wyraziste przekonania polityczne (czyli po prostu resentyment, gniew, że nie jest tak, jak być „powinno”), ale źródłem tej strony jest potrzeba wstania, wywrócenia przysłowiowego stolika, przy którym toczy się społeczna gra i biegania w kółko na zmianę wołając „przecież to bełkot, czy nie widzicie!?” i „kudkudak”.

Gdy powiedziałeś o tym bieganiu w kółko z odgłosem „kudkudak”, przypomniały mi się kurczaki ze „Stroszka”. A wracając do tego, co jest zabawne – zabawne są żarty oswojone, u ciebie jest chichot i nonsens zmontowany tak, że język i zdjęcia, którymi posługują się media, stają się przerażające. Twój kolaż nie krytykuje też rzeczywistości społecznej, ale sięga głębiej, do tego, jak jest ona wytwarzana przez telewizję i internet. Jak postrzegasz relację między tymi rzeczywistościami? Która z nich jest źródłem poczucia rozpadu?

Tak, kurczak ze Stroszka to dobry trop (na smutno), a na wesoło – teledysk Frontier Psychiatrist The Avalanches. Mnie się wydaje, że „Wiesławiec” mimo wszystko był jednak wesoły, bo stanowił ludzką i podmiotową reakcję na ten rozpad i bełkot, czyli – mimo że wszystkie te zestawienia zionęły otchłanią i przerażeniem – to jednak biorąc do ręki program Paint i używając narzędzi kopiuj-dopasuj rozmiar-wklej, miałem poczucie stawiania się obok tego absurdu i pokazywania otaczającemu nas totalitaryzmowi debilizmu środkowego palca. To trochę jak bieganie Osbourne’a Coxa z siekierą tylko bez passage à l’acte i prawdziwego mordowania.

Z JABŁKIEM

Co do kwestii telewizji i internetu, to myślę, że wszyscy czujemy mniej więcej to samo, czyli, że w latach 90. włączałaś jeden z trzech kanałów telewizji i tam leciały Miliard w rozumie, Wielka Gra, Laboratorium, Zwierzęta świata z aksamitnym głosem Krystyny Czubówny, magazyn literacki Pegaz, Teatr Telewizji itd. Właściwie jedynym kanałem, gdzie ten typowo nowoczesny, szkolny i anachroniczno elegancki rytm mówienia do dzisiaj się zachował, jest paradoksalnie telewizja Trwam i jeszcze niszowy program drugi Polskiego Radia, którego i tak nikt nie słucha, chyba że dla beki albo żeby się przez chwilę ponapinać na Bildung. Cała reszta, od TVN-u, przez kanały tematyczne, po tak zwaną Telewizję Publiczną, to jarmarczna turbomasakra coraz bardziej zmierzająca w stronę japońskich teleturniejów, oczywiście w specyficznej polskiej wersji: od gumowo uśmiechniętego Macieja Kurzajewskiego, który wykrzykuje patriotyczne slogany o pokrzepieniu serc i emocjach dostarczanych przez polskich skoczków narciarskich w przerwach między wciąganiem krech drogiego koksu w hotelu w Garmisch-Partenkirchen, po amerykańsko wyglądające housewife’y w łososiowych kostiumach, które w studiu telewizji śniadaniowej informują nas o kuchni fusion i modowych dodatkach.

Telewizor można wyłączyć i coraz więcej osób po prostu go nie ma.

Z kolei jeśli idzie o internet, to myślę, że wpadliśmy w pułapkę przyzwyczajeń, które przystające do rzeczywistości były w polskim przypadku jakieś 15 lat temu, a które dalej mają sens, ale nie Polsce, a krajach kapitalistycznego centrum: w Niemczech czy w Wielkiej Brytanii. Chodzi mi o to, że wydaje nam się, że jak wpiszemy w pole przeglądarki „www.rp.pl” albo „gazeta.pl”, to to, co się otworzy, w jakiś sposób będzie jeszcze przypominać papierową gazetę, tak jak internetowe wydanie „Die Zeit” czy „Frankfurter Allgemeine” niesie mniej więcej te same podstawowe informacje, co wersja kioskowa. Wiadomo, że tak nie jest, ale budzenie się z naiwności i wycieranie całego ciała z glutów potrafi trwać latami. W każdym razie, jesteśmy zarządzanym przez cyników krajem peryferyjnym i nie dla psa kiełbasa.

10338723_720436624674083_4482663305451217848_n

Jak dobrze wiemy, prawdziwy przekaz to nawet nie treść, ale sama forma: rytm i sposób podania. Wydaje mi się, że podstawowym efektem tej sieczki musi być przede wszystkim zanik możliwości istnienia pozycji, z której możesz zachować jeszcze jakiś krytyczny dystans. Kultura mainstreamu w Polsce jest dzisiaj kulturą okupacyjnej gadzinówki: w 1940 roku to były z jednej strony rozstrzelania, rekwizycje, wywózki Żydów, a z drugiej w kinie filmy w rodzaju Czy Lucyna to dziewczyna?. Dzisiaj chwilówki, komornicze egzekucje mieszkań otępiałych i niezdolnych do oporu emerytów, umowy o „pracę tymczasową” z różnymi „agencjami” i obozy pracy Amazona, a w telewizji Kinga Rusin. Kapitalizm peryferyjny jest zwykłym totalitaryzmem, a w Polsce nakłada się na niego dodatkowo ten perwersyjny, sarmacko-tradycyjno-katolicko-ludowy wymiar. Efekt całości to mielarka do buraków pastewnych, typowe, jak pisał Shuty w Zwale w 2004 roku, podrygiwanie przed ubojem.

Tak, udało ci się wydobyć ze zdjęć ze stocka polskie realne. Zapytam jednak wprost – co jest gorsze, telewizja czy internet? Internet pozwala jednak na więcej krytycyzmu dzięki temu, że jego użytkownicy uczestniczą w kształtowaniu treści i mają dostęp do mediów, w których się poruszają. Właśnie w sieci twoja twórczość może być ludzka i podmiotowa. I chyba może być taka bardziej, niż gdyby najpierw zawisła w galerii. Ale patrząc na sieć szerzej – jakie są szanse, że internet będzie jednak poszerzał emancypację? Czy wzrost dominacji obrazu nie sprawi, że już niedługo myślenie krytyczne będzie równie unikalne jak audycja, w której padają zdania wielokrotnie złożone o Bachu (bo ja słucham Dwójki właśnie w trybie melancholijnym).

Mam bardzo silną intuicję, że z punktu widzenia możliwości krytycznego dystansu i ilości przestrzeni, które daje nam medium, aby się w wybranym momencie wycofać i po prostu pomyśleć o tym, co się przeczytało, posłuchało czy obejrzało, istnieje proste continuum technologii: drukowana książka czy gazeta jest lepsza niż telewizja, telewizja dwukanałowa lepsza niż stukanałowa, a telewizja stukanałowa lepsza niż internet. Internet sam w sobie jest oczywiście potencjalnie fantastycznym medium, ale on jest dobry jako wizja demokratycznej sieci poziomych połączeń między ludźmi, którzy używają go jako po pierwsze bazy danych, a więc wszechbiblioteki z muzyką, filmami, książkami itd., a po drugie jako przestrzeni, w której wymienia się dłuższe komunikaty tekstowe na kształt listów.

Cała ta gadka o podmiotowości wobec obecnej formy interfejsu to jak mówienie głodnym i naćpanych katem Somalijczykom, którym rozdało się po nożu kuchennym z nierdzewnej stali, że nóż jest potencjalnie doskonałym narzędziem do przyrządzania wymyślnych potraw. Przecież oni się i tak tymi nożami pozabijają. Więc to, co jest decydujące w przypadku internetu, to nie to, do czego on służył jako elitarne medium w 1999 roku albo do czego mógłby służyć, gdyby ziściły się utopijne nadzieje twórców sieci. Decyduje to, do czego realnie służą strony, które połknęły internet i które mają nieprzypadkowo tę otępiająco-narkotyczną strukturę, która w jakiś tajemniczy sposób zmusza nas do trawienia naszego życia na kompulsywnym sprawdzaniu, czy coś się może nowego wydarzyło, podczas gdy nic się tak naprawdę tam nie wydarza – właśnie dlatego, że podczas kontaktu z nimi jesteśmy z konieczności pasywni jak naćpani degeneraci: Facebook, portale typu Onet czy Gazeta, YouTube, Pudelek, Twitter czy inne, jak mówi mój kolega, „nakładki na mózg”.

1897954_808978129153265_3609972829711265555_n

No, ale podobno wszystkie używki są dla ludzi, dopiero nałóg niszczy.

Mówienie, że każde narzędzie jest tak dobre, jak jego użytkownik, i że mamy wolny wybór, czy ślęczymy na Facebooku bez sensu, czy włączamy go raz na 3 dni by „sprawdzić pocztę” albo „pozostawać w kontakcie z ważnymi dla nas osobami” to typowo liberalne, ideologiczne pierdolenie. Struktura i funkcja tych stron jest dokładnie taka, jak nam się wydaje: to dysza wyrzucająca na twarz odchody pod ciśnieniem. Jedyną dobrą „dużą” stroną w necie jest Wikipedia, to jest wielkie dzieło, ale jego efekt (czyli to, czy faktycznie przeczytasz artykuł i przyjmiesz dostępną tam informację) jest niwelowany przez strukturę hiperlinków. I to jest problem całego internetu w pigułce: jest poszatkowany w taki sposób, że wymusza przeskoki uwagi, które rozkładają na części wyeksponowaną na niego psychikę. O mitycznej, pozytywnej roli Facebooka czy Twittera w organizowaniu się różnego rodzaju politycznie uświadomionych ruchów, od arabskiej wiosny, przez ruch anty-ACTA, po oburzonych, wolę się nie wypowiadać – nie używałem i nie uczestniczyłem. Tak czy siak, to jest powód, dla którego „Wiesławca” już nie ma. Zlikwidowany wraz z całym kontem na Facebooku. Od razu poczułem się lepiej, jakby znowu był 2002 rok i czasy pierwszych wersji gadu-gadu z listą znajomych w tekstowym komunikatorze, do których produkujemy linearne w formie minilisty.

Podsumowując, prawdziwie odważny gest to nie produkować te treści, ale odłączyć sobie wtyczkę. Dlatego nie mam też smartfona, ipada, czytnika itd. Ortodoksyjnie pozostaję przy trzymaniu laptopa w domu i noszeniu ze sobą jednej książki w torbie do czytania w podróży. Te podziały, podziały na strefy: pracy, rozrywki, komunikacji, konsumpcji, są dobrą i potrzebną rzeczą.

Obawiam się, że mało kto pójdzie w twoje ślady. Fejsik za bardzo ułatwia życie, nawet jeśli wysysa mózg. Poza tym tak miło jest wrócić po długiej przerwie, ilość lajków rośnie, przez chwilę czujemy się jak w domu.

Więc jak to będzie, podłączą nas wszystkich do spektaklu obrazów, by zrobić z nas odrealnione ciało odrealnionego kapitalizmu czy może jednak uda nam się wykorzystać tę możliwość, że Fejs to jakaś zalążkowa sfera publiczna?

Żeby usunąć się z Fejsa nie wystarczy zawiesić konto, ale trzeba je całkowicie wyczyścić, bo inaczej, przy pierwszej lepszej okazji, złamiemy się i wrócimy do punktu wyjścia: usunąć wszystkie zdjęcia, odlajkować wszystkie itemy, wywalić wszystkich znajomych, wypisać się z grup i iwentów, a na końcu najlepiej zmienić nazwę tego pustego konta na ciąg bezsensownych znaków, zmienić hasło na przypadkowe coś i spalić kartkę na której to zapisaliśmy – tylko wtedy to zadziała. A tak na serio, to w moim samousunięciu było dużo z przekory przeciwko jakiejkolwiek władzy – Facebook nie chce, żebyśmy się usuwali i uświadomienie sobie, że będąc w środku przede wszystkim realizujesz wolę jakiegoś Innego, kapitalistycznej maszyny, będącej przede wszystkim jakimś reżimem władzy, pomogło mi wkurwić się na tę sytuację na tyle, że podszedłem do tego bez sentymentów i nadmiernego zastanawiania się, czy usunięci znajomi uznają to za afront. To nie są znajomi, ale ich awatary, a awatary nie myślą, nie czują się, nie wkurwiają. Pomocny jest więc, jako gest krytyki na własny użytek, ten moment uświadomienia sobie natury tego zapośredniczenia, ujęcia interfejsu jako tylko interfejsu, bez naiwnego domniemywania, że coś jest za nim. Nie ma nic za nim, ale interfejs zrobi wszystko, żebyśmy myśleli, że tak właśnie jest, że reprezentuje on jakąś rzeczywistość. Myślę, że ten rachunek sumienia i odpowiedzenie sobie na pytanie  „co ja w ogóle tak naprawdę z tego mam, jak bardzo mnie to już przytruło i jak się z tym czuję?” każdy musi zrobić sobie sam.

10553389_762917993759279_3699158090205198573_n

Więc jeśli chodzi o potencjał krytyczny tego arcykomercyjnego produktu, którego każdy kolejny redesign był krokiem w złą stronę, i który przeżywa odpływ użytkowników w krajach rozwiniętych i jedzie tylko na podłączaniu pogłowia z Trzeciego Świata, to jestem zdecydowanie pesymistą. Główna funkcja tej żywej sfery publicznej, o której mówisz, jest taka, że ludzie myślą, że mają jeszcze ze swoimi znajomymi kontakt, skoro napisali im pod jakimś postem na FB opinię albo uczestniczyli w polemice, którą kiedyś musieliby odbyć w knajpie (wariant „Kraków”) albo na domówce u przyjaciół (wariant „Warszawa”). Fora na portalach to zazwyczaj anonimowy bluzg i chamówa, więc tego nawet nie rozpatruję, z wyjątkiem forów specjalistycznych, takich, gdzie stawiany jest konkretny, rzeczywisty problem: jakie wybrać głośniki do jakiego wzmacniacza? jaką wybrać gładź szpachlową? jak usunąć grzyb ze ściany? jaka trasa jest najlepsza, żeby pojechać rowerem z Krakowa do Katowic? itd., tam mamy do czynienia z rzeczywistą wymianą odpowiedzialnych i użytecznych opinii i wiedzy.

A co do spektaklu obrazów to nie wiem, odpowiedź na to pytanie leży chyba poza naszym stosunkiem do obrazu czy interfejsu, w słabości bądź sile głębszych, bardziej rzeczywistych instytucji bezpośredniej samoogranizacji. Ten temat jest na tyle złożony, a pytanie na tyle ogólne, że uchylę się od prorokowania.

1656199_664155396968873_1249942477_n

 

Cóż, warto czasem poćwiczyć wyobraźnię apokaliptyczną.

Tymczasem dzięki Fejsowi okazało się, że tak naprawdę większość z nas to tanie narcystyczne celebrytki, które od świata chcą tylko trochę jakiejkolwiek uwagi. W tym sensie za interfejsem stoją moim zdaniem rzeczywiści ludzie, awatary to nie są jakieś czyste pozory. I oni nie są już za bardzo jednostkami, a z drugiej strony łączą się raczej w fankluby niż wspólnoty. My akurat jesteśmy prawdopodobnie ostatnim pokoleniem, które pamięta życie bez Fejsa i dzięki tej pamięci właśnie jest w stanie się odłączyć.  To znaczy, mamy poczucie własnego wnętrza. Nie mówię o jakimś wielkim autentyzmie. Ale o minimalnym poczuciu odrębności własnego ja.

Nowoczesne wyobrażenia o indywidualności będą musiały zostać poddane ostrej rewizji, bo nagle cenne i wielce wywrotowe okazują się takie skłonności jak spowalnianie, opóźnianie, odkładanie. Takie prywatne occupy własnego życia. I w tym momencie krytyka mediów społecznościowych jest powtórzeniem krytyki powojennego kapitalizmu, w tym momencie, gdy przechwycił etos indywidualnych pragnień, by napędzać ćpanie bodźców i konsumpcję.

Nie mam już specjalnie za dużo do dodania, to mówiła już wcześniej w jakimś wywiadzie, nagle zaskakująco konserwatywna Masłowska, że przez te wszystkie fejsy, mmsy, smartfony, twittery i ipady wycieka nam dusza. Możliwe, że to w najogólniejszym sensie znaczy, że krytyki wymaga przede wszystkim forma, w jakiej konstruowane jest to coś, co kiedyś było sferą publiczną czy polityczną i że, nawet mając jak najbardziej lewicowe poglądy, w stosunku do festiwalu kretynizmu generowanego przez współczesny internet, powinno się przyjąć postawę zachowawczą, jawnie nakierowną na obronę resztek rozmontowywanych nowoczesnych instytucji.

Mimo wszystko mam nadzieję, że wrzucisz do sieci archiwum „Wiesławca”. 

10426342_730196227031456_4261123619888010678_n