Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Raport ze zlikwidowanej Polski (M. Okraska, „Nie ma i nie będzie”)

Recenzje /

Nie ma i nie będzie Magdaleny Okraski może być jedną z najważniejszych książek reporterskich i publicystycznych tego roku. A oby i kolejnych. To paradoks, bo wszystko w niej jest na bakier wobec trendów, przyzwyczajeń publiczności literackiej i tonów dominujących w dyskusji publicznej.

Omawianie tej książki na łamach portalu kulturalnego jest trochę nie na miejscu. Zamiast oceniać kunszt autorki, jej talent do opisywania detali, umiejętność rozmowy z bohaterami i przekazywania dalej ich opowieści, należy się raczej skupić na treści w sensie ścisłym. Trudno pogodzić wymogi stojące przed recenzentem z etyką obywatelską. O Nie ma i nie będzie powinno się dyskutować nie w portalach kulturalnych, a raczej w think tankach, urzędniczych gabinetach i wszędzie tam, gdzie czytuje się raczej raporty niż teksty (mimo wszystko) literackie. Podobnie jak o kwartalniku „Nowy Obywatel”, z którym związana jest autorka. Reportaż zdaje się zresztą przybraniem ideowej linii pisma w nową, bardziej popularną formułę. 

Nie ma i nie będzie to reporterska interwencja, pisana z autorskim zaangażowaniem, bez kompromisów i dzielenia włosa na czworo. Książka Okraski powstała na bazie doświadczeń naszych sąsiadów, krewnych, czasem nas samych. To opowieść o zniszczonych przemianami ustrojowymi miastach, społecznościach i połamanych życiorysach. Autorka dokonała wiwisekcji „polskiego cudu”, zbadała społeczne koszty transformacji ustrojowej. Zrobiła to wiarygodnie i opatrzyła dosadnymi komentarzami. A to wszystko w na tyle frapujący sposób, że lektura jest produktywna nie tylko ze względu na ważny temat i demaskatorską pasję, ale też oryginalność ujęcia, anegdoty i didaskalia. 

Książka Okraski łamie obyczaje i konwencje. W każdym akapicie różni się od wycyzelowanych, literacko dopieszczonych reportaży krajowych gwiazd gatunku. Czyta się ją jak notatki z badań terenowych, opracowanego edytorsko bloga lub profil w społecznościówce. Tak jakby napisano ją „bez filtrów”, skrótów, autorskich interwencji w zbierany materiał. Taka formuła z początku budzi opór, ale okazuje się być adekwatna do opisywanych spraw, do miejsc, w które Polska przysyłała, a i to rzadko, tylko reporterów. Kiedy rzeczywistość skrzeczy, ważne są wszystkie jej elementy. Wielkie tradycje przemysłowe Wałbrzycha są równie ciekawe jak historie lokalnych raperów i to, co pija się wieczorami na osiedlowym skwerze. Opis klatek schodowych w Będzinie mówi równie wiele, co obszernie przytaczane w bibliografii raporty i artykuły naukowe. 

Okraska ma talent do wyłuskiwania detali z rzeczywistości i przyglądania się im z uwagą. W Nie ma i nie będzie znaleźć można bodaj jedyną w polskim piśmiennictwie pochwałę kolorystycznego kociokwiku na osiedlach z wielkiej płyty, obszerne passusy na temat napisów na murach oraz napojów i jedzenia, które autorka pochłonęła w czasie pracy w terenie, a nawet użyteczności różnych typów garderoby w pracy reporterskiej. I, o dziwo, to się sprawdza. Tak jakby w filmie dokumentalnym zredukować  montaż do minimum, a pozostawić wszystkie szwy i duble. Wyjdzie trochę dziwnie, ale prawdziwiej, a kiedy ktoś to zrobi po raz pierwszy, to na dodatek innowacyjnie. 

Podobnie jest z opowieściami mieszkanek i mieszkańców opisywanych miast. Można odnieść wrażenie, że Okraska podsuwa im dyktafon nie po to, by wyłapać najciekawsze anegdoty lub sensacyjne wieści, ale żeby mogli się wygadać. Że to nie ona, a rozmówcy sterują nagraniem i losami reportażu. Na uniwersyteckim seminarium dziennikarskim lub w prestiżowej redakcji pewnie by to nie uszło, ale w tym wypadku takie obszerne cytowanie ma wymiar godnościowy. Bo nie chodzi o emocje inteligenckich odbiorców z miast wojewódzkich, ale o to, by znalazły swe miejsce w przestrzeni publicznej głosy z tych miast, którym rangę województwa odebrano. Reporterska książka stała się trybuną dla tych, nad którymi dotąd co najwyżej „pochylano się z troską”.

Okazuje się, że czasami improwizacja przynosi lepsze rezultaty niż solidne rzemiosło i sprawdzone dziennikarskie procedury. Okraska świadomie zrzeka się części władzy nad swoją opowieścią: Nie wiem, czego szukam, przez przynajmniej jedną trzecią czasu właściwie niczego. Chcę po prostu zobaczyć, dotknąć, zaciągnąć się zapachem tych konkretnych osiedli. Posłuchać, o czym mówią ekipy rozpijające pół litra i radlery na murku albo co krzyczy z balkonu niespecjalnie trzeźwy człowiek.

O ile taka anarchiczna metoda przynosi ciekawe i ważne treści, to jej stosowanie wiąże się z ryzykiem wystąpienia kiksów stylistycznych i niezbyt udanych metafor. Bardzo łatwo przychodzi natrząsanie się z karkołomnie pozestawianych zdań i akapitów. Choćby takich jak ten: przyjechałam, by z szacunkiem, ale jednak rozgrzebywać cudze tylko lekko zabliźnione rany, trącać je patykiem przypomnienia, a potem jeszcze raz. Chyba jednak nie warto po inteligencku kręcić noskiem, skoro pomimo estetycznego zgrzytu, pozwalają dowiedzieć się o współczesnej Polsce więcej niż z reportaży zgrabniejszych, za to znacznie uboższych w treści, podszytych paternalizmem i troską „dobrych państwa”, którzy na prowincji szukają raczej rozgrzeszenia niż prawdy. 

Okraska ma opinię autorki niepokornej, bezkompromisowej, niekiedy wręcz nieznośnej w lansowaniu niepopularnych poglądów. W publicystyce i poprzedniej książce Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu afiszuje się z zamiłowaniem do przaśności czy popularnych rozrywek oraz niechęcią do póz i mód uznawanych za inteligenckie. Spadają na nią zarzuty o ludomanię, „pisolewactwo”, „biedyzm”, jakobinizm. To trochę rykoszet krytyki kierowanej w stronę całego środowiska „Nowego Obywatela”, przełamującego główne linie sporu ideologicznego, trochę wynik jej kąśliwego stylu. Abstrahując od latających po Facebooku filipik oraz zażartych kłótni pod postami zapowiadającymi Nie ma i nie będzie, chciałbym zwrócić uwagę, że ani ten reportaż, ani gros działałności Okraski nie służy przyjemności czytelników. Raczej przeciwnie, ma wytrącać z samozadowolenia oraz zmuszać do intelektualnego i etycznego wysiłku. Choćby i za pomocą „patyka przypomnienia” lub głoszenia wyższości schabowego nad komosą ryżową. Ważne, że działa. 

Oprócz walorów poznawczych, etycznych i zajmującej (choć celowo nieco chaotycznej i chropawej) narracji, Nie ma i nie będzie ma również walor świadectwa historycznego. Okraska opisuje procesy z lat 90. XX wieku i okolic międzynarodowego kryzysu ekonomicznego z 2008 r. Po nich była jeszcze fala inwestycji infrastrukturalnych za eurofundusze oraz parę lat względnego prosperity. Potransformacyjne rany udało się trochę upudrować, a niemal każde z opisywanych miast zdobyło się na remonty i rewitalizacje. Od gospodarczej zapaści uwagę odwracają też pstrokate, choć schludne i zestandaryzowane gmachy marketów, dyskontów i stacji benzynowych. Rany są coraz mniej widoczne, choć nadal bolesne. Ważne, by kolejne fale modernizacji i upiększania pozostawiły w społecznej pamięci także robotniczy trud, zawiedzione nadzieje i doświadczenie kilku pokoleń Polaków z Myszkowa, Szczytna, Lidzbarka Welskiego. 

Prawda bywa nieprzyjemna, rzeczywistość miewa ostre kanty. Nie ma i nie będzie to  dobrze udokumentowany i poruszający raport ze sporej części kraju, której nie było dane cieszyć się zdobyczami transformacji. A często osiągano je ich kosztem. Mam nadzieję, że ta książka wywoła wielką dyskusję o stanie społeczeństwa, nawet jeśli wzbudzi niechęć i złośliwe komentarze. Lepiej się awanturować o słonia w pokoju, niż udawać, że go nie ma.

Magdalena Okraska

Nie ma i nie będzie

Korporacja Ha!art, 2022

Liczba stron: 312

Wydanie powstało dzięki wsparciu Krakowskiego Biura Festiwalowego i Krakowa Miasta Literatury UNESCO

Jan Bińczycki

(ur.1982) – bibliotekarz, publicysta, regionalista współzałożyciel kolektywu „Tłusty Druk”, co tydzień prowadzi program pod tą samą nazwą na kanale Reset Obywatelski.