Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Rajder: Zima z Noblistą

3/2024

Artykuły /

Anioły na śniegu, obraz krzyża… gdziekolwiek właściwie. Bóg, który jest, ale nie istnieje. Jon Fosse ze swoją dykcją, podobną do Bernharda, ale łagodniejszą. Jakby ostatnie totemy Europy. Skrawki świata katedr, zamków i rycerzy. 

Wigilię 2023 spędziłem, jeżdżąc po lasach i opustoszałych drogach w Zachodniopomorskiem. Niczym w Białości, którą przeczytałem kilka miesięcy później, chciałem po prostu pokonywać przestrzeń. Nawet jeśli jest zasypana, pozornie nieprzejezdna. Nawet jeśli była Wigilia i wszyscy siedzieli w domach, a ja z rodziną mojej partnerki mogłem spokojnie czekać w przyjemnej agroturystyce na pierwszą gwiazdkę.

Wzywały mnie droga i rower, który upchnąłem do samochodu. Musiałem przygotować się na spotkanie z tradycyjnymi emocjami, które tego dnia eksplodują. Bo nie trzeba wierzyć w Chrystusa, by pod koniec roku spotkać się z bliskimi i złożyć hołd egzystencji, jednocześnie patrząc na dzieci, które rzucają się na prezenty. Mając 36 lat, czuje się już ten dystans do dzieciństwa. Przy drzewku, nieważne, jak bardzo ekologicznym, obok radości najmłodszych, pojawiają się więc nagle umarli – nie tylko ci rzeczywiście nieżyjący, przez nas osobiście pożegnani, ale też wywietrzałe już miłości, urwane kontakty z poprzedniej pracy, koledzy z siłowni, przyjaciele z różnych etapów życia, którzy już dawno nie idą z nami przez życie. Albo po prostu odpłynęli w otchłań szaleństwa, jak mój kumpel Janek, który teraz, na jednym z podkarpackich rynków, opowiada coś o niebiosach. 

Tak więc jechałem. Mijałem stare, iglaste drzewa. Zanurzałem się stopniowo w ten chłód, bo wiedziałem, że przy świątecznej choince zmarli nie dadzą mi spokoju – w ostatnich latach nazbierało mi się ich sporo. Rzeczywistość nie pozwala dziś na głębokie znajomości, wymagające uwagi i skupienia. Wszystko potrafi być zdradliwe, jak niepozorny telefon z prostym How are you?, który w rzeczywistości zbiera dane o naszym głosie, by potem wyłudzać pieniądze od naszych znajomych, z naszego zhakowanego numeru. Ja wtedy, w grudniu, przeinwestowałem kryptowaluty i byłem po stronie ofiar współczesnej elektroniki – jak widać, są nimi nie tylko seniorzy. Nic więc dziwnego, że w wigilijną podróż nie wziąłem nawet rowerowego zegarka: nawet on wydawał mi się podejrzany. Chciałem błagać ośnieżone drzewa o ratunek? Nie. Właściwie nie wiem, co chciałem.

To idzie bardzo szybko: przelewasz z konta na portfel, z portfela na giełdy, z giełdy na magiczną appkę, z papki na giełdę, z giełdy do portfela, z portfela na konto… Kasa rośnie niewyobrażalnie szybko, rośnie na koncie. Widzisz to i szalejesz. Nagle zaczynasz myśleć o tych wszystkich bezsensownych gadżetach: zegarkach Omega, złotych amortyzatorach do roweru, nowym, designerskim subwooferze do gramofonu za miliony monet. Tyle tylko, że sprawy przybierają niecodzienny obrót – pisałem w reportażu, który nigdy się nie ukazał, bo ostatecznie wstydziłem się go opublikować. Wstydziłem się swojej naiwności, choć w knajpianych rozmowach obracałem wszystko w żart. Wstydziłem się swoich straconych 40 tysięcy. Nie chciałem dostawać współczujących listów. Raz na zawsze chciałem pożegnać pragnienie silnych bodźców, z którego nieustannie się leczę po odstawieniu alkoholu osiem lat temu. 

Dlatego nie dziwi mnie fakt, że Jon Fosse, również trzeźwy alkoholik, podejmuje w Septologii tematykę modlitwy, modlitwy w świecie, który dawno już nie wierzy w bogów, natomiast jak nigdy wcześniej docenia zbawienną moc medytacji (tego słowa ludzie boją się mniej niż „modlitwa”, a może czasami to to samo). Samotna przejażdżka rowerem w Wigilię to w sumie moja modlitwa, choćby o zbawienne endorfiny, by nie dać złapać się w zdradliwe sidła duchów tego dnia. 

Fosse to pisarz, o którym myślę, czytając Nocą Kafki : 

Pogrążony w nocy. Podobnie jak się czasem pochyla głowę, aby rozmyślać, tak pogrążyć się całkiem w nocy. Dokoła ludzie śpią. Małe widowisko, niewinne okłamywanie samego siebie, że śpią w domach, w solidnych łóżkach, pod solidnym dachem, wyciągnięci lub skuleni na materacach, na prześcieradłach, pod kołdrami, w rzeczywistości odnaleźli się jak kiedyś i jak potem w pustynnej okolicy – obozowisko na wolnym powietrzu, nieprzejrzana liczba ludzi, wojsko, naród, pod zimnym niebem na zimnej przestrzeni, powaleni tam, gdzie przedtem stali, z czołami wspartymi o ramiona, z twarzami zwróconymi ku ziemi, spokojnie oddychając. A ty czuwasz, jesteś jednym ze strażników, dostrzegasz następnego, wymachując głownią wydobytą ze stosu chrustu obok ciebie. Dlaczego czuwasz? Ktoś musi czuwać. Ktoś tu musi być.

W opisywanej przez Fossego samotności wszystko jest takie, jak zawsze: sobowtór, modlitwa, tysiące retrospekcji. Jego twórczość jest, jak u Kafki, „jak zawsze”: śmierć i pustka to wszystko, co panoszy się w głowie Norwega od wieków. Paradoks polega jednak na tym, że tu pokładana jest w nich wielka nadzieja. Próbując uchwycić rytm myśli i wszystkie związane z traumą ruchy jaźni ma się wrażenie wigoru. W Septologii błądzi się razem z narratorem, tak jak w Białości wyrusza się z nim w drogę. Wszystko po to, by wciąż czuć się człowiekiem na środku świata. By zapomnieć, że na co dzień jest się smaganym przez prądy – podstępne, elektroniczne media. By poczuć stare, dobre, choć ponure życie, z którego współczesna kultura technokratyczna kradnie emocje, wypełniając je różnymi postaciami cukru i glutaminianu sodu. Fast-food, można by rzec, funkcjonuje dziś w myśli, mowie, obrazie i dźwięku. Ale takie zdanie same w sobie jest ciężkostrawne, jak każda „wielka myśl”. Zostawiam je więc na marginesie.

Fosse pozwala docenić ból. Z ginącej Europy chce zachować znak krzyża, czymkolwiek on by był. Czuje się jednym z ostatnich potomków chrześcijaństwa, ale wie, że jego klan przegrał wojnę, przegrał właściwie wszystko. A mimo to hołubi w sobie stare zaklęcia: łacińskie modlitwy, gest przeżegnania. Chce widzieć życie takim, jakie opisywała je literatura, a gonitwę myśli pielęgnować, wsłuchiwać się w jej rytm. 

Tak więc jechałem przez śniegi w lesie, widząc nadchodzącą, pierwszą gwiazdkę, przed którą nawet w lesie nie mogłem się schować. Dopiero siedząc później przy stole, poczułem wielką ulgę: strach przed umarłymi minął, kiedy zrozumiałem, że ucieczki przed nimi nie ma, że są zawsze i wszędzie koło mnie, w myślach i mowie. A w dzień Wigilii wcale nie są bardziej widoczni, lecz po prostu również chcą biesiadować. Dlaczego niby im tego zabraniać? 

Tak też ciepło czułem się zwłaszcza z Drugim imieniem Fossego, z jego pozbawioną przecinków introspekcją, która zajmuje głowę w sposób niezwykle harmonijny, ale pozbawiony natarczywości. Greccy poeci, ze swoim heksametrem chcieli odtworzyć rytm serca. Fosse szuka rytmu myśli, jakby w serce już nie wierzył. Można tę książkę czytać wiele razy, bawić się jej smutkiem. Zapewne wielu widzi w niej wielkie tropy filozoficzne, ale czy nie wychodzą one już tylko niespodziewanie, wypełniając nas lękiem? A przecież równie dobrze tego lęku może nie być. Bo w resztkach nieistniejących już światów łatwo odnaleźć pocieszenie. 

Nie jestem wierzący, nawet w czasie pierwszej komunii nie byłem, ale cieszyłem się z roweru, który dostałem. W szkolnym wypracowaniu na religię oczywiście napisałem, że opłatek był dla mnie wtedy najważniejszym prezentem. Nie był. Rower miał stać się moją komunią, dotykiem anioła.

W dzień Wigilii, w trwającej śnieżycy przejechałem zaledwie 40 km. Przemarzły mi dłonie i stopy, nawet gorący prysznic nie był w stanie pomóc. Ale dosiadając się do kolacji czułem, że zajmuję miejsce dla zbłąkanego wędrowca. Wszyscy właściwie siedzą na takich, bo, wiadomo, małe widowisko, niewinne okłamywanie samego siebie, że śpią w domach, w solidnych łóżkach, pod solidnym dachem (…). Starzenie się to nabieranie świadomości, coraz mniej lęku. Dlaczego więc je wypierać?

Konrad Janczura

(ur.1988) – kiedyś dobrze zapowiadający się pisarz i krytyk, teraz... pracownik bankowego IT. Autor powieści „Przemytnicy” (Ha!art, 2017). Trzeźwy jak świnia miłośnik gier video