Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Pułapki postmodernizmu („Power/Rangers”)

Artykuły /

24 lutego 2015 roku amerykański producent filmów niezależnych, Adi Shankar, publikuje w internecie fanowski film Power/Rangers będący autorską reinterpretacją słynnego serialu z lat dziewięćdziesiątych. W produkcji biorą udział między innymi James Van Der Beek (Dawson’s Creek) czy znana z roli Starbucks w Battlestar Gallactica, Katee Sackhoff. Jak na produkcję niezależną Power/Rangers charakteryzuje się wysoką jakością wykonania oraz równie wysokim poziomem brutalności. Przedstawia alternatywną wersję wydarzeń z seriali Mighty Morphin Power Rangers oraz Power Rangers Zeo. W tym drugim Imperium Maszyn przejmuje władzę nad światem, a poszczególni członkowie ekipy umierają w wyniku traum nabytych w trakcie wieloletniej walki ze złem. Poprzedzoną zresztą różnymi stadiami demoralizacji. Produkcja odniosła niezwykły sukces – na kanale Shankara na YouTubie została wyświetlona ponad czternaście milionów razy. Przeważająca większość opinii na temat Power/Rangers jest pozytywna – widzowie chwalili ją za odważny, mroczny klimat i deklarowali, że bardzo chętnie zobaczyliby oficjalną inkarnację Power Rangers stworzoną w podobnym duchu. Tego typu reakcja przerażają mnie na tylu poziomach, że aż nie wiem, od czego mam zacząć.

W wypowiedzi dla serwisu IGN Shankar wyjaśnia, że stworzył Power/Rangers jako parodię hollywoodzkiego trendu kreowania mrocznych i krwawych rebootów kultowych produkcji. Power Rangers nadawało się do tego znakomicie – ikoniczne elementy serialu (drużyna młodych ludzi uprawiających sztuki walki, wielkie roboty, wymyślne uzbrojenie, dużo scen akcji) bardzo łatwo można było sprowadzić do absurdu, dodając do formuły chociażby krew, przekleństwa czy goliznę. W wyniku tego powstała karykatura tak otwarcie przeszarżowana, że niepodobna uwierzyć w istnienie tych, którzy wzięli ją na poważnie. Szczególnie pamiętając o dobrodusznej, idealistycznej naturze oryginalnej inkarnacji Power Rangers. A jednak odbiór jest zaskakujący – większość osób, które obejrzały Power/Rangers, nie wychwyciło (programowanej przecież) satyry i zrozumiało ją w sposób całkowicie pozbawiony ironii – jako próbę stworzenia poważnej, mrocznej i depresyjnej wersji campowego hitu sprzed lat. Trudno powiedzieć, czyja to wina. Samego Shankara, który nie umiał ująć swojej produkcji w dostrzegalny na pierwszy rzut oka cudzysłów? Czy też raczej popkulturowego status quo, które już w takim stopniu zaimpregnowało wyobraźnię widzów, że nie są w stanie odróżnić satyry od pełnych ambicji, śmiertelnie poważnych reinterpretacji. Jakby nie było, odbiór Power/Rangers to popkulturowa mutacja słynnego prawa Poego – bez wyraźnie zakomunikowanych intencji twórcy widz nie jest w stanie określić, czy dzieło ma wydźwięk ironiczny czy poważny.

 

Dojrzały – to słowo regularnie przewija się w komentarzach i opiniach odnośnie do Power/Rangers. Fani oficjalnej wersji zarzucają jej przede wszystkim infantylność. Produkcja Shankara odbierana jest za to jako bliższa rzeczywistości, łatwiejsza do przyjęcia i jakościowo lepsza. Co jest o tyle ironiczne, że Power/Rangers wcale nie jest ani bardziej realistyczne, ani bardziej dojrzałe od parodiowanego materiału. Przegina równie mocno, ale w inną stronę – zamiast ciepłego, naiwnego idealizmu, jakim charakteryzuje się oryginał, widz dostaje zimny, ale równie naiwny i przerysowany cynizm. Ta sama wartość – inny zwrot. Power/Rangers wygląda jak ucieleśnienie fetyszy nabuzowanego hormonami nastolatka wymagającego od popkultury golizny, krwi, przeszarżowania i adrenalinowego kopa – doprawdy, trudno dopatrywać się tu jakkolwiek rozumianej „dojrzałości”. Bliżej niej znajdują się takie zachowania jak branie odpowiedzialności za swoje czyny, dbanie o innych ludzi i szukanie kompromisów – tych wszystkich banalnych, ale ważnych rzeczy uczy oryginalna wersja Power Rangers, chyba znacznie dojrzalsza od satyry Shankara.

Jest jeszcze jeden poziom, na którym Power/Rangers zawodzi jako fan film – nie został stworzony przez fanów. Wybór takiego, a nie innego materiału wyjściowego podyktowany był pragmatyzmem, co sprawiło, że sama esencja marki została zakłamana i złożona na ołtarzu (nieudanej) satyry. Power Rangers we wszystkich swoich dotychczasowych inkarnacjach był – i jest nadal – opowieścią o dobru tkwiącym w każdym człowieku. O tym, jak szlachetność, lojalność i oddanie tryumfują nad bezmyślnym okrucieństwem – czasem ujawniając się w niespodziewanych miejscach i niespodziewanych okolicznościach. Jednym z najznamienitszych przykładów takiego podejścia jest kultowa scena z finału Power Rangers In Space, w której Mięśniak i Czacha prowadzą mieszkańców Angel Grove do partyzanckiej walki z inwazją kosmitów. Dwóch nieudaczników i niezbyt rozgarniętych dręczycieli zdobywa się na niespodziewany akt odwagi i szlachetności. To swoisty symbol tego, czym w istocie jest Power Rangers – jednym z ostatnich bastionów szczerej, bezpretensjonalnej szlachetności we współczesnej, przesiąkniętej cynizmem kulturze popularnej. W produkcji Shankara Mięśniak i Czacha zdradzają Rangersów, pośrednio doprowadzając do śmierci jednego z nich. Bastion upada i tę wersję zapamiętają wszyscy. O szlachetnej postawie „prawdziwych” Mięśniaka i Czachy pamiętać będą tylko nieliczni.

Zgubiliśmy się. Gdzieś pomiędzy jednym a drugim poziomem ironii, remiksując remiksy, żonglując konwencjami, przepisując od nowa stare historie, tworząc popkulturowe palimpsesty – straciliśmy perspektywę. Co gorsza, jesteśmy na tym etapie, na którym trudno się zatrzymać i opamiętać. Jeśli ktoś miał co do tego jakiekolwiek wątpliwości, publikacja fan filmu Power/Rangers i – co ważniejsze – reakcja nań stanowi dowód ostateczny i niepodważalny.