Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Przywieźć do domu miłość. Rozmowa z Julią Bereżko-Kamińską

Rozmowy /

Moja znajomość z Julią Bereżko-Kamińską mogła być jedną z wielu przyjaźni nawiązanych w mediach społecznościowych. Nie wymieniałyśmy się życzeniami świątecznymi, a uporczywe przypomnienia Facebooka o urodzinach pozostawały bez reakcji. Dopiero rozmowa o ukraińskich pisarzach w Krakowie stworzyła okazję do spotkania.

Miejsce spotkania nie budziło wątpliwości. W Krakowie jest tylko jeden lokal, w którym można znaleźć prawdziwie ukraińskiego ducha. Kawiarnio-księgarnia Nić stwarza niesamowicie domowy klimat. Przyszłam tu godzinę wcześniej, aby chłonąć atmosferę i spokojnie zjeść kawałek medovika. Siorbiąc herbatę, obserwowałam, jak migają świąteczne lampki, których w kawiarni wciąż jest bardzo dużo. Gdy tak mijał mi czas, nawet nie zauważyłam, jak nadeszła Julia Bereżko-Kamińska. 

Nasza rozmowa, którą na samym początku postanowiłam przeprowadzić „jak należy”, szybko skręciła w inną stronę. To ostatecznie pomogło mi lepiej zrozumieć rozmówczynię i jej historię. Nie planowałam pytać o wojnę, ponieważ nie każdy jest gotowy podzielić się tak traumatycznym doświadczeniem. Mimo to nie ominęłyśmy tego tematu, Julia Bereżko-Kamińska niemal od razu otworzyła na mnie swoje serce, za co bardzo jej dziękuję. 

Rozmowa została przeprowadzona w języku ukraińskim. Niniejszy zapis jest jej późniejszym przekładem.

***

Yelizaveta Voskovniuk: Z zebranych przeze mnie informacji wynika, że jest pani dziennikarką i pisarką, członkinią Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy.

Julia Bereżko-Kamińska: Таk, zgadza się.

Lecimy dalej. Dotychczas napisała pani osiem tomików poetyckich. 

Tak, oprócz tego jeszcze jedną książkę non-fiction i dwie we współautorstwie. Pierwsza to Viktor Czukarin. Niezwyciężony, a druga jest w druku. To w pewnym stopniu dziennik wojenny – ukaże się pod tytułem Ukraina. Piekielny 2022. Jestem także redaktorką wielu książek poetyckich i prozatorskich. Łącznie to liczba około osiemdziesięciu publikacji w ciągu ostatnich trzech lat. 

Jest pani niesamowicie produktywna. Mam nadzieję, że pozostaje czas na sen.

W czasie wojny przyłączyłam się do przygotowania tylko dziesięciu książek. 

Co warto dodać do tej krótkiej listy z Wikipedii, aby czytelnicy poznali prawdziwą Julię Bereżko-Kamińską?

Dodałabym „była rezydentka Instytutu Literatury w Krakowie i prowadząca projektu Polska-Ukraina. Wspólnota pisarzy”. Temu aktualnie się poświęcam. Przypomniałam sobie jeszcze, że przez dwa miesiące pracowałam w warszawskiej stacji radiowej, gdzie prowadziłam dwa programy: Krakowscy goście i Czasowniki.

Wiem, że do wybuchu wojny mieszkała pani w Buczy. 

Tak, to prawda.

Niestety, nie musimy tłumaczyć czytelnikowi, gdzie znajduje się Bucza, bo drastyczne zdjęcia zbrodni Rosjan w tym mieście były na szpaltach największych światowych mediów. Jestem ciekawa, w jaki sposób zdecydowała się pani na przeprowadzkę do Krakowa i dlaczego padło właśnie na to miasto?

Wyjeżdżałam z rodziną z Buczy w stanie całkowitej nieświadomości i niepewności. Kiedy pojawił się zasięg i udało mi się doładować komórkę, zatelefonowałam do przyjaciół i powiedziałam, że żyjemy i że jedziemy w kierunku Kijowa, a potem nie wiem, co dalej. Byłam w całkowitym szoku. Zostaliśmy na nocleg w Czerniowcach, a dalej napisałam na Facebooku pytanie „Dokąd mam się udać?”. Moi znajomi zaczęli doradzać różne kraje. Dostałam mnóstwo ofert od osób, które były gotowe nas przyjąć. Jeden przyjaciel napisał: „Może chcesz pojechać do Krakowa? Mam znajomego pianistę, który zapewni wam dach nad głową”. Od razu odpowiedziałam „tak”. Sercem odczułam, że nie Paryż, nie Hiszpania, tylko Kraków. Mieszkamy teraz z rodziną u wybitnego amerykańskiego pianisty Kevina Kennera. Przyjął nas u siebie, całkiem obcych ludzi. Otworzył dla nas drzwi swojego domu i powiedział „mieszkajcie”. To było dla nas ogromnym zaskoczeniem. Tak otrzymaliśmy możliwość rekonwalescencji. 

Nigdy pani nie żałowała, że decyzja padła na Kraków?

Nie. Uważam Kraków za miejsce swojego drugiego urodzenia, swoją drugą ojczyznę. Myślę, że kiedy wrócę do Ukrainy będzie mi trudno bez tego miasta. Na tyle dobrze czuję się w Krakowie, że jestem jak gdyby w domu. To uczucie bardzo mocne i prawdziwe. Jestem szczęśliwa, że w moim życiu znalazło się dla niego miejsce. Mam dziwne poczucie, że jeszcze będę miała w swym życiu coś ważnego i związanego z Krakowem. 

Jak rozumiem Kraków jest tymczasowym miejscem pobytu i planuje pani powrót do Ukrainy? 

Dla mnie wojna jest tymczasowym stanem i bardzo, bardzo chcę, żeby się jak najszybciej skończyła. Skończyła się naszym zwycięstwem. Jestem emocjonalnie i psychicznie bardzo zmęczona. Po prostu nie mam więcej sił, aby przeżywać wojnę. Bo to przeżycie nie tylko własnego losu, nie tylko tego, co odbywa się z moimi bliskimi, ale w ogóle ze wszystkimi ludźmi.

(Patrząc w pełne łez oczy Pani Julii, zauważyłam połączenie muzyki lat 80., głosów i śmiechu ludzi w kawiarni i drżącego głosu mojej współrozmówczyni, który wyłaniał się z tej kakofonii. W tym miejscu życie toczyło się pełną parą, mimo że w tej samej chwili gdzieś niedaleko ktoś je tracił.)  

W Instytucie Literatury brałam udział w organizacji konkursu literackiego Ukraińcy w Polsce: historia poratunku. Czytając prace konkursowe, przeżywałam po raz kolejny te straszne wydarzenia. Przepuściłam przez siebie więcej niż sto historii. Oprócz tego, cały czas mam do czynienia z podobnymi tekstami jako redaktorka. Nie mogę odetchnąć z ulgą i wrócić do zwykłych codziennych tematów. Muszę ciągle mierzyć się z informacjami wojennymi. Moja dusza jest znoszona. To wynik permanentnego stresu, który nie mija. Nie da się tego uniknąć, nie da się udawać, że tego nie ma. Trzeba z tym żyć i wypracować jakąś reakcję. Przez cały rok prawie nie pisałam wierszy. Bałam się zajrzeć w swoją duszę. Bałam się, że znów zacznę wyciągać z siebie wojnę. Dziś w nocy, po raz pierwszy od dawna, miałam ochotę napisać wiersz. I znowu wyszedł mi wiersz o wojnie. Wszystkie moje wiersze napisane po 24 lutego są o wojnie. Moje serce jak napięta struna. 

Od lewej: Julia Bereżko-Kamińska, Yelizaveta Voskovniuk

Mam wrażenie, że zawsze jest pani w samym środku życia literackiego ukraińskich pisarzy w Krakowie, więc nie ma lepszej osoby, żeby nakreślić portret ukraińskiej pisarki/pisarza na emigracji. Jaka ona/jaki on jest?

Przypominają mi się ostatnie jesienne liście na drzewach – tam, gdzie są jabłka czy ostatnie owoce, soczyste z nutką goryczy, jednocześnie mocne i wrażliwe. To są ludzie przygłuszeni i ogłuszeni wojną, którzy próbują odkryć ponownie kim są i co mają robić. Przemyśleć wojnę czy zachować swój wewnętrzny świat? To ludzie, którzy ciągle się zastanawiają, jak będąc tu, na wymuszonej emigracji, pomóc swojej ojczyźnie. Cierpią na atak paniki. Mimo traumy są bardzo silni. Są wrażliwi, bo mają jakby cieńszą warstwę skóry, co pomaga przemawiać do ludzi. Jednak dobrze rozumieją, że niedługo będą musieli wracać do domu, prowadzić i dawać nadzieję.

W Krakowie zostało uformowane dość ścisłe koło ukraińskich działaczy literackich. Czy to w pani ocenie zjawisko tymczasowe, czy może ono mieć przyszłość nawet po zakończeniu wojny, jako część polskiego ruchu literackiego?

Na początku chciałabym powiedzieć o fundamentalnej roli Instytutu Literatury. Jesteśmy bardzo wdzięczni za rezydencje, wsparcie i uwagę. To odgrywa bardzo ważną rolę w rozwoju literatury ukraińskiej, szczególnie w tych trudnych czasach. Myślę, że przebywanie ukraińskich pisarzy w Krakowie jest momentem historycznym – tak w życiu samego miasta, jak i Ukrainy. Na pewno pozostaną po tym jakieś ślady. Warto jednak dodać, że ta współpraca mogłaby być bliższa i bardziej produktywna. Warto oddawać głos nie tylko tym pisarkom/pisarzom, którzy fizycznie przebywają w Krakowie, ale i tym, którzy pozostali w Ukrainie.  

Trudno nie porównywać współczesnych ukraińskich literatów na emigracji z AUM (Artistic Ukrainian Movement), który oddziaływał po II wojnie światowej. Wtedy pisarze mieszkający w obozach DP na terenie Wschodnich Niemiec stworzyli podstawy współczesnej literatury ukraińskiej. Ci, którzy pozostali na terenie Związku Radzieckiego, byli objęci cenzurą. To był nasz front kulturalny, który gwarantował ciągłość rozwoju naszej literatury. Czy możemy powiedzieć, że ukraińskie grono literatów w Krakowie też jest frontem kulturalnym?  

Myślę, że tak. Nie wszystko da się docenić na bieżąco. Rezultaty większości działań zobaczymy w przyszłości. Na przykład, niedawno napisał do mnie wydawca z pytaniem, jakie utwory polskich pisarzy warto byłoby przełożyć na język ukraiński i na odwrót. Mnóstwo książek ukraińskich pisarzy wychodzi w Polsce. To zbliża obie kultury. Czuję personalną odpowiedzialność za to, żeby popularyzować polskich autorów w Ukrainie. Jesteśmy mentalnie i kulturalnie najbliżsi dla Polski i powinniśmy się lepiej poznać. Żadan czy Zabużko już od dawna są znani w Polsce. 

Ciekawe, że wspomniała pani akurat te dwa nazwiska. Wyprzedziło to moje następne pytanie. Kiedy studiowałam krytykę literacką na UJ większość moich kolegów i wykładowców potrafiła wymienić tylko ich. Kogo chciałaby pani dodać do tej listy?

Mamy wielu pisarzy godnych uwagi. Niedawno w Krakowie była Marjana Sawka. Uwielbiam jej twórczość poetycką. Warto też wspomnieć utwór Tamary Dudy Córeczka. Jest jeszcze Tania Pjankowa. Jej książka o Wielkim głodzie Wiek czerwonych mrówek wyszła w języku niemieckim i polskim. Poezja Olgi Olchowej – bardzo współczesna, ale zakorzeniona w ukraińskiej klasyce. Wczoraj prowadziłam spotkanie ze Stanisławem Calykiem w ramach projektu Polska-Ukraina. Wspólnota pisarzy. To niesamowicie ciekawy twórca. 

Jednym słowem, można przyjść do księgarni Nić i wybrać dowolny utwór z tej bogatej biblioteki.

Tak, na pewno. 

Wróćmy na chwilę do kulturalnego frontu ukraińskich pisarek/pisarzy w Krakowie. Jaki jest cel ich działalności?

Odpowiem na własnym przykładzie. Mam nie tylko jeden cel, a cały szereg zamierzeń. Pierwszy to rozwój, rozszerzenie własnych horyzontów. Drugi to reprezentacja własnego kraju – w pewnym stopniu jesteśmy „dyplomacją narodową”. Musimy pokazać, że Ukraina to państwo ludzi inteligentnych, głębokich, szczerych. Trzecie, to znalezienie siły, aby wrócić i pomagać odbudowywać ojczyznę. Nie możemy wszyscy wziąć broni i pójść walczyć. Robimy to, co umiemy – w miarę swoich możliwości. Musimy zmartwychwstać, zostać lepszymi ludźmi, inaczej nasze zwycięstwo nie będzie pełne. 

Kiedy zwyciężymy i wrócimy do domu, co przywieziemy z Krakowa?

Doświadczenie i miłość. Kiedy człowiek jest przepełniony miłością, potrafi uzdrawiać innych. Po fali nienawiści potrzebujemy oceanu miłości, bo tylko tak wyleczymy nasze rany. Nie mówię o tym, że musimy pokochać wroga. Ani nasze, ani przyszłe pokolenia nie będą potrafiły tego zrobić. Musimy uratować własne dusze. 

„Przywieźć do domu miłość” – to bardzo dobre podsumowanie naszej rozmowy. Czy chciałabym pani coś do niego jeszcze dodać?

Tylko wyrazić ogromną wdzięczność Polakom i Krakowowi. Chciałabym wrócić tu kiedyś jako zwykła turystka. Odkrywać jego kulturę, literaturę, historię. Przyjechać tu jako nowa osoba albo chociażby taka, jaką byłam kiedyś – do wojny.

Amen!

Ta krótka rozmowa z Julią Bereżko-Kamińską przypomniała mi, że wojna toczy się nie tylko na polu bitwy, ale i w każdym z nas. Zwyciężyć, to znaczy wybrać przyszłość, wybrać siebie. Zachować w sercu miłość i być gotowym podzielić się ze światem. Nie stracić w sobie ognia, który rozjaśniał nam drogę nawet w najciemniejsze dni.

Tekst jest częścią wydania tematycznego powstałego w ramach projektu „Kultura w akcji 3” współfinansowanego ze środków Miasta Krakowa