Przystanąć i pomilczeć (Myrosław Łajuk, „Bachmut”)
Wydanie
7/2025Autor
Marcin GaczkowskiIlustracja
Fragment okładki książkiBachmut stał się zbyt głośną nazwą. Krew pokryła nie tylko każdą płytę chodnikową, a odłamki rozorały nie tylko każdą ścianę. Ta krew i te odłamki przeradzają się na naszych oczach w paliwo historii. Bachmut to punkt, do którego będą wracać ludzie i całe wspólnoty – wracać i zastygać – przewiduje Myrosław Łajuk w relacji z miasta, którego już nie ma.
Osiemdziesięciotysięczna perełka lśniła na tle industrialnej szarzyzny ukraińskiego wschodu. Bachmut, przed wojną cichy i urokliwy, słynął w Ukrainie nie tylko z produkcji soli i wina. Uchodźcy wspominają dziś spacery po ulicach obsadzonych szpalerami drzew, zapach kwiatów, dziewiętnastowieczne kamienice, teatr, elegancki deptak z fontanną.
Od sierpnia 2022 roku do maja 2023 roku w mieście i jego malowniczych okolicach stoczono największą bitwę w Europie od czasu kapitulacji III Rzeszy. Pośród gruzów spoczęła nieujawniona liczba żołnierzy i cywilów. W maju 2023 roku okupant położył niedźwiedzią łapę na ostatnich skrawkach obróconego w perzynę miasta.
W buńczucznych doniesieniach kremlowskich propagandystów próżno jednak szukać informacji o zdobyciu Bachmutu. Z Moskwy rozniosły się za to meldunki ze świata równoległego: „Wyzwolenie Artiomowska!”. Taką nazwę nosiło to miasto w czasach ZSRR – ku czci rewolucjonisty i działacza bolszewickiego Artioma (pseudonim Fiodora Siergiejewa, bolszewika i watażki hybrydowej Doniecko-Krzyworoskiej Republiki Radzieckiej). Znamienne, że wraz z hordami Putina na Ukrainę naciera przeszłość. Na zagarniętych obszarach Rosjanie odkurzają sowieckie toponimy, wygrzebują z lamusa pomniki Lenina i ponownie zatykają je na postumentach.
W Polsce niebezpiecznie szybko przywykliśmy do wojny za wschodnią granicą, dofasonowaliśmy adekwatną terminologię i pojemne szufladki, w których składamy kolejne epizody ukraińskiej walki obronnej: ataki rakietowe, zbombardowane szpitale, uprowadzone dzieci, zgładzeni jeńcy, zaginieni bez wieści, oblężenia, wojna pozycyjna, masowe groby… To racjonalizacja. Zręczne lokowanie dzisiejszych realiów w utartym schemacie oswojonych narracji odziera rosyjski najazd na Ukrainę z grozy, udomawia go. A natłok informacji zmiękcza wymowę poszczególnych obrazów, zagłusza makabryczną prawdę o tym, że 24 lutego 2022 roku stanęliśmy u progu nowej epoki.
Lektura Bachmutu nie pozostawia nam wyboru. Musimy się zatrzymać. Przystanąć i pomilczeć. To ważne, bo w czwartym roku zawrotnego pędu historii nawet Ukraińcy gubią wspomnienia z pierwszych dni i miesięcy inwazji. Łajuk powraca do źródeł piśmiennictwa. Przypomina, że rolą pisarza jest nade wszystko utrwalanie, ocalenie od zapomnienia: czynów, gestów, zbrodni… Wspomnienie, świadectwo, migawka – często uprzedzają refleksję. Literatura zatem dokumentuje rzeczywistość. Ta zaś, jak konstatuje Łajuk, „triumfuje nad literaturą”.
Niełatwo klecić wiersze po tym, co zdarzyło się w Buczy. Wielu ukraińskim poetkom i poetom pióro odmawia dziś posłuszeństwa. Łajuk to pisarz z wyboru i zawodu, badacz literatury, wykładowca, poeta. Należy do autorów preferujących mozolną pracę nad tekstem, cyzelowanie, szlifowanie utworu. Ale dziś podkreśla, że należy się śpieszyć. Przy pracy nad Bachmutem odkrył zaskakujące powinowactwo reportażu i poezji. Oba gatunki, jak twierdzi, umożliwiają uchwycenie emocji. Nie warto zwlekać: nienapisany wiersz i relacja z miejsca wydarzeń rozwieją się w okamgnieniu. Emocje są ulotne.
Przed 24 lutego Łajuk nie planował być reportażystą, a tym bardziej reporterem wojennym. Ale wojna wywróciła do góry nogami plany wszystkich Ukrainek i Ukraińców. Jedna z bohaterek książki, niemal dziewięćdziesięcioletnia pani Ołeksandra, najchętniej wróciłaby pieszo z Kijowa do Bachmutu. Ksiądz Maksym, kapelan wojskowy, pewnie wolałby nadal pomagać bezdomnym w rodzinnej Odessie. Ratowniczka medyczna Karyna z przyjemnością skupiłaby się na studiach i pracy magisterskiej zatytułowanej Work-life balance, work-life interaction. Ale proporcje w interakcjach uległy zachwianiu. Wśród żołnierzy, ratowników i wolontariuszy widzimy doktorów fizyki, informatyków, rolników…
Książka składa się z dwóch części. W drugiej autor dopuszcza do głosu siebie sprzed 24 lutego – prozaika i badacza, literaturoznawcę i wykładowcę. Próbuje odmierzyć proporcje między życiem a literaturą. Opowiada o ukraińskim Donbasie. Frapuje rozważaniami i uogólnieniami: Dlaczego w literaturze ukraińskiej nie ma wielotomowych sag i epopei historycznych? Dlaczego ukraińscy gospodarze pędzą bimber, zamiast destylować whisky?
Ale najboleśniej kłują w oczy detale z pierwszej części. Łajuk udowadnia, że czasem warto maksymalnie przybliżyć obraz, żeby złapać dystans. Nie koloryzuje, nie uwodzi słowem. Dzięki oszczędności opisu czytelnik ma szansę zobaczyć, usłyszeć i poczuć wojnę. Z uwagą słuchamy bohaterów – nawet rosyjskich jeńców. Każdy wypowiada się własnymi słowami.
Autor podsuwa nam kolejne wątpliwości. Co mamy sądzić o tym, że w jednym oddziale walczą na froncie całe rodziny? Jak znoszą wojnę zwierzęta? Po co mieszkańcy sprzątają pomieszczenia w swoich doszczętnie zrujnowanych domach? Dlaczego nie przeprowadzono przymusowej ewakuacji ludności cywilnej? Jak to możliwe, że pośród gruzów wciąż żyją ludzie? Jakim cudem przy linii frontu nadal bawią się dzieci? Zamiast odpowiedzi roztaczają się przed nami kolejne historie. Nie zmyśliłby ich żaden literat.
Starałem się być okiem i uchem, mózgiem nie – deklaruje Łajuk. Bezpardonowa strategia. Ten reportaż obnaża nerw wojny, wyłuskuje oskórowaną emocję, okraszoną nieraz czarnym humorem. Dobrze, że mamy Bachmut przetłumaczony na polski, choć pewnie na niego nie zasłużyliśmy. Warto przedłużyć trwanie tej chwili – niepięknej, lecz wymownej.
Priorytetem jest dla mnie zawsze ludzka twarz. Staram się ją utrwalić. Nie ma dla mnie znaczenia, czy chodzi o dowódcę czy dziewiętnastoletniego żołnierza, który leży gdzieś w okopie, a za chwilę wyjdzie na pozycję – dodaje Łajuk w rozmowie z Iryną Sławinską.
Na kartach Bachmutu widzimy ich takimi, jakimi są. Dziewczyny i chłopaki. Nasi. Owszem, bez trudu rozpoznajemy w nich siebie i naszych najbliższych. Wkrótce to możemy być my.
Publikacja tekstu dofinansowana przez Centrum Mieroszewskiego w ramach III Otwartego Konkursu.
