Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Prawie śmieszny, prawie suspens, czyli o kolejnej produkcji Marvela („WandaVision”)

Recenzje /

WandaVision to produkcja amerykańskiej platformy streamingowej Disney+ z początku 2021 roku. Główna oś fabularna dotyczy historii dwójki bohaterów znanych z MCU: Wandy Maximoff aka Scarlett Witch (Elizabeth Olsen) i Visiona (Paul Bettany). Z góry warto zaznaczyć: bez choćby ogólnej znajomości MCU może być trudno; jeśli jednak widziało się, powiedzmy, Avengersów, można śmiało siadać do seansu – a że od kilku miesięcy Disney+ jest dostępne również dla polskich widzów, jest to przedsięwięcie nietrudne.

Zaczynamy więc: mamy Wandę, mamy Visiona. Oboje to superbohaterowie, którzy znajdują się w sitcomie nagrywanym w amerykańskim miasteczku Westview w latach 50.: ekran jest czarno-biały, niewidzialna publiczność się śmieje – wiemy więc, że coś jest nie tak, bo oglądamy serial w serialu bez słowa wyjaśnienia. Para głównych bohaterów też to czuje, a każde z nich musi wejść w nową rolę młodego małżeństwa na przedmieściach tak, by sąsiedzi nie zorientowali się, że owe coś nie gra. Bo w przeciwieństwie do Wandy i Visiona, pozostali ewidentnie czują się dobrze. 

Z początku łatwo odnieść wrażenie, że mamy do czynienia – z mniej lub bardziej oczywistą i udaną – komedią. W pierwszych kilku odcinkach bohaterowie przedstawiani są w różnych konwencjach sitcomowych z okresu 1950-2010. Twórcy czerpią z dobrze znanych widzom zabiegów humorystycznych i wizualnych, mamy zatem śmiech z puszki (tych, którzy go znieść wprost nie mogą, uspokajam: dosyć szybko się skończy), bardzo ekspresyjną mimikę, znoszenie granicy pomiędzy aktorem a widzem, tzw. confessionals, czyli momenty gdy postać opowiada widzom daną sytuacje ze swojego punktu widzenia. Te wystylizowane fragmenty są mocnym punktem WandaVision: czegoś takiego w MCU jeszcze nie było (mamy tu nawet piosenkę rodem z musicalu, napisaną przez małżeństwo Kristen Anderson-Lopez i Roberta Lopeza, znanych ze stworzenia utworów do obu części Krainy Lodu), a przyznać trzeba, że to uniwersum już dawno stało się po prostu przewidywalne. Chwilami estetyka kojarzyła mi się z innym, niestety anulowanym po dwóch sezonach – i, dla odmiany, świetnym – serialem Marvela: Agent Carter. To prawdziwa perełka na tle nabuzowanych męskim ego filmów MCU. Tutaj świat bohaterów, ową tajemniczą bańkę, tworzy bohaterka, jedna z niewielu wyrazistych kobiet w uniwersum Marvela, o statusie głównej heroski nie wspominając. Jej wrogiem również jest kobieca postać: Agnes/Agatha Harkness, grana przez Kathryn Hahn. To jeden z mocniejszych punktów serialu, bo dzięki niej – z pozoru pomocnej, ekstrawertycznej sąsiadce, w rzeczywistości kilkusetletniej czarownicy o potężnej mocy, postaci występującej w komiksach Marvela od lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku – ponowne oglądanie serialu ma sens. Tkwi on choćby w szukaniu wskazówek, tu i ówdzie podrzucanych widzom przez twórców, dowodzących, że (jak głosi piosenka z serialu) it was Agatha all along.

W drugiej części serialu coraz bardziej widoczne stają się elementy dramatyczne: wyjaśnia się tajemnica owej ,,teleportacji’’ bohaterów – czy w ogóle ich obecności w sitcomach, a nie w prawdziwym życiu – okazuje się, że za wszystkim stoi ogromne nieszczęście Wandy i jej rozpacz po utracie wszystkiego co bliskie. Równocześnie zmienia się atmosfera całości: widzowie dostrzegają coraz więcej spoza kolorowej bańki stworzonej przez Wandę, kolorystyka staje się ciemniejsza, poznajemy nowych bohaterów, zdecydowanie bardziej skomplikowanych niż postaci z sitcomu, a i stawka, o jaką walczą Wanda i Vision, staje się duża wyższa. 

WandaVision to idealny przykład stylu, w kierunku którego zmierza Marvel, czyli pewnego rodzaju serialowo-filmowej symbiozy, nieraz autoironicznej i tworzącej siatkę powiązań pomiędzy produkcjami, co udowadniały inne premiery z 2021 roku, np. Falcon i Zimowy Żołnierz oraz Loki. Wcześniej pojawiły się oczywiście już takie tytuły jak Agents of S.H.I.E.L.D., Marvel’s Daredevil czy Agent Carter, jednak nie miały one wielkiego wpływu na to, co działo się w filmach. Jednak wraz z wprowadzeniem Disney+ seriale zaczęły być produkowane w pełnej symbiozie z filmami i aby poznać pełną historię bohaterów kinowych, należy zasiąść przed srebrnym ekranem. To nowe zjawisko – mamy z nim wszak do czynienia zaledwie od kilku miesięcy – zwiastuje coś więcej niż tylko powiększenie uniwersum o nowe medium. Zapowiadane przez Disneya tytuły to w znacznej mierze krótkie, zaledwie kilkuodcinkowe seriale, dłuższe przy tym rzecz jasna niż przeciętny pełnometrażowy film. Według recenzenta Adama Chitwooda tego typu produkcje dają fanom satysfakcję dzięki pełnej, wielowątkowej historii, a jednocześnie nie przywiązują do siebie na lata popularnych i ogromnie zajętych aktorów takich jak Tom Hiddleston czy Paul Bettany. Coraz większy monopol platform streamingowych, w tym (z naszej perspektywy) nowych, takich jak Disney+, wpływa na repertuar, który jest proponowany widzom. Zamknięcie kin spowodowane pandemią dodatkowo wzmocniło to zjawisko, doprowadzając do przeniesienia wielu premier kinowych do internetu. 

Wracając do WandaVision: to bardzo poprawny serial. Produkcja, jak to w wielkobudżetowych przedsięwzięciach, stoi na wysokim poziomie, aktorzy, wprawieni w poprzedzających WandaVision filmach, wywiązują się ze swoich obowiązków. Problem w tym, że twórcy zdają się nie doceniać swoich odbiorców. Początkowe odcinki są świetne: niby oglądamy głupawy retrositcom, ale tak naprawdę wiemy, że niebezpieczeństwo czyha za rogiem, a zmieniające się jak w kalejdoskopie dekady i pędzący czas bardzo jasno sugerują, że nowy świat Wandy i (w kanonie przecież już nieżyjącego) Visiona jest po prostu ułudą. Mimo to, twórcy dodatkowo uświadamiają ten fakt widzom: czy to poprzez wspomnienia Wandy, czy też wydarzenia, które mają miejsce poza Westview. I tak na zmianę. Serial naprawdę zyskałby wiele, gdyby tylko jego twórcy postawili na więcej suspensu, niedopowiedzeń. Ta atmosfera znika mniej więcej w drugim-trzecim odcinku i bardzo jej potem brakuje – a szkoda, bo to właśnie ona wyróżniała WandaVision na tla innych propozycji Marvela. Może poza Agent Carter, który również skrywał w sobie zagadki, jednak motywem dominującym była tu wartka akcja i naprawdę sprytnie pokazane wątki feministyczne.

Na koniec życzę twórcom Marvela zmiany strategii: mniej budowania gigantycznego uniwersum i wtykania w kolejne tytuły pretekstów do tworzenia kolejnych, więcej skupiania się na jednym konkretnym produkcie (to jest: projekcie). Patrząc na Agent Carter, nie mamy wątpliwości, że to potrafią; oglądając WandaVision, zaledwie sobie o tym przypominamy.

WandaVision

reż. Matt Shakman

Disney, 2021