Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Posłuchajcie tej opowieści („Zabójczyni”)

Recenzje /

To historia trochę jak z kultowego Oldboya Chan-wook Parka. Najpierw świat wydaje się czarno-biały, a plan zemsty niebywale prosty. Potem pojawiają się moralne półcienie, skrupuły wynikające z charakterologicznych rysów bohaterki i niemożność określenia, co naprawdę jest dobre, co złe, która głowa powinna spaść i w imię jakich zasad. Tytułowa zabójczyni jest kolejną na kartach historii kina nieszczęśliwą jednostką próbującą wymierzyć sprawiedliwość w świecie, którego za pomocą kategorii moralnych nie sposób opisać. Ale nie ten, mało zresztą odkrywczy problem stanowi o głównej sile tego filmu.

Najważniejsza jest podróż, w którą zabiera nas Hsiao-hsien Hou. Wędrujemy z nim pod rękę wprost do świata legend chińskiej prowincji, które opowiadane nam są z epickim rozmachem i pokazywane detal po detalu, z wizualną maestrią i wyobraźnią godną największych wizjonerów kina. Rzadko spotyka się dziś dzieła, które taką wagę przywiązują do siły opowieści. I rzadko ten wybór się opłaca, ale tym razem mamy do czynienia z prawdziwym świętem narracji.

Nieliczne sceny walki pojawiają się nagle; kilka gwałtownych ruchów, szybkie cięcie miecza i głowa spada już w rytm slow cinema, a widzowie wracają do kontemplacji baśniowej rzeczywistości prowincji i otaczającej przyrody. Kiedy Hsiao-hsien Hou chce popychać fabułę do przodu, potrafi bawić się spektakularną tradycją kina sztuk walki, ale nie o taki rodzaj spektakularności zabiega chiński reżyser. Zatrzymanie się w miejscu, oddanie akcji w ręce monotonii codzienności proponuje widzowi niczym niezmącony eskapizm – powolne zatapianie się w innej rzeczywistości, delikatne zdzieranie kolejnych jej warstw i oddychanie klimatem pompatycznych historii zabójstw, spisków i namiętności. I to właśnie w tej medytacyjnej postawie tkwi cała spektakularność, do której pretensje składa twórca Podróży czerwonego balonika.

Świat, do którego pozwala nam się zbliżyć Hsiao-hsien Hou odmalowany jest grubą kreską. To tak, jakbyśmy przeglądali ilustracje do zbioru chińskich legend: wszystko jest doniosłe, wielkie, znaczące. Reżyser chce, żebyśmy z tych nieśpiesznie wyświetlanych obrazów wyciągali i zapach zwyczajności, i dziejową specyfikę. Dworskie, historycznie potwierdzone intrygi mieszają się z magicznymi rytuałami, a elegancja pałaców przeciwstawiona zostaje patetycznie pięknej przyrodzie. Wiedzeni jesteśmy przez spuszczoną ze smyczy wyobraźnię, której nie interesuje, jak było naprawdę i co to jest psychologiczna wiarygodność. Mamy po prostu wejść do środka i bezgranicznie uwierzyć w to, co nas otacza i odsłania nam swój urok.

Tak, Zabójczyni to w zasadzie kino, w którym nic się nie dzieje, które nie porusza dojmujących problemów moralnych ani nie zabiera głosu w istotnych dyskusjach dotyczących współczesności. Ale czy nie chcecie wysłuchać pięknej opowieści o lesie pełnym tajemnic, o wrażliwej i zranionej dziewczynie, która szuka sprawiedliwości, o drewnianym domku, w którym pachnie aromatyczną kąpielą i w którym mieszka stary mędrzec z długimi siwymi włosami i majestatyczną brodą?

Zabójczyni, reż. Hsiao-hsien Hou, Chiny 2015.