Z poetką Moniką Brągiel, autorką tomu Nie przegram, mając plan ucieczki, rozmawia Patryk Kosenda, redaktor książki.
Patryk Kosenda: Moi koledzy-poeci, zapaleni gracze Fifa FUT, doszli do konkluzji, że prawdziwa klęska nie jest możliwa bez nadziei. Czy nie jest możliwa nawet wtedy, gdy ma się plan ucieczki? Czy „salwować się spierdolką” to w późnym kapitalizmie znaczy to samo, co wygrywać?
Monika Brągiel: Powiedziałabym, że plan ucieczki może być substytutem takiej nadziei, o jakiej mówisz. Nie wiem jednak, co zrobić z próbą dychotomicznego myślenia o wygrywaniu i przegrywaniu w późnym kapitalizmie – czy to nie jest pułapka? Czy takie myślenie nie oznacza już zaangażowania w grę, której reguł nie akceptujesz albo nie łapiesz, a nie masz siły, aby je obejść lub zmienić? Jeśli organizacja tej gry opiera się na obrzucaniu układu nerwowego kolejnymi bodźcami, zagrożeniami takiej czy innej natury, twój układ nerwowy puszcza w ruch swoje oddziały obronne. Jeśli postawić sprawę w ten sposób, to mamy raczej jakiś rodzaj oporu i reakcji niż “spierdolkę”, choć jeśli wybór estetyki salwowania się byłby gestem politycznym, dałabym szansę tej wersji.
Poezja jest dla ciebie planem ucieczki? Eskapistycznym wywczasem? Może właśnie strategią oporu?
Nie jest strategią przetrwania ani sposobem na życie, jak pisał poeta. Poezja to dla mnie głos otwarty na inne głosy i przebitki z tego, co nie daje spokoju, a co kształtuje nasze współdzielone, nieprzepracowane fiksacje czy frustracje. Pozwala mi korzystać z języka na chwilowo moich zasadach i dlatego wiersze przyjmują postawy, reagują i opowiadają się, nawet jeśli wychodzą od tego, co jednostkowe. Różnym poetom zdarzają się wiersze, które sprawnie wyłapują pułapki i sprzeczności późnego kapitalizmu, pułapki i trudności opowiadania się w tych warunkach. To ciekawe, bo poezja to słabość, przekaz o ograniczonym zasięgu. Chyba że wiersz mógłby się odnaleźć po drugiej stronie, wiersz – samozarządzający się, wydajny, elastyczny totem, szczwany lis, follower eksternalizacji na rewirach. Wyobraź sobie wiersz jako spiskowca w przestrzeni, która jeszcze przed chwilą była przezroczysta.
Wiersze na murach (xd), wiersze na bilbordach, wiersze w muzeach, wiersze-nalepki na zderzakach wahadłowca, Artur Rojek bierze ekran i wyświetla wiersz swoim sąsiadom?
Śmiejesz się z wieczorem przed mym domem (…), będę leczył chore sąsiadów snyyyy? Nie przejeżdżałeś czasem przez Mysłowice i nie myślałeś sobie “Oooo, ale gdzie”?
Ja mylę w ogóle Mysłowice z Myślenicami. Nie przegram, mając plan ucieczki to twoja trzecia książka poetycka. Nie będę obrażał ciebie i czytelników wymachiwaniem plakietką z a a n g a ż o w a n i a, ale tak poważnie – jest to książka, przy całym swoim lirycznym ładunku, gniewna, pełna prywatnego, ale nadgryzionego politycznym. Chyba bardziej się to przenika niż w twoich poprzednich propozycjach: Kim się nie jest i Wałach szkwałowych.
Twoje “nadgryzienie politycznym” to pojemny uskok, chyba się z nim polubię. Wiersz istnieje w siatce ciasnych powiązań, a przeciwstawianie ładunku prywatnego i zaangażowanego w poezji jest wygodną strategią krytyczną. Czasami jest próbą oswojenia pola poprzez przerzucenie ciężaru na wątki przywłaszczone, zniekształcone przez inne dyskursy, co ma znaczenie, ale i swoją cenę. Dla mnie wiersz wychodzi z miejsc, które oswajamy osobno i jako członkowie jakichś społeczności; chłonie, bo język jest chłonny. A co chłonie? Indywidualne i grupowe lęki, praktyki bycia, taktyki przeciskania się przez konkretny czas, miejsce, języki innych. A co dalej? Ode mnie niewiele już zależy i – dla wiersza – całe szczęście.
Jeśli lęki, to powróćmy do naszego sportu narodowego, polskiej sztuki walki zwanej porażką. W wierszu Polot piszesz: Czym jest przegrana, jeśli nie koniuszkiem palca / zanurzonym w smarze, odbitym na czole / swojego człowieka? Kategoria czułości w literaturze zrobiła patoinfluencerską karierę dzięki komitetowi noblowskiemu, ale wiesz, nie dajmy sobie jej zawłaszczyć. Podmiotka liryczna zdaje się podchodzić z czułością do przegrywów, do gry w przegryw, do całej praktycznej niemożności wygranej w Późnym i z Późnym.
Czułość, wyczulenie na wywołujące lęki sygnały, składowe systemu, wobec którego nie ma alternatywy. Czy pod tym wierszem, czy pod innymi w Nie przegram…, są ślady czytania Marka Fishera, oglądania rzeczywistości, siebie i innych w tej rzeczywistości. O depresji, lękach i późnym kapitalizmie napisano już zresztą więcej, ale dlatego rzucam nazwiskiem Marka Fishera, bo to właśnie on w całej swojej działalności fenomenalnie czytał kulturę i łączył wątki, które nie dają moim wierszom spokoju. Chodzi mi głównie o wyczulenie na warianty przemocy, patologie systemu i ich wpływ na nasz stan psychiczny, a dalej, na stan społeczeństwa. Wszystko to uderza jeszcze mocniej, kiedy prześledzimy, jak przepracowywane przez autora Realizmu kapitalistycznego rozpoznania rezonują z jego historią. Gdzieś tam na stykach widać, że porażka słabszego jest snem kapitału – wracając do naszego przewodniego motywu.
Podmiotka moich wierszy zdaje sobie sprawę z tego, że neoliberalne warunki gry wywierają wpływ na swojego człowieka i wie, że to nie tylko jej doświadczenie. Trauma wytwarzania i wykorzystywania, kryzys, przebodźcowanie, ale też widmowe prawa i przywileje – widmowe, a jednak okrutnie dotkliwe – rzeczywiście są elementami gry w porażkę/z porażką. Moja podmiotka jest słabsza, ale też wie, że jeśli przegra, to z czymś dużo od niej mocniejszym. Może stąd czułość i otwarta postawa wobec możliwej klęski.
Rafał Gawin, twój wydawca, w rozmowie z tobą w Domu Literatury w Łodzi posądził cię o minimalizm. Mówię “posądził”, ponieważ w pewnych kręgach, np. wśród stonerowych ultrasów poetyki przesytu, kategoria ta uważana jest za obelgę. A tak serio, Rafał potem doprecyzował, że chodziło mu o redukcję naddatków, cyzelowanie, konkret. Jako redaktor twojej ostatniej książki i pilny czytelnik poprzednich, mogę potwierdzić, że mimo rozległości kminy, nie dawałaś sobie w Nie przegram… wiele miejsca na popularny “oddech”, będący najczęściej formalną watą. Te wiersze są jak strzały norweskiego biathlonisty (użyłem tej frazy już kilka razy w życiu, ale wierzę w recykling fraz), jak komentarze Leszka Balcerowicza, no, C E L N E.
Chciałabym zaadaptować tę frazę i dalej ją recyklingować; używałabym jej, przedstawiając się ludziom. Wyobraź sobie, że mnie nie znasz, a zaczynamy gdzieś razem pracować i mówię: “Cześć, jestem Monika. Podobno moje wiersze są jak strzały norweskiego biathlonisty, jak komentarze Leszka Balcerowicza, jak Simon Ammann w Salt Lake City w 2002”. Nie byłoby niezręcznie, ale byłoby ciekawie. Żadne z nas nie miałoby potrzeby obsesyjnie przeżuwać tego, co zostało (lub nie) powiedziane, bo do rozmowy można by zwyczajnie wrócić. Chciałam, aby moje wiersze umiały się tak odnaleźć w sytuacji.
No tak, piszesz: Gdyby mi ktoś dwadzieścia lat temu powiedział, / że dalej co tydzień będę oglądać skoki narciarskie, / nie uwierzyłabym. Ja próbowałem, ale już nie umiem się w to wkręcić. Czuję się, jakby odebrano mi kapkę polskości. Zresztą, skoki w TVN-nie to też jakaś aberracja. Familiada, Złotopolscy, skoki. Komu to przeszkadzało… Skoro jesteśmy przy zbrodniach: skąd się wziął tytuł jednego z kawałków – Przęsła zła? Jako redaktor powinienem chyba wiedzieć, ale nie wiem. W ogóle jakie twarze/maski przybiera w twojej poezji zło/Zło, oprócz Późnego i jego wyznawców-hulajnogerów?
Pamiętam, że jako dziecko byłam przedmiotem eksperymentu transformacji na gruncie języka. Pamiętam, że to był proces, przestano dzielić wspólnotę na wieś i PGR, a zaczęto nas rozróżniać jako dzieci z wioski i dzieci z osiedla. Tytuł Przęsła zła przyszedł już po wierszu. Najpierw był tekst, bardziej narracyjny niż ten w książce, ale był on doraźny, skupiony na portfelu jako portfolio rachunków. Kiedy już wiedziałam, że w pewnym stopniu książka to będzie seans po Polskach, wiersz zabliźnił się z armią widm machiny transformacji, która przejeżdża sobie bezczelnie, jakby nigdy nic, jeszcze przez rok 2022, ciągle rozpędzona. Ten ładunek zasługiwał na coś specjalnego, a zło wpadło jak złoto.
W książce sporo jest zmysłowości kojarzącej mi się apokaliptycznie: zapachy, ciepła, dymy. Może to przez podsycane odczucie niepokoju i lęku, ale wydaje mi się, że nawet jak dotykamy jakiejś sielskości i optymizmu, to tylko po to, żeby zdać sobie sprawę, że wgapiamy się w powidok. A kiedy nic nie możesz zrobić, zasypiasz w śpiworze / pod blaszanym dachem, sycząc melodie.
Są takie zmysłowe ślady i jeśli o nich wspominasz, to znaczy, że robią swoją robotę. Nie przegryzłam się jeszcze z etykietką apokaliptyczności, ale też jej nie neguję, bo ona może mieć różną podbudowę. Dla mnie samo posługiwanie się wrażeniami zmysłowymi jako wariantami bycia blisko rzeczywistości jest wyborem, powiedziałabym, etyczno-politycznym. Nie przegram, mając plan ucieczki to książka mocno osadzona w swoim czasie, niestroniąca od wydarzeń i decyzji, które za nas podjęto, a które mają swoje konsekwencje. Wiersze uruchamiają, śrubują konteksty, żeby nie wpaść w pułapkę dorażnego komentarza. Są dymy, tak jak mówisz, dymy nad polami, ale wcześniej były bilbordy nad polami, był bilbord w środku miasta. To zasypanie pod blaszanym dachem, cały cytat, który przywołałeś, jest wystawieniem zmysłów na konfrontację z katastrofą, bo wojna jest katastrofą. Rzecz w tym, że język już zawsze będzie spóżniony, reakcja zmysłów musiała być natychmiastowa.
Knedle ze śliwkami, Czesław Miłość czy 20 lat kolejnych lat skoków narciarskich? Co tam dalej?
Wiosna, mam nadzieję. A wiosną niechaj wiosnę! Może będzie jeszcze o czym pogadać kiedyś tam, skoro już padają takie słowa jak wiosna czy nadzieja i powoli docieram się z jasnymi akcentami.
Dzięki. Wiatru pod narty!