Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Polowanie na lewaka (Gonciarz w „Hejt Parku”)

Artykuły /

Spotkanie znanych i (nie)lubianych Krzysztofów, wbrew narastającym oczekiwaniom, trudno nazwać pojedynkiem. Jeden z nich założył, że tym razem może darować sobie konfrontacyjną retorykę, bo tego drugiego z powierzchni ziemi zmiecie rzeczywistość. Co najsmutniejsze, nie mylił się.

Emitowany na Kanale Sportowym Hejt Park to program o prostych i jasnych zasadach. Zaproszony gość siada obok prowadzącego, który ma być moderatorem dyskusji. Z założenia głównym smaczkiem tego formatu jest umożliwienie widzom dzwonienia do studia w celu zadawania pytań. Gość może spodziewać się telefonów najgorszego gatunku: chamskich, kąśliwych, uszczypliwych, nieprzyjemnych. Nazwa zobowiązuje. Tyle, jeśli chodzi o teorię.

Obserwowanie tam targanego wrodzoną niepewnością i licznymi wątpliwościami Gonciarza było doświadczeniem tak przykrym, jak przewidywalnym. Trudno mi sobie wyobrazić kogoś, kto do tego formatu pasowałby gorzej, tym bardziej że Hejt Park – przy całej swojej rzekomo emocjonującej otoczce – właściwie nie pozostawia miejsca na zaskakujący zwrot akcji. Przed wszystkimi potencjalnymi gośćmi zostają wytyczone trzy ścieżki, wedle których przebiegać będzie program z ich udziałem. Każda z tych ścieżek, co niezwykle symptomatyczne, uzależniona jest od tego, jakie wyimaginowane wyobrażenie mają o tobie widzowie:

* Jeśli cię nie znają, nie ma problemu. Wypadniesz dobrze, otrzymasz mocne propsy, trochę pozytywnych komentarzy, a łapki w górę poleją się strumieniami (oczywiście ku uciesze czwórki założycieli Kanału Sportowego). Wypadniesz źle, fatalnie, nieodpowiednio: mówi się trudno. Następnego dnia nikt z oglądających nie będzie pamiętał, że istniejesz.

* Jeśli cię znają i lubią, otrzymasz niepowtarzalną szansę połechtania swojego ego, ponieważ z pewnością będzie to ten odcinek, w którym Hejt Park przemieni się w familijny i przyjazny Love Park. Jeśli na dodatek zechcesz odpowiadać klarownie na trudne pytania, twoje ego takiego ładunku miłości może nie unieść.

* Jeśli cię znają i nie lubią, wchodzisz do studia na własną odpowiedzialność. Możesz się łudzić, że wyjdziesz z tego obronną ręką, ale to tak jakbyś wierzył w depopulacyjny plan Billa Gatesa. W najlepszym wypadku tanio skóry nie sprzedasz, ale przecież chyba zdajesz sobie sprawę, że zdecydowana większość widzów na twoje nazwisko po programie zareaguje dokładnie tak samo, jak przed jego obejrzeniem.

Jako że fani Kanału Sportowego stanowią raczej jednolitą grupę odbiorców, która od lat zamieszkuje konserwatywno-konformistyczną bańkę, los Gonciarza musiała definiować ścieżka numer trzy. Oto zjawia się obrońca Julek, nieśmiały wielbiciel Marty Lempart, żałosny cuckold (XD). W skrócie: lewak. A jeśli lewak: super, jedziemy z typem.

Problem z konformistami polega na tym, że są przekonani o oryginalności swoich poglądów, podczas gdy „przenikliwość” i „nieszablonowość” ich myśli podziela większość społeczeństwa. To się nazywa egzystencjalny plot twist, co nie? Nic zatem dziwnego, że popularność Stanowskiego jako utalentowanego prześmiewcy – trudniącego się od niedawna zawodowym oraniem postaci najmanopodobnych – szybko wystrzeliła pod sufit. Na takie osobistości popyt znajdzie się zawsze, bo wygrywanie meczów z San Marino po 10-0 może i nie jest zbyt zajmujące, ale grad bramek poprawi humor niejednemu kibicowi.

Hejtparkowi weterani niejako narzucili Stanowskiemu kolejną bojową misję. Zniszczyć Gonciarza. Lewak musi cierpieć. Tyle że Stanowski nie miał zamiaru nikogo masakrować, bo wcale nie uznaje Gonciarza za kretyna. Trudno to było jednak mieszkańcom bańki przetłumaczyć, dlatego poczuli obowiązek wzięcia spraw we własne, spocone od żaru bezrefleksyjnej niechęci ręce.

Szczypty groteski niech doda fakt, że nawet nie musieli tego robić, bowiem Gonciarz, będąc człowiekiem życzliwym, zmasakrował się sam.

Iście syzyfową pracą byłoby wyliczenie dokładnej liczby momentów, w których Gonciarz podczas dwóch godzin rozmowy używa sformułowań: „w sensie” „jakby”, „w sumie”, „nie wiem”, „nie mam zdania”. Permanentny stan zagubienia, w jakim się znajdował, mógłby zostać porównany do przypadku dziecka, które na festynie gubi swoich rodziców, pozostając w towarzystwie przed chwilą zakupionego balonika. Ale przecież Gonciarz ani razu nie kłamie, ani razu nie ściemnia, nie próbuje iść w zaparte, nie mówi niczego, co uważni obserwatorzy jego kanału powinni potraktować jak zdradę. Od początku do końca jest sobą, czyli inteligentnym gościem, któremu bardzo mocno doskwiera overthinking. I o ile w Hejt Parku staje się to przyczyną dramatu, o tyle ten sposób bycia pozwolił mu osiągnąć w świecie social mediów gigantyczny sukces.

Czy działalność Gonciarza można nazwać rozrywkową albo czy przypasowalibyśmy ją do gatunku feel-good? Poniekąd tak, ale życie nie kończy się na Zapytaj Beczkę, nie kończy się także na zwiedzaniu i prezentowaniu ładnych miejsc. Mamy do czynienia z twórcą (co w internecie rzadkie), który potrafi wrzucić filmik o tym, że najzwyczajniej czuje się okropnie. Gonciarzowe vlogi rejestrują emocjonalne wahania człowieka, który poza byciem youtuberem prowadzi również dość skomplikowaną relację z samym sobą, który dostrzega wewnątrz siebie pęknięcia i częścią tych pęknięć dzieli się z nami. Bardzo proste jest oburzanie się na to, że nie wyraża jednoznacznej opinii na temat „koleżanki” lubiącej dzieci nie tak, jak należy, lecz (do cholery jasnej) niektórzy mózgi mają po to, aby z nich czynnie korzystać.

Bohaterką ostatnio dodanego przez Gonciarza filmu jest Marta Linkiewicz. Tak, Linkimaster. Otrzymaliśmy niepowtarzalną okazję spojrzenia na Linkiewicz przez pryzmat jej trudnej historii. Okazało się, że „idiotka” znana z Fame MMA i innych niechlubnych zdarzeń może być wrażliwą kobietą posiadającą psychiczne rany. Na tym zasadza się fundamentalna różnica między Stanowskim a Gonciarzem. Pierwszy zarabia na tym, żeby pokazać kogoś jako debila, drugi chciałby się przebić przez czyjąś debilowatą powłokę, by móc dostrzec człowieka. Prawdziwą siłą Gonciarza jest umiejętność okazywania słabości i uwrażliwienie na słabość innego. Stąd, gdy zdecydował się na występ w Hejt Parku, automatycznie wydał na siebie wyrok.

Wiele osób twardo okopanych w liberalno-lewicowej bańce mogło poczuć się oszukanych, kiedy Gonciarz trochę wymigiwał się od pełnego uczestnictwa w Strajku Kobiet, natomiast swoją rolę poniekąd tłumaczył już dużo wcześniej. Wsparcie dla Strajku miało charakter emocjonalny, nie polityczny. Każdy, kto serio wsłucha się w jego monologi, zrozumie, że polityka jest jedną z ostatnich rzeczy, jakimi chciałby się zajmować. Po prostu są takie momenty, gdy czujesz, że musisz.

Tamtego hejtparkowego wieczoru Gonciarz miał ewidentne problemy z dobieraniem słownictwa. Zanim cokolwiek powiedział, jego głowa musiała przetworzyć odpowiedź milion razy. Najczęściej skutkiem tych rozterek było bezbarwne „nie wiem”. Dobrym przykładem tej retorycznej niemocy stała się chwila, gdy zamiast bronić Mai Staśko przed słynnymi już atakami Stanowskiego, Gonciarz ledwo zdołał wydusić z siebie: „że tutaj… tak ci się… wiesz… ucięło za dużo”.

No, nieźle mu się ucięło. Zwłaszcza wtedy, gdy stwierdził, że Staśko raczej nie mogła nigdy paść ofiarą seksualnej przemocy, bo wcale taka atrakcyjna nie jest. To musiało być naprawdę przypadkowe ucięcie, ponieważ w Hejt Parku z okazji trzeciej rocznicy śmierci swojego przyjaciela Pawła Zarzecznego, pouczał hejterów, że nazywanie zmarłego „grubą świnią” nie było śmieszne. Jak można śmiać się z czyjegoś wyglądu? To takie słabe, bezczelne, głupie, twierdził zirytowany Stanowski.

(Stano za życia Zarzecznego musiał pobierać od niego jakieś lekcje traktowania kobiet. Tego – swoją drogą: wybitnego – dziennikarza radował niegdyś fakt, że rzeczywistość wokół przechodzi zmiany. Pytacie skąd ta radość? Odpowiadam. Bo wreszcie na kurwę mówi się kurwa).

Zresztą, Stanowski, jak na wytrawnego populistę przystało, skutecznie odbiłby dowolnie wybrany zarzut. Jeśli nie wiedziałby już, co odpowiedzieć, stwierdziłby, że przecież zawsze nazywał siebie hipokrytą. Trudno dyskutować z ludźmi, którzy do perfekcji opanowali znaną skądinąd taktykę pod tytułem „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?”.

Hejt Park skończył się w pozornie miłej atmosferze. Stanowski i Gonciarz podali sobie dłonie, rzekomo pokazując, że pomimo odmiennego światopoglądu, można rozmawiać. Był to gest tragicznie pusty, utwierdzający o beznadziei wpisanej w język konsensusu. Przebieg programu pokazał bowiem, że rozmawiać się nie da, a wzajemny stosunek do siebie obu Krzysztofów nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Nikt nie wyściubił nosa poza własną bańkę. Stanowski został okrzyknięty bohaterem, któremu znowu przyszło wyjaśnić jakiegoś niezdecydowanego oszołoma, Gonciarzowi natomiast jeszcze przez jakiś czas owo wystąpienie będzie wypominane jako intelektualny obraz nędzy i rozpaczy.

Polowanie na lewaka uważam za zakończone. Bańki zatriumfowały nie pierwszy, a już z pewnością nie ostatni raz.

PS Gdy powyższy tekst wyczekiwał publikacji, arcymistrz Stanowski zorganizował kolejne dwa głośne Hejt Parki. W pierwszym jego gościem był ekonomiczny wizjoner Konfederacji dr Sławomir Mentzen, w drugim gwiazdą wieczoru okazał się znany każdej czytelniczce i czytelnikowi „Krytyki Politycznej” Jaś Kapela. Ideologiczny rozrzut większy niż odległość między biegunem północnym a południowym.

Przebieg rozmowy z Mentzenem niektórym widzom mógł wydać się mocno zaskakujący. Otóż Stanowski, zamiast paść na kolana przed wolnorynkowym zbawicielem – na przekór części swojej odbiorczej bańki – bezustannie przerywał, do znudzenia bombardując rozmówcę niewygodnymi dla niego tematami. Z tej prowadzonej w stylu Roberta Mazurka pseudodyskusji nie wyniknęło nic sensownego, lecz to żadna nowość. Całość nagrania polecam tylko osobom, którym marzy się ból głowy. 

Pewnym novum jest jednak fakt, że Stanowski po fali krytycznych komentarzy pod swoim adresem wystosował dodatkowe quasi-oświadczenie tłumaczące, dlaczego poprowadził ten Hejt Park w taki, a nie inny sposób. Czy ktoś tu przypadkiem nie padł ofiarą baniek? Nie mam pojęcia, ale nie przypominam sobie, aby poważni dziennikarze mieli zwyczaj specjalnego wyjaśniania powodów, dla których prowadzą wywiady tak, jak im się podoba.

Każdy, kto czuł rozgoryczenie postawą Stanowskiego, dwa dni później mógł odetchnąć z ulgą, ponieważ rekompensatą za próbę obalenia wszechwiedzy Mentzena było publiczne rozwalcowanie Kapeli. Samego Jasia nie mam zamiaru bronić, bo w przeciwieństwie do Gonciarza udawał, że na każdą bolączkę ludzkości posiada doskonałe rozwiązanie. Dzięki temu Stanowski po raz kolejny otrzymał łatwą okazję do kpienia z ofiar gwałtu, które boją się zgłosić swoich oprawców, ze współczesnej poezji, która przecież jest idiotyczna, bo niezrozumiała i z artystów, którzy coraz częściej zaczynają być kojarzeni z pasożytnictwem. Następnym razem, gdy komuś z lewicowych kręgów przyjdzie do głowy udział w Hejt Parku, zaleca się refleksję, co zamierza tam uzyskać.

Fajna ta Polska, taka nie za przyjazna.