Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Podwójne życie polskiego kabaretu

Artykuły /

Kiedy dzieją się jakieś hece w parlamencie, dziennikarze często dla uproszczenia piszą: „Istny kabaret”. Protestuję przeciwko temu. Nie mieszajcie szmiry z kabaretem. Kabaret jest wyrafinowaną sztuką, którą trzeba umieć robić – powiedział niedawno w wywiadzie telewizyjnym Jan Pietrzak, jeden z ojców polskiego powojennego kabaretu. Trudno odmówić mu racji, choć należałoby postawić pytanie: czy do takiego stanu rzeczy nie doprowadzili sami kabareciarze, drastycznie zaniżając w ostatnich latach poziom proponowanej przez siebie rozrywki?

Edward Dziewoński zawyrokował niegdyś, że kabaret polski skończył się na stworzonym przez niego samego Dudku. Teza tyleż nieskromna, co odważna. Sporo w niej jednak prawdy, jeśli pojmować kabaret jako towarzysko-artystyczne przedsięwzięcie kawiarniane. Po Dudku nie widzieliśmy już popalającej i popijającej przy stolikach publiczności, która obserwuje, jak kwiat polskiego aktorstwa (Kwiatkowska, Michnikowski, Gołas, Kobuszewski) mierzy się z tekstami wybitnego tandemu twórczego (za piosenki odpowiadał Młynarski, za skecze – Tym). Nikogo wówczas nie dziwił wygłaszany ze sceny wiersz – rzecz we współczesnym kabarecie nie do pomyślenia. Podobnie jak sięganie do dorobku autorów przedwojennych (Tuwim, Tom).

Nową jakość wniósł tępiony przez cenzurę Salon Niezależnych. Jacek Kleyff, Michał Tarkowski i Janusz Weiss poruszali się na wyższym poziomie absurdu, proponując publiczności chociażby skecz Wywiad z wodowskazem. Jednocześnie w ciągu sekundy potrafili zmieniać nastrój. Po pozornych wygłupach następowały poważne ballady (W morzu łez, w morzu łez / Bruno Schulz Petrarkę streszczał dla SS). Na drugim biegunie ulokował się poznański Tey, który bez ogródek na celownik swojej satyry wziął rządzących. Niby nic nie było powiedziane do końca, ale politycznych aluzji rzucanych przez grupę Zenona Laskowika nie zrozumieć mógł jedynie ktoś wybitnie niezorientowany w ówczesnych realiach.

Pisząc o kabarecie czasów PRL, nie sposób nie wspomnieć o Elicie, Piwnicy pod Baranami, Kabarecie pod Egidą. O ich sile świadczy fakt, że – w rzecz jasna przetrzebionych składach i w różnej formie artystycznej – przetrwały do dziś. Z kolei tematem na osobną opowieść jest naszpikowany gwiazdami Kabaret Starszych Panów, będący przedsięwzięciem telewizyjnym, nie scenicznym.

Wydawać by się mogło, że kres kabaretu nastąpi wraz z końcem cenzury. Konieczność zwodzenia cenzorów i puszczania oka do publiczności eliminowała ze sceny autorów zwyczajnie marnych. Postawienie takiej tezy byłoby uzasadnione, gdyby nie to, że właśnie na lata 90. przypadł rozkwit dwóch kabaretowych fenomenów, których sukces trudno sobie wyobrazić w dzisiejszych warunkach. Pierwszym z nich był zielonogórski Potem, założony i kierowany przez Władysława Sikorę. Przez lata grupa działała na jasnych zasadach: teksty pisał tylko Sikora, nie poruszano tematyki politycznej, a w telewizji Potem występował wyłącznie z całymi programami. Każdy z nich oparty był na jakiejś przewodniej myśli, zaś aktorzy występowali w specjalnie przygotowanych do programu strojach. Zabawy językiem oraz nawiązywanie do niezliczonych tekstów kultury sprawiały, że Potem nie tylko nie obrażał inteligencji widza, ale wręcz ją kształtował.

Drugim fenomenem była grupa z całkiem innej bajki. Kabaret OT.TO był bardziej plebejski, co w tym przypadku nie jest wcale przytykiem. Formacja miała fanów zarówno wśród dzieci, jak i wśród najstarszego pokolenia. Ich piosenki znali po prostu wszyscy – tak jak każdy zna piosenki z pierwszych lat działalności Elektrycznych Gitar. Członkowie OT.TO mieli na siebie pomysł, który z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się wręcz prehistoryczny: czterech facetów stoi przed publicznością i śpiewa.

Każdy ze wspomnianych kabaretów pozostawił po sobie dorobek, do którego chętnie się wraca, a nawet często stosuje w codziennych rozmowach. Co pozostanie ze współczesnych grup kabaretowych? Chyba tylko powtarzane przy różnych okazjach stwierdzenie, że Dudka nie wzięli na mundial. Kabaret Moralnego Niepokoju, z którego skeczu ten cytat pochodzi, jest dość ciekawym przykładem ewolucji kabaretowej formacji. Współtworzony przez absolwentów polonistyki (wśród których jest lider – Robert Górski) z początku był elegancką trupą o niemal literackim zacięciu, by później stać się sprawnie działającą medialną machiną opartą na grubaśnych żartach i politycznej dosłowności. W obliczu obecnej twórczości Kabaretu Moralnego Niepokoju, gorzko brzmią słowa piosenki napisanej przed laty przez samego Górskiego:

Wzdycham, bo strasznie mi szkoda księżyca
Że nikt już na niego nie patrzy
Że nie zachwyca tak jak zachwycał
Wybrzydzać nauczył się każdy
I nikt już nie widzi, że księżyc
To kółko wycięte ze złota
Bo wyście biedni i fanty przejedli
Chamstwo i zwykła hołota
.

Wróćmy na chwilę do Władysława Sikory, który na swojej stronie internetowej daje rady młodym kabareciarzom. Sikora pisze: Aktorstwo, a szczególnie kabaretowe, jest pełne stereotypów, mitów i innych pierdół. Tak na oko od razu widać, że aktorstwo kabaretowe polega na robieniu śmiesznych min i śmiesznym pokazywaniu emocji targających postaciami (o śmiesznym głosie ledwie wspomnę). Można i tak. Jak już ktoś ma szczególny dar śmiesznego bycia na scenie, to mu nawet wyjdzie. Tylko że… Dar śmiesznego bycia na scenie to nie są śmieszne miny i śmieszne zachowanie samo w sobie. To się bierze z wewnętrznego optymizmu i radości z zabawy swoją rolą/postacią. Robienie śmiesznych min, bo tak trzeba – to zgroza i żenada. Wydaje się, że właśnie dominacja aktorzenia nad aktorstwem jest obecnie największą bolączką polskiego kabaretu. Kilka lat temu Kabaret Moralnego Niepokoju stworzył postać Bożydara – ubranego w przedpotopowy sweter, sepleniącego przygłupa, który usiłuje nauczyć się skutecznych metod podrywu. Publiczność się zachwyciła, a co gorsza – zachwyciły się inne kabarety, które natychmiast zaczęły ten schemat powielać. W mgnieniu oka sepleniący przygłup stał się główną postacią co drugiego skeczu.

W swoim niedawnym programie pt. Co jest śmieszne kabaret Hrabi – ze względów personalnych nazywany spadkobiercą kabaretu Potem – zaproponował publiczności mało zabawną scenkę opartą wyłącznie na strojeniu głupich min i mówieniu głupim głosem (wzorem była chyba postać profesora Patafiana z Latającego Cyrku Monty Pythona). Po kilku minutach pajacowania aktorka – Joanna Kołaczkowska – podzieliła się z widzami spostrzeżeniem, które wbija szpilę jej młodszym kolegom po fachu: Nie możemy już dłużej, to strasznie męczące. A wyobraźcie sobie, że niektóre kabarety muszą tak przez cały program.

Stwierdzenie, że kabarety pokazują po prostu to, co nas najbardziej bawi, byłoby uproszeniem. Wówczas skecze powinny opowiadać choćby o kobiecinie, która przewraca się, biegnąc z zakupami do autobusu. Takich prostackich zagrywek w kabarecie jednak nie znajdziemy, choćbyśmy posądzali go o schlebianie jak najniższym gustom. Jednocześnie telewidzowie, którzy wywindowali mało wyszukanych kabareciarzy do pozycji celebrytów, niekoniecznie muszą zdawać sobie sprawę, że znani i lubiani przedstawiciele innych dziedzin kultury i rozrywki też zaczynali w kabarecie. Problem w tym, że całkiem inaczej pojmowanym (Maciej Stuhr szefował krakowskiemu kabaretowi Po Żarcie, zaś w Potem krótko występował Adam Nowak, lider zespołu Raz, Dwa, Trzy).

Na swojej stronie internetowej Władysław Sikora deklaruje: I kij w oko tym, którzy uważają, że kabaret to płytki i obciachowy gatunek sztuki. Osobiście jego postulat nieco bym zmodyfikował – kij w oko należałoby wsadzić nie tym, którzy tak uważają, ale tym, którzy to ludziom wmówili. W jednym z programów kabaretu Adin – nowego tworu Sikory – na scenę wychodzi mężczyzna, który mierzy do publiczności z pistoletu. Po chwili odzywa się: Powiadają, że kabaret powinien zmuszać do myślenia… Myśleć! Ot, i cała filozofia. Czy zatem polski kabaret umarł? Nie, po prostu prowadzi podwójne życie. Jednego dnia jest obwieszonym cekinami fircykiem, który ku uciesze tłumu rzuca przekleństwami na prawo i lewo. Następnego dnia poważnieje, by w jakiejś knajpce czy domu kultury przystawiać widzom do głowy umowny pistolet i zmuszać ich do myślenia. W kabarecie jednak jak w życiu: pajac w łatwy sposób może odwrócić naszą uwagę od faceta z pistoletem. A wtedy nieszczęście gotowe.

Jacek Skałecki

(ur. 1988) – urodził się i mieszka w Lublinie. Absolwent dziennikarstwa UMCS. Twórca "LUBcastu – podcastu o Lublinie".