Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Podatek zamiast rewolucji (T. Piketty „Kapitał w XXI wieku”)

Artykuły /

Ricardo i Marks, ale też Balzac i Austen. Specjalistyczny wykres co kilka stron, obok zaś obszerne cytaty z literatury pięknej. To wszystko w wydanym właśnie przez Krytykę Polityczną Kapitale w XXI wieku Thomasa Piketty’ego – najbardziej oczekiwanym tłumaczeniu tego roku. Wbrew oczywistemu nawiązaniu zawartemu w tytule i lewicowym inklinacjom autora, trudno nazywać go nowym Marksem. Jego praca nie ma ambicji tak całościowej analizy kapitalizmu, jak u niemieckiego filozofa i ekonomisty. Co więcej – w dziele nie znajdziemy wizji przebudowy samych podstaw stosunków produkcji, zamiast tego proponowana jest jedynie drobna – można by powiedzieć – socjaldemokratyczna korekta w ramach istniejącego systemu. Z Marksem łączy Francuza postrzeganie konfliktu między pracą a kapitałem jako głównej osi podziału współczesnego świata. Dzieli zaś merytokratyczna aksjologia – nierówność sama w sobie nie musi być zła – czytamy we wstępie.

Piketty, choć umiarkowany, posiada krytyków zarówno z prawa (tradycyjne dobieranie się do bogatych), jak i z lewa (próba restytucji welfare state’u z połowy XX wieku, gdy potrzeba zupełnie nowych idei i recept) podawane przez niego statystyki bywają kwestionowane przez cenionych ekonomistów. Mimo tego, skala debaty wywołanej książką (słowa Krugmana o być może najważniejszej ekonomicznej książce dekady) sprawia, że możemy zacząć mówić o początku końca ponad czterdziestoletniej hegemonii neoliberalnego dyskursu.

Wzrost jest falą unoszącą wszystkie łodzie – na pierwszych stronach Piketty cytuje to anglosaskie przysłowie. Książka, w największym skrócie, jest o tym, że w życiu gospodarczym zdarza się to bardzo rzadko: z perspektywy 300-letniej historii kapitalizmu takie sytuacje były właściwie incydentami. Optymizm Kuznetsa i Solowa (jakoby kapitalizm „sam z siebie” miał rozwijać się w bardziej egalitarnym i humanitarnym kierunku) wyrażony w latach 50-tych należy odłożyć do lamusa. Według autora wzrost dający podobne korzyści wszystkim klasom społecznym (obserwowany głównie w latach 1900-1910 i 1950-1960) był tak naprawdę zachwianiem normalnego toku rozwoju kapitalizmu. Wynikało to ze specyficznych bodźców, jakimi były najpierw zbrojenia, a potem powojenne odbudowy zniszczeń oraz polityki publiczne (które można by w pewnym uproszczeniu nazwać „keynesowskimi”). Zazwyczaj znaczenie kapitału rosło, a pracy malało. Fiskalna i finansowa liberalizacja gospodarek trwająca od czasów Reagana i Thatcher prowadzi, zdaniem Piketty’ego, do powrotu sytuacji, z którą do czynienia mieliśmy w wieku XIX, a jej doskonałym literackim obrazem jest Ojciec Goriot Balzaca. Jeden z bohaterów – Rastignac – zostając prawnikiem i pnąc się po szczeblach adwokackiej kariery ma niewielką szansę (musiałaby to być posada królewskiego prokuratora) po pięćdziesięciu latach osiągać takie przychody, jakie może z całą pewnością uzyskać od razu, żeniąc się z panną Taillefer. Podobnie rzecz ma się u Austen, gdzie bohaterowie dziedziczą posiadłości ziemskie uznawane przez nich za skromne, a jednocześnie przynoszące dziesięciokrotność średniego dochodu. Edward Ferrars, jeden z bohaterów Rozważnej i romantycznej, gdy decyduje się objąć parafię przynoszącą siedmiokrotny średni dochód, uznawany jest niemal za świętego. Wokół tematu spadków krąży też akcja Domu na placu Waszyngtona Henry’ego Jamesa, jest to również ważny motyw w Wojnie i pokoju Lwa Tołstoja. Zamiast anglosaskiego przysłowia o łodziach, trafniej ilustrować trzysta lat kapitalizmu wydaje się biblijne: Kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, pozbawią go i tego, co ma.

Współcześnie znów mamy do czynienia z sytuacją, w której zysk z kapitału (r: return on capital) jest większy niż wzrost gospodarczy (g: growth). To równanie r>g stanowi sedno dzieła Piketty’ego. Opłacalność kapitału wzrasta, opłacalność pracy maleje. Sytuacja ta prowadzi do umacniania się skrajnie niezrównoważonego kierunku rozwoju globalnego kapitalizmu, gdzie bogaci będą jeszcze bogatsi, biedni biedniejsi, a wkrótce tylko mała grupa ludności będzie posiadać ogromną większość zasobów ludzkości.

Rozwiązaniem proponowanym przez autora jest przede wszystkim globalny podatek od dochodów kapitałowych. Idea ta, z pozoru naiwnie utopijna, według zapewnień Piketty’ego jest taką jedynie w krótkiej perspektywie czasowej – obecnie już funkcjonują lokalne rozwiązania tego typu – jako przykłady podawane są Hiszpania i Francja.

Jedną z głównych zalet książki jest jasny i zrozumiały język. To rzadkie, nawet u „popularnych” ekonomistów. Na poczytność publikacji może wpływać też liczba kulturowych kontekstów przywoływanych przez autora, która zrzuca odium ekonomii jako suchej, matematycznej nauki. Jednak tym, co wydaje się największą zachętą dla czytelnika nie mającego wykształcenia ekonomicznego, jest umiejętne tłumaczenie przez autora najbardziej rudymentarnych pojęć ekonomii. W pierwszym rozdziale pojawia się półtorastronicowe rozważanie na temat definicji dochodu narodowego, pojęcia objaśnianego na pierwszych kilkunastu stronach podręcznika ekonomii dla studentów pierwszego roku. Dla zlęknionych (rzekomo przesadnie matematyczną) ekonomią humanistów jest to prawdopodobnie doskonała lektura – antidotum na przełamanie obaw, a przy okazji krótki kurs podstawowej terminologii. Oprócz debaty i politycznego aspektu książki ważną kwestię stanowi ilość przytoczonych i zestawionych statystyk. Tu nawet przeciwnicy Piketty’ego są zgodni co do faktu, że wykonana została olbrzymia, przydatna dla dalszych badań praca.

Pewien niedosyt pozostawia skupienie się na gospodarkach czterech krajów – Francji, Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Niemiec. Nie wynika to, jak zapewnia autor, z arbitralnego doboru państw, a jedynie z dostępności danych statystycznych. Wyjątkowa koncentracja na Francji również nie bierze się z „nacjonalizmu”, a z dobrego dostępu do danych i stosunkowo podobnej liczby ludności tego kraju w latach 1700 i 2000 (czego nie da się powiedzieć o pozostałych państwach, a w szczególności o Stanach Zjednoczonych). Czytelnika z Europy Środkowo-Wschodniej, Afryki czy Azji może jednak irytować brak uwzględnienia jego regionu w książce i koncentracja autora jedynie na, używając terminologii wallersteinowskiej, „rdzeniu”. Poważnym zaniedbaniem polskiego wydania jest brak indeksu (obecnego choćby w wydaniu anglojęzycznym). Stanowi to znaczne utrudnienie przy poruszaniu się po siedmiuset stronicowej książce.

Kapitał w XXI wieku nie przytłoczy laika ani nie znudzi zawodowego ekonomisty. Od samej zawartości pierwszego w historii „nie-powieściowego” bestselleru Amazona znacznie ważniejsza wydaje się debata, w którą (co prawdopodobnie stanowi największe osiągnięcie autora) włączyli się nie tylko akademicy, ale i rządzący państwami czy zasiadający we władzach Banku Światowego. Głośny jest też przypadek rozdawania książki kadrom zarządczym w jednej z amerykańskich korporacji ubezpieczeniowych, gdzie jednocześnie podniesiono pensje najsłabiej zarabiających pracowników o 30%.

_

Thomas Piketty

Kapitał w XXI wieku

Krytyka Polityczna, 2015

Liczba stron: 752