Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Playback lvl: fail (Angelika Fajcht i inni)

Artykuły /

Stało się. Sława zmysłowo wydętych, muśniętych botoksem ust Angeliki Fajcht dotarła aż za Ocean. Kontrowersyjne nagranie ze studia Dzień Dobry TVN promujące nowy singiel Patty już w kilka godzin po telewizyjnej premierze okazało się hitem internetu. Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji, to koniecznie musi to naprawić, ale w skrócie wygląda to tak: wokalistka namiętnie rusza ustami do słów swojego przeboju (?) Krzyk, a za jej zespół robią dwie skąpo odziane modelki, które usiłują okiełznać przydzielone im instrumenty. Wbrew intencjom Patty (a za sprawą awangardowych rozwiązań scenicznych) największy rozgłos zdobyła właśnie Angelika, zwana częściej „gitarzystką”. Dumnie dzierżąc odwróconą gitarę, dziewczyna wykonała szereg popisowych riffów i podbiła miliony serc swym nieskalanym myślą obliczem. Co nie bez znaczenia – nie miała na sobie spodni. Proszę Państwa, tak się dzisiaj robi karierę!

Playback czai się w każdej lodówce i tak naprawdę nikogo już nie dziwi. Na decyzję wykonawcy o koncercie puszczonym z taśmy może wpływać brak umiejętności wokalno-tanecznych, chore gardło czy taka, a nie inna pogoda. Problemy pojawiają się dopiero tam, gdzie zaczyna się fuszerka. Kiedy artysta trzyma odwrócony mikrofon albo spada ze sceny, a jego głos wciąż ani drgnie, czar brutalnie pryska. Każdy z nas dobrze zna magię telewizji, dzięki której emerytowane gwiazdy polskiej piosenki przychodzą do Jaka to melodia? i wykonują półwieczne utwory dziarskim, wiecznie młodym głosem. Są jednak pewne reguły gry, względne granice przyzwoitości, których nie powinno się przekraczać. I tu trafiamy na powrót w ramiona Angeliki.

„Hot slut of the day”

Samą Fajcht wytrawny widz TVN-u szybko skojarzy z drugą edycją Top Model, a każdy szanujący się koneser Pudelka łatwo powiąże z nią skandal z Dawidem Wolińskim (juror podczas castingu do programu przebadał fachowymi rękoma podejrzanie sprężysty biust kandydatki). Zaowocowało to sporą nagonką medialną i wysypem artykułów na portalach plotkarskich (Macane balony z Top Model na salonach!, Zmacana Angelika na okładce Playboya!), ale główna zainteresowana nie wydawała się tym zbytnio zakłopotana. Wręcz przeciwnie: w myśl zasady „ważne, żeby mówili, nieważne co” przyjmowała kolejne propozycje, a ścieżki kontrowersji zaprowadziły ją prosto w ramiona gitarowej afery. Sądząc po jej wpisach na Facebooku i po tym, że zaciekle repostuje memy z własną podobizną, modelka stara się maksymalnie wykorzystać swoje (lepsze czy gorsze, ale wciąż) pięć minut. Gorzej radzi sobie z tym sam TVN. Kiedy w końcu zrozumiano, że usuwanie filmików z YouTube’a nie przynosi większych efektów, organizatorzy programu zaprosili Angelikę na naukę gry na gitarze z Tomaszem Lubertem. Muzyk wytłumaczył modelce, po której stronie trzyma się gryf i jak łapać chwyty, a całą akcję sprytnie obrócono w żart. W sumie byłaby to niezła metoda, gdyby nie to, że menedżerka Patty postanowiła wcześniej wziąć sprawę w swoje ręce i oświadczyła, że kłopotliwy występ został od początku do końca przemyślany i zaprogramowany na viral marketing. Sama Fajcht także twierdzi, że gitara była dla niej tylko rekwizytem (według pierwotnego planu całkiem pozbawionym strun), a ona i Kasia miały być jedynie zgrabnymi dziewczynami (bo przecież lepiej patrzeć na ładne modelki niż na brzydkich muzyków, skoro piosenka i tak leci z playbacku). Wnosząc po kilku wywiadach, scenarzyści Miłości na bogato powinni postarać się o dodatkowy, wolny etat – o ile Angelika znajdzie jeszcze trochę czasu, bo o jej talentach jest już głośno także za granicą. Zdjęcia gitarzystki w akcji trafiły do niemieckiego „Bildu”, na austriacki serwis Österreich.at i do mediów francuskich, kanadyjskich czy amerykańskich (m.in. pod intrygujący szyld Hot slut of the day). W jednym z artykułów stwierdzono, że występ w DDTVN był najbardziej obciachowym występem w historii polskiej telewizji, co może, ale nie musi wiele mówić, ale nie ma wątpliwości, że jest potworny, nawet jak na niepolskie standardy. „Psy szczekają, a karawana jedzie dalej” – odpowiada na krytykę Angelika i ma w tym sporo racji, bo nie ona pierwsza i nie ostatnia. Playback to niebezpieczne, zdradliwe narzędzie, które pogrążyło już wielu śmiałków, a wcale nie powiedziało ostatniego słowa. Usiądźcie wygodnie i zaopatrzcie się w popcorn – czeka Was szalona wycieczka po krainach kompromitacji.

Brak słów, brak nut, by opisać to

Niekwestionowanym, latynoskim królem tego typu wpadek jest od lat Enrique Iglesias. W sieci krążą nie tylko dość bolesne dla uszu nagrania jego prawdziwego wokalu (biedak myślał, że go nie słychać), ale też pamiętny koncert, podczas którego Enrique odśpiewuje samą siłą woli refren Rhythm Divine, tańcząc przy tym ładnych parę metrów od mikrofonu. Wszelkie gwiazdki typu pop, które za cel stawiają sobie show z wymagającą choreografią, z braku laku uciekają się do pomocy nagranego wcześniej materiału. Nawet jeśli biodra Shakiry nie kłamią, nie można tego powiedzieć o jej ustach; podobnie jest z Madonną, Lady Gagą, Britney Spears i całą plejadą wokalistek, którym nikt nie ma tego za złe – przynajmniej dopóki wyraźnie nie widać, że wciskają ludziom kit. Wtedy już tylko nielicznym udaje się zachować twarz, najlepiej poprzez przyznanie się do winy. Metodę bicia się w piersi obrała chociażby Katy Perry, która w trakcie prostego (a i tak udawanego) solo na flecie za wcześnie odłożyła swój instument. Przyłapana na oszustwie odegrała scenę zawstydzenia i żartem (No i? Skłamałam, nie umiem grać na flecie) rozładowała rodzące się napięcie. Znacznie gorzej wypadają ci, którzy uparcie brną w temat, czego przykładem może być weteran polskiej sceny muzycznej – Ryszard Rynkowski. Zadanie nie było takie trudne: w ramach występu w TVP Rysio miał wykonać swoje nieśmiertelne Dary losu. Pech chciał, że przycięła mu się taśma, nagranie zaczęło na zmianę przyspieszać i zwalniać, a artyście pozostało jedynie picie za swoje błędy. Kiedy prowadzący próbowali ratować sytuację, w tle wciąż można było usłyszeć rozpaczliwe wołanie o pomoc (Powiedzcie, że to z półplaybacku!). Jeszcze mniej przekonująco prezentują się frontmeni, którzy spadają ze sceny na tyle umiejętnie, że nie przestają przy tym śpiewać. Z takich talentów zasłynęła ostatnio chociażby Selena Gomez (chociaż ani jej, ani nikomu innemu nie udało się jeszcze pobić salta wokalisty Squeeze Theeze Pleeze).

A bywa jeszcze gorzej. Playback rujnuje kariery, niszczy marzenia, wpędza do grobów. Pamiętacie Mandarynę i jej Ev’ry Night? Ta kobieta miała wszystko – sławnego męża, wymyślny pseudonim i teledysk lata – a przez jedną wpadkę została z niczym. Najpierw wyciekło nagranie jej faktycznego śpiewu, a raczej wściekłego dyszenia spod znaku Iglesiasa, a potem Wiśniewska uparła się, że pokaże, co potrafi. No i pokazała, dając w 2005 roku najgorszy występ w historii festiwalu w Sopocie. Nie pomogło jej ani błyszczące wdzianko, ani gorące zapewnienia, że to najważniejszy koncert w jej życiu. Jedynym, co mogło ją uratować, był playback, ale na to Mandaryna nie mogła już sobie pozwolić. Przynajmniej wszystko zostało na polskim podwórku, czego nie można powiedzieć o międzynarodowym skandalu, jaki rozpętał się trzy lata później w Pekinie. Okazało się, że dziewięcioletnia Lin Miaoke, która doprowadziła pół świata do łez, otwierała igrzyska olimpijskie, bezdźwięcznie ruszając ustami. Za jej uroczą twarzyczką krył się talent siedmioletniej Yang Peiyi, która została pozbawiona przyjemności osobistej wizyty na scenie ze względu na „zbyt mało słodką” aparycję. Największym światowym przekrętem pozostaje jednak ten zaaranżowany przez Franka Fariana, producenta grupy Milli Vanilli. Po tym, jak okazało się, że rzekomi wokaliści nie użyczyli swoich głosów nawet na płytach, zespół okrzyknięty „najlepszym nowym artystą 1990” musiał (jako jedyny w historii!) zwrócić swoją nagrodę Grammy. Zgodnie ze swoim kontraktem, Fab i Rob tworzyli jedynie wizerunek zespołu, występowali w teledyskach i udawali, że grają koncerty. Podczas jednego z nich nawalił playback do Girl, You Know It’s True, spanikowany Rob uciekł ze sceny, a cały sekret wyszedł na jaw. Dalsze losy muzyków nie potoczyły się kolorowo: Fab, mimo usilnych prób, nie zbliżył się już nigdy do wcześniejszej popularności, a Rob został narkomanem i zmarł przez przedawkowanie leków. Prawdziwi wokaliści utworzyli zespół pod wymowną nazwą The Real Milli Vanilli i może nawet zostaliby sławni, gdyby ktoś w ogóle chciał ich słuchać.

Stop playbackowi!

Są i tacy, którzy nie godzą się na półśrodki. Klub wybrańców, którzy sprzeciwili się rygorom rynku, otworzyli w latach 80. członkowie grupy Iron Maiden. Poproszeni o udawany koncert dla niemieckiej telewizji postanowili wykorzystać okazję i publicznie wykpić system. Perkusista chwycił za mikrofon, gitarzysta biegał bez kabla po całej scenie, a wszyscy muzycy z uśmiechem przystąpili do zabawy instrumentami swoich kolegów. Kilka lat później, w reakcji na wymuszony półplayback (wokal na żywo, muzyka z offu) podobny numer wykręciła Nirvana. Podczas gdy instrumentaliści skupili się na ośmieszaniu swojej roboty (być może z tego wideo czerpała inspirację Angelika Fajcht?), Cobain wydawał z siebie nienaturalnie niskie dźwięki, zmieniał słowa piosenki i wykonywał szereg ordynarnych gestów z udziałem mikrofonu. Najmocniejszym zawodnikiem na polskim gruncie jest jak do tej pory Kazik i jego słynny występ w Sopocie 91’ z żółtą suszarką zamiast mikrofonu. Łażąc tam i z powrotem po legendarnej scenie, artysta wyśpiewywał tekst prosto w wiatrak sprzętu AGD i pokazywał w ten sposób Polsce, co myśli na temat obłudy w show-biznesie.

Trudno orzec, czy playback jest jednoznacznie złym rozwiązaniem, a już na pewno nie mnie o tym decydować, ale przytłaczająca liczba wpadek i ostre reakcje oszukanych odbiorców dają do myślenia. Swego czasu pojawiła się nawet inicjatywa, która postawiła sobie za cel zmieść tego typu praktyki z powierzchni ziemi. Jej inicjatorem był zespół Shakin’ Dudi, a w sieci pojawiła się nawet strona promująca akcję, która obecnie została siedliskiem spamu i zamieniła się w nieco przerażające forum okołoerotyczne. Skądinąd prezydent Turkmenistanu miał chyba podobne zdanie, bo wprowadził parę lat temu zupełnie poważny, uregulowany prawnie zakaz korzystania z playbacku w miejscach publicznych pod karą grzywny lub więzienia. Z drugiej strony trudno sobie wyobrazić kondycję muzyki popularnej bez tego typu wspomagaczy. Nie każdy urodził się Beyoncé (swoją drogą: ciekawe, czy ona jest taka święta?) i potrafi tańczyć i śpiewać jednocześnie, a rozkręcać plenerowe imprezy sylwestrowe tak czy tak trzeba. Czy lato czy zima, publika chce się bawić i wtedy nie ma, że ktoś ma chrypkę czy drętwe palce. Business is business, trudno od tej prawdy uciec, ale może jednak – w miarę możliwości – trzymajmy te gitary jak należy.

Rozalia Knapik-Wojtaczka

(ur. 1991) – za dnia copywriterka, nocą doktorantka na Wydziale Polonistyki UJ. Autorka monografii „Sztuczny Bóg. Wizerunki Technologicznej Osobliwości w (pop)kulturze”. Samozwańcza ambasadorka Radiohead; lubi rośliny, ładne rzeczy i wciągające historie. Chce kiedyś założyć podcast – ma już nawet mikrofon.