Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Słowo o Barbarze Białowąs

Artykuły /

Pisać o dyskusji Barbary Białowąs (reżyserki filmu Big Love) z krytykiem filmowym Michałem Walkiewiczem to trochę tak, jakby ktoś opowiedział dowcip, a potem go głośno tłumaczył, mimo że wszyscy doskonale żart zrozumieli. Nie wiem ponadto, czy hate nie jest już passé, dlatego wybieram podejście afirmacyjne. Postacią pani Białowąs jestem absolutnie oczarowana. I mówię to bez ironii. Powiem więcej: wszyscy jesteśmy nią oczarowani. Powstała na Facebooku grupa Kulturoznawcy przepraszają za Barbarę Białowąs wykorzystuje tylko przewrotnie konwencję negatywną – dla wyrażenia jeszcze większej afirmacji. Sympatyków tej reżyserki (i filmoznawczyni) są krocie. Grupa ta jest na tyle liczna, że można by stworzyć legion, zastęp harcerski, prężnie działające kółko różańcowe, partię polityczną, słowem: wszystko. Autorzy rozlicznych memów, których Barbara Białowąs staje się bohaterką, stworzyli całkiem pokaźną galerię. Możemy znaleźć całe sekwencje ujęć ze słynnej dyskusji skojarzone z obiegowymi obrazkami z internetu, jak chociażby ten przedstawiający skonfundowanego Xzibita. Ponadto – cytaty, urosłe do rangi bon motów, zostają wielokrotnie trawestowane: Gdyby nie krytycy, Barbara Białowąs byłaby von Trierem.

Będzie to stwierdzenie tylko odrobinę na wyrost, jeśli powiemy, że Barbara Białowąs stała się jednym z elementów popkultury. O jej ogromnym potencjale niech świadczy to, że nie istnieje jedynie jako reżyserka, ale właśnie jako postać – postać kompletna, z własnym językiem w asyście własnego wizerunku – wizerunku dalekiego od neutralności. Pominę tutaj szkice psychologiczne, bo każdy z nas miał kiedyś koleżankę, która przeczytała Freuda w oryginale i koniecznie chciała zwrócić uwagę na nieścisłości użycia Freudowskich terminów zaczerpniętych z artykułu poświęconego żywności ekologicznej. Jeżeli postać taka wzbudza czyjąś antypatię, to jest to jednak antypatia z przymrużeniem oka, antypatia w gruncie rzeczy sympatyczna, bo przecież tak naprawdę nie mamy się o co gniewać. Jeśli Barbara Białowąs ma być antybohaterką, to jedynie wiedźmą z bajki, którą straszy się niegrzeczne dzieci.

 

 

Tym, co mnie urzeka najbardziej, jest właśnie jej język. Dyskurs naukowy, z całymi pretensjami do bycia dyskursem naukowym, tak pięknie współgra tutaj z językiem potocznym. Reżyserka swobodnie dryfuje między obcością a swojskością (Ja jestem zdecydowanie na pewno przedstawicielką tego postmodernizmu, bo inaczej się już teraz nie da), trawestowaniem a zbulwersowaniem, prawdami objawionymi a banałami (Nie można mówić, pisać słów, bo to niesie za sobą znaczenie. Każde słowo niesie ze sobą znaczenie). Gdyby mógł powstać literacki portret postaci choć odrobinę do Barbary Białowąs podobnej, to musiałby wyjść spod pióra kolektywnego – widzę tu duet Tomasza Manna i Doroty Masłowskiej, bo taka postać musiałaby mieć coś z Settembriniego i Silnego jednocześnie.

Tym jednak, co wydaje mi się mieć na popkulturowy potencjał Barbary Białowąs największy wpływ, jest specyficzna sytuacja komunikacyjna, w jakiej się znalazła. Dyskusja reżyserki filmu z jej recenzentem – poza tym, że była do niedawna zjawiskiem praktycznie bezprecedensowym – bardzo celnie trafia w określony target odbiorców. O ile kilkuminutowa rozmowa Tomasza Raczka z Piotrem Czają (scenarzystą Kac Wawa) elektryzowała widzów Pytania na śniadanie, o tyle dwudziestominutowy materiał (wyselekcjonowany z dwugodzinnego nagrania!) fascynuje przede wszystkim tych, którzy filmem, bądź szerzej: kulturą popularną, zajmują się zawodowo. Cytując klasyka: Widz normalny wychodzi, widz kultowy zostaje. I tutaj widz kultowy ma szanse odnaleźć zarówno emocje „Życia na gorąco” oraz zaangażowanie Pudelka, jak i solidną porcję dyskursu, a to wszystko w ramach debaty raczej zdecydowanie o krytyce polskiej.

Przyznaję opisywanemu materiałowi filmowemu pięć gwiazdek i marzę, żeby takich dyskusji było więcej.

Agnieszka Staszczak

(ur. 1988) – absolwentka komparatystyki UJ. Interesuje się nową prozą polską i odzieżą sportową.