O jednej z najważniejszych postaci w historii Nowego Jorku dowiedziałam się, sięgnąwszy na studiach po książkę, którą do dziś uważam za jedną z najbardziej przenikliwych prac humanistycznych naszych czasów. Mowa o „Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu”. Rzecz o doświadczeniu nowoczesności Marshalla Bermana. To właśnie w tej pracy Berman rozpoznaje faustyczne rysy w postaci i działalności Roberta Mosesa.
Przed tą lekturą błędnie zakładałam istnienie raczej licznych grup urbanistów i architektów, zespołów planistów. Nie spodziewałam się, że przeczytam o niemal wszechwładnej jednostce, która zdeterminowała kształt Nowego Jorku. Nie oznacza to oczywiście, że to tytaniczny wysiłek jednego człowieka. Takie twierdzenie zakrawałoby o absurd. Wydaje się jednak, że nie sposób przecenić wpływu jednostkowej wizji na kształt tego miejskiego kosmosu. Znany ze swej przenikliwości Berman uchwycił tę specyfikę dzieła Mosesa, która z czasem nie tyle nie dezaktualizuje się, ale wręcz zyskuje na znaczeniu w rzeczywistości współczesnych miast. Przytoczę krótki fragment, który może posłużyć za ciekawy kontekst dla komiksu wydanego w Polsce nakładem Centrum Architektury:
Tajna historia Manhattanu (R. Koolhaas ,,Deliryczny Nowy Jork…”)
Dziś instytucje publiczne i wizjonerów znaleźć można u władzy na całym świecie – zarówno w najbardziej rozwiniętych krajach socjaldemokratycznych, hołdujących kapitalizmowi państwowemu, jak i w kilkudziesięciu państwach, które niezależnie od panujących ideologii uważają się za „zacofane”, a szybki, heroiczny rozwój traktują jak konieczność. To swoiste otoczenie, które stanowiło arenę ostatnich dokonań Fausta – olbrzymi plac budowy, ciągnący się bez końca we wszystkich kierunkach, ulegający nieustannym przemianom i wymuszający przemiany na postaciach z pierwszego planu – stało się w naszych czasach areną dziejów powszechnych. Faust-developer, który w świecie Goethego był jeszcze postacią marginalną, poczułby się w naszym świecie jak w domu.
Rozpoznanie Bermana podkreśla złożoność postaci Mosesa, ale też przypisuje mu diaboliczne – Jane Jacobs używała niewiele łagodniejszych słów – moce. Może się to wydawać na pierwszy rzut oka zaskakujące, wręcz histeryczne. Oto bowiem jeden z najważniejszych twórców miejskiego kosmosu odsądzany jest od czci i wiary, zamiast budzić podziw i uznanie. Ten dogłębnie nowoczesny paradoks nie daje się jednak zredukować do banalnych opowieści o ukrytej prawdzie i pozorach skrywających prawdziwą twarz. Bez względu na to, czy sięgniemy po komiks, czy po słynną biografię The Power Broker: Robert Moses and the Fall of New York Roberta A. Caro, wielki urbanista wymyka się jednoznacznym ocenom. Nawet perspektywa Jane Jacobs, jego zaciekłej krytyczki, skłania mnie do cokolwiek nieoczywistej refleksji. Nabierieżnyje Czełny, Tychy ani nawet Kijów nie stworzą dziennikarki i aktywistki miejskiej o takim ideowym rozmachu. Nie dlatego, że brak w nich ludzi o takim talencie, ale że brak im tak spektakularnego przedmiotu krytyki. Nie bez przyczyny Nowy Jork skłania do tak intensywnego namysłu o mieście, niesprawiedliwości i nierówności, pytań o koszt postępu i pozycję człowieka mknącego jedną z dziesiątek autostrad zbudowanych przez Mosesa. Bez tak przytłaczającego i wspaniałego miejskiego projektu, niemożliwa jest kreatywna i krytyczna praca na tę skalę. Odnoszę wrażenie, że zbliżony mechanizm możemy obserwować, wertując fantastyczny wizualnie komiks. Jego narracja jest raczej krytyczna, aniżeli empatyczna wobec bohatera. A jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że największą przyjemność sprawiły twórcom rysunki kolejnych mostów Mosesa. Kolejnych budynków Mosesa. Kolejnych parków Mosesa. Plaż Mosesa. Słowem: Nowego Jorku Mosesa.
Oglądanie komiksu (omijam słowo „czytanie” celowo – tłumaczenie uważam za nieudane) stanowi wielką przyjemność. Zarówno w tych częściach, w których dominują przedstawienia miasta, jak i w skupionych raczej na biografii samego kreatora. Interesującym wątkiem, zaczerpniętym jak sądzę ze wspomnianej publikacji z 1975 roku, jest tu pochodzenie Mosesa. Na jego perspektywie odciska się bowiem doświadczenie żydowskiego dziecka z mieszczańskiej rodziny, które (mimo swoich wybitnych talentów) postrzegane jest jako gorsze, noszące – z perspektywy WASP-ów – piętno „niewłaściwego” pochodzenia. Dalsze losy Mosesa przedstawione w telegraficznym skrócie w komiksie Christina i Baleza również skłaniają do refleksji o pragnieniach małego, a później potężnego Roberta, aby Nowy Jork uczynić miastem wielkiej wizji, a jednocześnie ludzkim, poręcznym, zaplanowanym. W tym zdaje się tkwić największa siła i zarazem słabość projektu Mosesa – w niczym nieograniczonej wierze w to, że wspaniałe miasto da się zaplanować do ostatniej ławeczki w Central Parku, że można je „wyczyścić” z problematycznych i niefunkcjonalnych elementów, przyspieszyć i wypełnić monumentalnymi budynkami. Tu w nieunikniony sposób powracamy do Fausta – a dokładniej do goethowskiej pary staruszków, która stoi na drodze wielkiemu projektowi. Faust nie może przestać o nich myśleć, tak jak Moses nie potrafi uniknąć (a może nigdy tak naprawdę nie bierze tego pod uwagę) kosztu projektów, które poniesie miejska biedota – głęboko pogardzana przez jej „ukrytego władcę”. Dotyczy to przede wszystkim czarnych mieszkańców Nowego Jorku, ale nie tylko – jak przekonuje komiks, Moses pogardza ubogimi uniwersalnie.
Jednym z ważnych wątków, sygnalizowanym w tytule książki wydanej przez Centrum Architektury, jest władza Mosesa. Caro pisze wręcz, że wpłynął on na losy wszystkich miast dwudziestowiecznej Ameryki. Może zdawać się to figurą retoryczną rodem z kinowych billboardów, wydaje się jednak, że w refleksji tej zaznacza się nie tylko indywidualny wpływ Mosesa i wszechwładność jego wizji, ale także dostrzeżenie istotności urbanistyki w ogóle. Sądzę, że bardziej przyzwyczajeni jesteśmy do opisywania w ten sposób wielkich polityków, wodzów czy charyzmatycznych kontestatorów. Poza może baronem Haussmannem, do którego zresztą bardzo często porównuje się Mosesa, projektanci i budowniczowie miast stają się bohaterami zbiorowymi. W przypadku twórcy istotnej części Nowego Jorku, można mówić nie tylko o licznych upamiętnieniach, ale też o faktycznym determinowaniu losów miasta. Autor biografii pisze wręcz, że jego władza mierzyła się w dekadach. Nie sposób nie dostrzec tego także na kartach komiksu. Autorzy często uciekają się do wizualnej i tekstowej enumeracji jego projektów, co można rzecz jasna odczytywać jako metodę pozorowania przedstawienia „całości”, ale też próby ujęcia miasta tak, jak je widział Moses. Z lotu ptaka, z perspektywy urbanisty pochylonego nad makietą, mapą, projektem.
Płonący ideami, jak pisze Caro, Moses miał jeszcze jedną cechę, która wydaje się godna uwagi przez swoją antystereotypowość. Panuje bowiem zgoda, niemożliwa do osiągnięcia jak chodzi o ocenę jego dzieła, że Robert Moses nie był chciwym kapitalistą. Jego projekty ani wizje nie były motywowane chęcią zbicia fortuny. Nie marzył o emeryturze spędzonej w luksusach ani zbytkach jak te, które jak na dłoni widać przez szklane drzwi Trump Tower. Moses był idealistą, wizjonerem, wielkim planistą, jednocześnie nieczułym na losy maleńkich, ruchomych kropeczek widocznych z lotu ptaka. Wielki projekt, którego korekty domagała się Jane Jacobs – faktyczna bohaterka ostatniej części komiksu – i jej ideowe dzieci, budzi skojarzenia nie tylko z wielkimi miastami Ameryki. I może myliłam się, że Nabierieżnyje Czełny nie stworzą takiej postaci. Może czekają na kontestatorkę przerastającą twórcę.
***
Poza komiksem korzystałam z dwóch publikacji:
Marshall Berman, „Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu”. Rzecz o doświadczeniu nowoczesności, Universitas 2002. (Pierwsze wydanie: 1982)
Robert A. Caro, The Power Broker: Robert Moses and the Fall of New York, Vintage Books 1975.
Pierre Christin, Olivier Balez
Robert Moses. Ukryty władca Nowego Jorku
Przeł. Tomasz Swoboda
Centrum Architektury, 2020
Projekt „Kultura w akcji” jest współfinansowany ze środków Miasta Krakowa.