Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

OSCARY 2015: PODSUMOWANIE

Artykuły /

Opadły już cekiny, wstążeczki i konfetti, szampan został przetrawiony (smacznego), 87. ceremonię wręczenia Oscarów można uznać za zakończoną. No, nie do końca: jako że jesteśmy jedynym krajem na świecie, którego mieszkańcy uważają, że do nagrody został nominowany tylko i wyłącznie jeden film (co zaowocuje teraz około czteroletnią debatą pod tytułem „Należało się czy nie?”), musimy Państwa ostrzec: nasze podsumowanie zawiera jedynie śladowe ilości Idy – wśród nominowanych filmów znalazło się bowiem również parę innych godnych uwagi tytułów.

 

NAJLEPSZY FILM: Birdman

Rozalia Knapik: Zaskoczenie? I tak, i nie. Bezpieczny wybór? Być może. Z jednej strony Akademia znalazła odwagę, żeby postawić na kino niełatwe w odbiorze, miejscami surrealistyczne, a przede wszystkim: traktujące o aktualnej pozycji sztuki. Z drugiej strony: świadomie wyłamała się ze schematu nagradzania filmów „ważnych”, rozliczeniowych, zwalczających (często już dawno przekroczone) tabu. Pokus, jak zwykle, nie brakowało: wśród nominowanych czekała ufundowana na problemie gejowskiego wykluczenia Gra tajemnic i wymachujący flagą Snajper (a to jeszcze nic: czujecie, co by się działo, gdyby po zeszłorocznym buczeniu na Zniewolonego wygrała Selma)? Wybierając eksperymentalny, nakręcony niby-jednym-ujęciem film Iñárritu, Akademia uniknęła przerodzenia się we własną karykaturę. Wprawdzie równie dobrym kołem ratunkowym byłby Grand Budapest Hotel, ale nie narzekam: jest sztuka, jest powiew świeżości, jest Michael Keaton. Zobacz także: Oscary i rewizje historyczne („Selma”)

Małgorzata Major: Bardziej od emocji dotyczących obrazów Boyhood i Birdman zajmowały mnie rozważania, dlaczego filmy biograficzne wciąż nie mogą być zachwycające. A kolejnym dowodem na to jest Gra tajemnic, która mogłaby być wielka, gdyby nie zapadła na choroby nazywane najczęściej: poprawność, ostrożność, niechęć do podejmowania ryzyka. Podobnie jest z Selmą, opowiadającą o równie kluczowym momencie we współczesnej historii (nie tylko) amerykańskiej. Żeby filmy o Turingu i Kingu się nie udały, trzeba naprawdę dużo złej woli. Zobacz także: Rzecz jest tym, czym jest („Birdman”) Oscary i rewizje historyczne („Selma”)

Mateusz Witkowski: Rozalia zasugerowała wyżej, że „bezpieczny wybór” jest jednym ze spodziewanych komentarzy dotyczących tej kategorii. Pozornie tak: Birdman jest filmem formalnie doskonałym, wszystkie zastosowane środki zdają się w bezpretensjonalny sposób wzmacniać jego, nazwijmy to w ten sposób, zawartość psychologiczną, całość jest okraszona wybitnym aktorstwem. Czyli co, Hollywood (z domieszką latynoskiej krwi Iñárritu) pełną gebą? Znacznie więcej: wszyscy, którzy widzą w Birdmanie kolejną metaopowiastkę o prawdzie życia i sztuki lub historię o zepsutym gwiazdorze w średnim wieku, który reflektuje się nagle po wszelkich błędach i wypaczeniach, których dokonał, zdają się nieco lekceważyć ryzyko, jakiego się w tym wypadku podjęto. Iñárritu stworzył w Birdmanie paraboliczną (w końcu powiedzieć, że to tylko i wyłącznie film o artystach, to nie powiedzieć nic) opowieść, unikając przy tym prostych morałów poddających się łatwej interpretacji. Mam wrażenie, że pozorna (baaardzo pozorna) jednoznaczność filmu sprawiła, że krytyka jest w jego kwestii mocno podzielona. Tymczasem mistrzostwo Birdmana można docenić dopiero, gdy przyjmiemy zasadę domniemania niewinności – nikt nie ma tutaj zamiaru karmić nas mądrościami rodem ze „złotych myśli”, po prostu Iñárritu pogrywa sobie momentami z widzem, licząc na jego wysiłek. Zobacz także: Rzecz jest tym, czym jest („Birdman”)

 

NAJLEPSZY REŻYSER: Alejandro Gonzalez Iñárritu (Birdman)

Mateusz Witkowski: No naturalnie.

Zobacz także: Rzecz jest tym, czym jest („Birdman”)

 

NAJLEPSZY AKTOR PIERWSZOPLANOWY: Eddie Redmayne (Teoria wszystkiego)

Bartek Przybyszewski: Brak zaskoczenia – rola Redmayne’a to najjaśniejszy punkt zupełnie przyzwoitej Teorii wszystkiego. W postępującą chorobę ekranowego Hawkinga bardzo łatwo uwierzyć, aktor fizycznie daje z siebie wszystko – nie zdziwiłbym się, gdyby pracę na planie filmu przypłacił jedną czy dwiema kontuzjami. Szkoda fantastycznej roli Michaela Keatona w Birdmanie i interesującego, nieco wycofanego i nieszarżującego Bradleya Coopera w Snajperze. Mimo to, wybór Redmayne’a nie wydaje się być szczególnie kontrowersyjny. Zobacz także: Duch czasu straszy nawet ateistów („Teoria wszystkiego”)

 

NAJLEPSZA AKTORKA PIERWSZOPLANOWA: Julianne Moore (Motyl Still Alice)

Małgorzata Major: Miałam nadzieję, że los i Akademia będą sprzyjać Rosamund Pike, ponieważ jej rola w Zaginionej dziewczynie zdecydowanie zasłużyła na wyróżnienie. W interpretacji Pike – Amy Dunne, podobnie jak jej literacki pierwowzór, to niełatwa do odczytania, skomplikowana osobowość uderzająca w dobre samopoczucie uprzywilejowanej i zawsze akuratnej amerykańskiej klasy średniej; to najjaśniejszy punkt całego filmu, nie dziwi więc nominacja. Niemniej Julianne Moore udowodniła swoją klasę już tyle razy, że statuetka należała jej się nie tylko za Motyl Still Alice, ale także za występ w filmie Todda Haynesa z 1995 r., pt. Schronienie, gdzie (równie brawurowo) zagrała szczęśliwą panią domu zapadającą na tajemniczą i szybko postępującą chorobę.

 

NAJLEPSZY AKTOR DRUGOPLANOWY: J.K. Simmons (Whiplash)

Rozalia Knapik: Przed Whiplashem J. K. Simmons był dla mnie twarzą bez nazwiska. Niby przemknął gdzieś w Juno czy Spider-Manie, ale jego role (jak teraz widzę – całkiem niezłe) zbyt łatwo ginęły w przezroczystym tle. Tymczasem Simmons, kiedy tylko Chazelle pozwolił mu zagrać słyszalne skrzypce, skorzystał z okazji i skradł dla siebie cały film. Jako Terence Fletcher – nauczyciel i dyrygent orkiestry, a przy okazji (bo nie po godzinach!) tyran i oprawca ogarnięty obsesją przekraczania ludzkich granic – mógł wreszcie wyjść z cienia, pokazać pełen pasji warsztat i wkroczyć z milionami widzów w wyjątkowo silne love-hate relationship. Sam werdykt Akademii nie był zaskoczeniem – aktor po 30 latach sekundowania na planie przydźwigał do domu wszystkie możliwe statuetki – ale nawet przy całej słabości, jaką żywię do Edwarda Nortona, uczciwie przyznaję: Oscar powędrował we właściwe ręce.

 

NAJLEPSZA AKTORKA DRUGOPLANOWA: Patricia Arquette (Boyhood)

Małgorzata Major: Statuetka dla Patricii Arquette to bardzo dobra wiadomość, dowodząca, że Akademia dostrzega aktorki niezaprogramowane na sukces, niebywające, nieostentacyjne, nieprowadzące kampanii na rzecz własnego zwycięstwa. Arquette przez siedem lat związana była z telewizją, więc to jej wielki powrót na srebrny ekran. Kibicowałam też Laurze Dern, bo miło oglądać aktorki z sukcesem spełniające się zarówno w kinie, jak i telewizji, co pokazuje, że stygmat „aktorki uwięzionej na małym ekranie” jest mocno przestarzały. Cenne, że Arquette w swoich podziękowaniach zwróciła uwagę na problem, który dotyczy nie tylko amerykańskich kobiet. Nieco irytujące, że Meryl Streep, nawet, gdy nie wygrywa, to kradnie momenty, choć – jak mówią – zawsze działa w słusznej sprawie.

 

NAJLEPSZY SCENARIUSZ ORYGINALNY: Armando Bo, Alexander Dinelaris, Nicolás Giacobone, Alejandro González Iñárritu (Birdman)

Mateusz Witkowski: O Birdmanie pisałem już powyżej, zajmę się więc swoim prywatnym faworytem. Nieco szkoda, że w tym wypadku nie nagrodzono Wolnego strzelca – jedynego w tej stawce, który nie został nominowany w kategorii „najlepszy film”. Z drugiej strony: Akademia nie jest organizacją charytatywną (ok, czasami można odnieść inne wrażenie). No i: może gdyby Wolny strzelec był czymś więcej niż dobrym rzemieślniczo filmem, historia napisana przez Dana Gilroya nieco bardziej wyróżniałaby się na tle konkurentów. Mógł być „film kultowy” (powiedzmy, na miarę Drive), a jest po prostu „film dobry”. Zobacz także: Rzecz jest tym, czym jest („Birdman”) Mądrość psychopatów „Wolny strzelec”)

 

NAJLEPSZE ZDJĘCIA: Emmanuel Lubezki (Birdman)

Bartek Przybyszewski: Bardzo mnie cieszy drugi z rzędu Oscar dla Emmanuela Lubezkiego, choć tak naprawdę powinna to być jego czwarta statuetka (wciąż uważam za skandal brak nagród za zdjęcia do Ludzkich dzieci i Drzewa życia). Sorry, Ido. Symulacja jednego ujęcia w Birdmanie jest tak piękna, cwana i uzasadniona formalnie, że inaczej być w tej kategorii nie mogło. Film Iñárritu zostawił konkurencję daleko w tyle. Zobacz także: Rzecz jest tym, czym jest („Birdman”) Rudy rydz i wycieczka po tożsamość

 

NAJLEPSZE EFEKTY SPECJALNE: Paul J. Franklin, Andrew Lockley, Ian Hunter (II), Scott R. Fisher (Interstellar)

Bartek Przybyszewski: To był bardzo interesujący rok dla efektów specjalnych. Nieco dziwi brak nominacji dla Godzilli – tytułowego potwora było w filmie Garetha Edwardsa wyjątkowo mało, ale kiedy już się pojawiał, był to doprawdy imponujący widok. Jednak i konkurencja była wyjątkowo mocna. Uwagę zwracają zwłaszcza trzej nominowani: X-Men: Przeszłość, która nadejdzie (za fenomenalnie kreatywną sekwencję z Quicksilverem), Ewolucja planety małp (za doprowadzenie niemal do perfekcji wyglądu cyfrowych małp – najbardziej niesamowita jest postać Maurice’a, aż ciężko uwierzyć, że nie jest to prawdziwa małpa) oraz Interstellar, który finalnie zdobył statuetkę. Zresztą słusznie. Nolan pokazał nam miejsca, do których kino nigdy wcześniej nas nie zabrało. Scenariusz Interstellar kulał, ale kogo to obchodzi przy tej kategorii? Zobacz także: Powrót do gwiazd („Interstellar”)

 

NAJLEPSZA SCENOGRAFIA: Anna Pinock, Adam Stockhausen (Grand Budapest Hotel)

Rozalia Knapik: Sprawę z filmem Andersona rozwiązano całkiem sprytnie, bo obsypując go statuetkami za zgrabną formę. Do Grand Budapest Hotel powędrowały aż cztery Oscary: za charakteryzację, kostiumy, muzykę i scenografię właśnie. No cóż: niby prawda, bo nagrody to zasłużone, a obraz pod względem wizualnym zdeklasował konkurencję (zwłaszcza, jeśli o scenografii mowa – kolorowe, symetryczne wnętrza, pejzaże i architektura jakby precyzyjnie wycięte z kartonu oraz rozczulający barokowy przepych rzeczywiście cieszyły oko), ale mam wrażenie, że nie doceniono samej historii i sposobu jej prowadzenia. A szkoda, a szkoda.

 

NAJLEPSZY FILM NIEANGLOJĘZYCZNY: Ida

Mateusz Witkowski: I w tym momencie należałoby wyjechać z kraju na przynajmniej dwa tygodnie, gdyż jak swego czasu (w innym kontekście) zapowiadał poeta Świetlicki: zaraz pojawi się tak jak zawsze ta pierdolnięta husaria. Czekają nas bowiem wesołe dni ideologicznego ping-ponga, a całości będą przyświecać takie hashtagi jak: #antypolskość #żydzirządząświatem #hańba. A przecież wystarczyłoby powiedzieć, że szkoda Lewiatana, bo to najzwyczajniej w świecie lepszy film. Inna sprawa, że nazywanie nominacji dla Idy zeszłorocznym rozczarowaniem, to moim zdaniem trochę jak faulowanie zawodnika z własnej drużyny tylko dlatego, że trener mianował go kapitanem. Zobacz także: Rudy rydz i wycieczka po tożsamość

 

 Zobacz także: Oscary 2014. Podsumowanie